Artykuły

Pasja życia

- Mam świadomość tego, jak cenne jest życie. Nigdy nie wiemy, ile nam jeszcze zostało, dlatego trzeba cenić każdą chwilę - mówi warszawski aktor KRZYSZTOF KOLBERGER.

Miał tylko pięć procent szansy na przeżycie. Niedawno wygrał kolejną bitwę z chorobą, z którą zmagał się 16 lat temu. I znów rzucił się w wir zajęć. Gra w teatrach, koncertuje, przemawia do nas słowami Jana Pawła II. Praca daje mu siłę.

Czternaste piętro nowoczesnego wieżowca położonego blisko centrum Warszawy. Stąd, jak z wysokiej wieży, Krzysztof Kolberger [na zdjęciu] ogarnia wzrokiem niemal całe miasto. - Przepraszam za bałagan, ale sama pani widzi, właśnie trwa remont - tłumaczy z uśmiechem. Zeszczuplał. Poza tym nie widać śladów choroby. Emanuje spokojem. - Wolałbym rozmawiać o zdrowiu, ale... trudno. Proszę pytać.

Mówi Pan publicznie o swoich zmaganiach z chorobą nowotworową, przyłącza się do rozmaitych akcji, organizowanych np. przez Polską Unię Onkologii. Dlaczego?

- Wiem z rozmów z wieloma osobami, z listów, że moje mówienie, nawoływanie do profilaktyki, ostrzeganie, by nie czekać, aż będzie za późno, odnosi dobry skutek. Ludzie zmieniają swoje nastawienie: zaczynają się badać, a chorzy zamiast rezygnować, walczą o życie. Niedawno znajoma przyprowadziła na moje przedstawienie "Kocham O'Keeffe" w Teatrze Bajka chorą osobę. Ta kobieta była całkiem zrezygnowana, ale kiedy zobaczyła mnie "szalejącego" na scenie zaledwie kilka miesięcy po ciężkiej operacji, powiedziała, że chce żyć. Mój przykład pomógł jej w podjęciu decyzji.

Widok Pana na scenie podziałał na tę kobietę jak zapłon?

- Właśnie. Czasem wystarczy jedno zdanie, by ustawić człowieka do pionu. Jednym słowem można odmienić czyjeś życie. Oczywiście najważniejsze jest wsparcie najbliższych, ale - jak się okazuje - nawet obcy człowiek może być dla kogoś tą iskrą. Chodzi o to, żeby odnaleźć w sobie motywację do życia. Nasze nastawienie jest niezwykle ważne.

Także, gdy czekamy na operację, podczas żmudnej terapii i w czasie rekonwalescencji. Pan też miał taką chwilę przełomu?

- Myślę, że ta iskra była we mnie zawsze. Sam moment, kiedy dowiedziałem się o chorobie, był dla mnie mobilizujący. Zawsze miałem duże poczucie obowiązku i odpowiedzialności za innych. Wiedziałem, że paru osobom jestem jeszcze potrzebny, że byłoby im ciężko beze mnie. A jeśli człowiek ma w życiu cel, to potrafi postawić go wyżej od choroby. Wtedy cały organizm mobilizuje się do walki. Może dlatego podczas pierwszej operacji, piętnaście lat temu, towarzyszył mi wielki spokój. Teraz też. Lekarze dawali mi tylko pięć procent szansy na przeżycie, a mimo to ani przez chwilę nie dopuszczałem do siebie myśli, że się nie uda. Chociaż, paradoksalnie, byłem przygotowany na wszystko, także na przegraną. Obie ewentualności przyjmowałem ze spokojem.

Akceptacja jest równie ważna, jak walka?

- Życie to nie tylko miłe rzeczy. To także nieszczęścia, choroby, śmierć. Trzeba się z tym pogodzić, zaakceptować złe strony naszej egzystencji. Wtedy łatwiej jest je znosić... i łatwiej z nimi walczyć.

Nie miał Pan chwil zwątpienia?

- Nie. Po pierwszej operacji udało mi się uniknąć chemii i naświetlań. Wiedziałem, że zdrowa nerka przejmuje funkcje chorej. Przestrzegałem zasad zdrowego życia i co jakiś czas robiłem badania kontrolne. Lekarze mówili, że po pięciu latach będę mógł czuć się wyleczony, więc po piętnastu prawie zapomniałem o chorobie. To był błąd. Już nigdy nie uwierzę w takie zapewnienia...

Choroba wróciła?

- W kwietniu ubiegłego roku. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu. Okazało się, że komórki rakowe z nerki, tak zwane śpiochy, przeniosły się na trzustkę.

O nawrocie dowiedział się Pan przypadkiem ?

- Można tak powiedzieć, ale ja nie wierzę w przypadki. Zbyt wiele było tych przypadków... Miałem dużo szczęścia. Kilka dni przed pogrzebem Papieża, we wtorek, zadzwoniono z Instytutu Polskiego w Rzymie i poproszono mnie, żebym przyjechał i dzień po pogrzebie wystąpił w Rzymie z "Tryptykiem Rzymskim". Wydawało się to niemożliwe, ale nagle wszystko zaczęło się układać tak, że udało mi się pojechać. Jakby mnie ktoś przeniósł do Watykanu, prawie bez mojego udziału. Możliwość przeczytania w Rzymie Testamentu Jana Pawła II była czymś niesamowitym. Czułem ogromną radość.

