Artykuły

Szaleństwo Jerzego III

Pro: Władza i obłęd

- Władza i obłęd w jakiś sposób graniczą ze sobą - powie doktor Franciszek Willis, lekarz, który znajdzie sposób na wyleczenie króla z obłędu. To zdanie wydaje się przesłaniem sztuki Alana Bennetta. Autor przywołuje odległy, choć autentycz­ny przykład Jerzego III. Od 1760 rok i był on królem Wielkiej Brytanii i lrlandii, lecz po blisko trzydziestu latach sprawowania władzy zapadł na chorobę umysłową i rządy w jego imieniu sprawował właściwie premier William Pitt. Ale apetyt na koronę miał syn chorego króla, książę Wali. Alan Bennett w "Szaleństwach Je­rzego III" doprowadza sytuacje dwor­skich rozgrywek do absurdu. Toczą się one na wielu poziomach, ale wszystko zmierza do jednego celu - zdobycia władzy. I co ciekawe, mało tu jest rywalizacji koncepcji politycz­nych, wizji takiego czy innego społe­czeństwa. Bo, jak słusznie zauważy Ryszard Sheridan, "jesteśmy wigami dopóki rządzimy. Niestety - urzędo­wanie czyni z nas wszystkich torysów". Politycy nie mogą jednak przy­znać, że faktycznie walczą tylko o stołki, niezbyt wychodzi też patrio­tyczna frazeologia, więc ciężar rozgrywki politycznej spada na barki.. lekarzy. To dzięki odpowiednio do­branemu składowi konsylium próbu­je się odsunąć króla od tronu, a nie wyleczyć. Chorobliwy słowotok Je­rzego III wydaje się być całkiem niegroźny w zestawieniu z uczonymi diagnozami konowałów czy wypowiedziami przedstawicieli rządu i par­lamentarzystów. Autor sztuki zdaje się nam mówić, że dużo gorszy od władzy obłędu, jest obłęd władzy. W końcu, gdy doktorowi Willisowi uda