Jaki to ma związek z chorobą?

- W Rzymie źle się poczułem. Jadłem tam rzeczy, których w domu nie jadam, piłem mocną, włoską kawę, na którą normalnie sobie nie pozwalam. Po powrocie do kraju okazało się, że mam mechaniczną żółtaczkę i z tego powodu zrobiono mi USG, które wykazało guzy na trzustce. Może to przypadek, może nie... Dzięki przypadkowi się dowiedziałem, ale jestem pewien, że siła wyższa czuwała nade mną. Musiałem się poddać kolejnej operacji. Ale prawie natychmiast wróciłem do pracy. Wymogłem na lekarzach wcześniejsze zwolnienie ze szpitala, bo zależało mi na tym, żeby wziąć udział w koncercie radiowym poświęconym poezji Jana Pawła II. To był dla mnie bardzo ważny okres - również zawodowo.

Często występuje Pan z tekstami Jana Pawła II, dubbingował Pan głos Papieża w polskiej wersji filmu "Jan Paweł II". Czy to znaczy, że pański los jest jakoś związany z Jego osobą?

- Już wcześniej występowałem wielokrotnie z poezją Karola Wojtyły. Traktowałem to także jako zadanie aktorskie. A teraz?... Faktycznie, cały miniony rok upłynął mi pod znakiem Jana Pawła II i Jego spuścizny poetyckiej. Występy głównie z Jego tekstami, a także praca nad sztuką "Kocham O'Keeffe" sprawiły, że nie byłem bezczynny, nie poddałem się chorobie i szybciej wróciłem do zdrowia. Wszystko, co działo się przez miniony rok, od chwili mojego "przeniesienia" do Rzymu, było splotem niezwykłych wydarzeń. Może tak właśnie miało być. Jakby mi powiedziano, że mam się wyleczyć i robić to, co robię.

Do walki z chorobą zmobilizowała Pana praca?

- Tak, zawsze tak było, nie tylko w czasie choroby. Mam to szczęście, że wykonuję pracę, którą kocham, która jest moją pasją. Ale samo aktorstwo mnie nie interesuje. Zostałem wychowany w czasach, nazwijmy to, ideowych - niezależnie od ocen tego okresu - w przekonaniu, że pewne rzeczy robi się dla jakiegoś celu. Dlatego muszę zawsze widzieć wyższy sens w tym, co robię. Tak jak w latach 80., kiedy moja działalność zawodowa była także sygnałem opozycji wobec tego, co się działo w kraju. Teraz jednym z celów jest głoszenie słowa Jana Pawła II. Mam poczucie, że w pewien sposób przyczyniam się do tego, że to słowo nadal żyje. To forma spłacenia długu za to, że ja żyję.

Co jeszcze daje Panu sile?

- Ludzie, którzy są wokół mnie. Nie tylko bliscy, rodzina. Także ci, z którymi pracuję, również widzowie. Jak każdy człowiek lubię kochać i być kochany - w szerokim tego słowa znaczeniu. Ważne są dla mnie relacje z ludźmi, emocjonalne związki, które tworzą się także podczas wspólnej pracy, przedstawień. Ale pomaga mi i sam zawód - aktorstwo, pragnienie bycia kimś innym, zdolność udawania, że jest lepiej niż w rzeczywistości. Gdy leżałem w szpitalu, nie chciałem, żeby ludzie widzieli mnie pognębionego przez chorobę. Przejeżdżałem na wózku inwalidzkim kilka metrów do łazienki, którą na szczęście miałem w swoim pokoju. Myłem się, goliłem, zakładałem prywatne ubranie i dopiero wtedy przyjmowałem gości, opowiadając z uśmiechem o swojej chorobie. To było w pewnym sensie udawanie, ale "grając", nabierałem dystansu do choroby i rzeczywiście lepiej ją znosiłem. Kiedyś przywitałem profesora Edwarda Stanowskiego, który mnie operował, słowami "witam mistrza!". "Mistrzem to Pan jest - w chorowaniu!", odpowiedział.

Miał Pan szczęście do lekarzy?

- Jestem świadomy tego, że z racji mojego zawodu, tak zwanego publicznego, otaczano mnie szczególną troską. Chciałbym, żeby tak było wszędzie i dla wszystkich. Kiedy leżałem przez kilka dni na "oiomie" (oddziale intensywnej terapii) i obserwowałem pracę lekarzy i pielęgniarek, byłem pełen podziwu. Traktowali pacjentów z jednakową uwagą i poświęceniem. Wiele zawdzięczam profesorowi Cezaremu Szczylikowi, który był moim dobrym duchem w tych ciężkich chwilach. Jestem także pod stałą opieką jego współpracownicy, pani doktor Iwony Manikowskiej.

Po ostatniej operacji musiał Pan drastycznie zmienić tryb życia ?

- Owszem. Brak trzustki wywołał cukrzycę. Muszę stale kontrolować poziom cukru, rygorystycznie przestrzegać diety i godzin posiłków oraz robić sobie zastrzyki z insuliny. Nie jest to wielki problem, ale wpisanie tego w zawód bywa uciążliwe. Nie mogę przecież przerwać przedstawienia i powiedzieć "przepraszam, muszę zrobić zastrzyk"!

Jak udało się Panu na nowo zorganizować cały rytm dnia?

- Znów miałem sporo szczęścia, bo znalazłem prawdziwego anioła stróża, który przeprowadza mnie przez te wszystkie zawiłości. Niedługo po wyjściu ze szpitala pojechałem do Krynicy Górskiej z "Tryptykiem Rzymskim". Zaproponowano mi, żebym kilka dni odpoczął w nowym Domu Zdrojowym. Poznałem tam znakomitą lekarkę, ordynatora - panią doktor Ewę Svejdę-Hutnikiewicz. Ona właśnie od kilku miesięcy sprawuje nade mną opiekę. Pomaga mi utrzymać poziom cukru, mówi, ile jednostek insuliny mam brać i co powinienem jeść, a przede wszystkim swoim niezwykłym spokojem powoduje, że i ja mniej się denerwuję. Kiedy tylko mam parę dni wolnych, jadę do Krynicy. Nabieram tam dystansu, wyciszam się i mogę spokojnie pracować nad nowymi projektami.

Na czym polega Pana obecna dieta?

- Zaczynam dzień od kleiku ryżowego na wodzie. Nauczyłem się go jadać w szpitalu i to już stało się nawykiem. Poza tym jem tylko lekkie posiłki, bez konserwantów, najlepiej przygotowywane w domu. Opiekunka mojej mamy, pani Ania, gotuje także dla mnie. Korzystamy na tym oboje z mamą, bo dzięki temu częściej się widujemy. Poza tym muszę dbać o odporność. Brak śledziony osłabia organizm. Dlatego codziennie robię sobie soki. Rano z grejpfruta i cytryny. W południe z buraka, marchwi i jabłka, z dodatkiem łyżki oliwy, bo pewne składniki odżywcze uwalniają się tylko w obecności tłuszczu. I jak się okazuje, nawet w tak ekstremalnych warunkach mój organizm jakoś sobie radzi, bo tej zimy nie zaziębiłem się ani razu, co do tej pory się nie zdarzało!

A jak udaje się Panu utrzymać formę fizyczną?

- Na scenie nie mam z tym problemu. Tylko z jednego przedstawienia zrezygnowałem, bo wymagało zbyt dużego wysiłku. W pozostałych gram, a w sztuce "Kocham O'Keeffe" jestem na scenie przez półtorej godziny bez przerwy! Po operacji schudłem kilkanaście kilo, ale cieszę się z tego, bo wreszcie nie mam problemu z nadwagą i mogę jeść, ile chcę. W Krynicy poznałem znakomitego rehabilitanta. Rafał Stabrawa pomógł mi odzyskać, a nawet nieco polepszyć sprawność. Polecił mi ćwiczenia z piłką, za jego namową zamontowałem też w domu drabinkę i zacznę ćwiczyć, gdy tylko remont się skończy.

Nad czym Pan teraz pracuje?

- Gram w kilku warszawskich teatrach. Jeżdżę z "Tryptykiem Rzymskim". Przez cały czas pracuję też nad swoim programem poetyckim opartym na lirykach Władysława Broniewskiego. To będzie opowieść o człowieku twórcy, o jego zmaganiach z własnymi słabościami, o walce ze sobą, z nieszczęściami, z niemocą twórczą. Mam nadzieję, że uda mi się przełamać stereotyp poety rewolucjonisty. Chciałbym część wierszy zaśpiewać. Muzykę piszą Włodzimierz Nahorny i Janusz Strobel.

Dużo Pan na siebie bierze! Jest w tym wszystkim czas na rodzinę, kontakty z bliskimi, z córką?

- Oczywiście, że tak! Nie może być inaczej. Moja córka Julia studiuje reżyserię filmową w Łodzi. Jest na drugim roku. Udało mi się odwieść ją od decyzji o aktorstwie, ale i tak poszła trochę w kierunku rodziców. Widocznie odziedziczyła to w genach. Może kiedyś tatuś zagra w jakiejś jej produkcji...

Jest w Panu wiele spokoju. Czy w trakcie choroby i rekonwalescencji stosował Pan takie metody, jak medytacja, techniki relaksacji?

- Nie od dziś uczę się spokojnego reagowania. Wiem, jak niszczący jest stres. Uaktywnia chorobę. Niektórzy twierdzą nawet, że wywołuje nowotwory. Dbam o zachowanie spokoju także ze względu na cukrzycę. Muszę zważać na to, żeby poziom cukru się nie podnosił. Nie stosuję specjalnych metod - staram się zachowywać zdrowy dystans. Mam świadomość tego, jak cenne jest życie. Nigdy nie wiemy, ile nam jeszcze zostało, dlatego trzeba cenić każdą chwilę. To taka prosta prawda, ale dopiero w dramatycznych warunkach zaczynamy ją rozumieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji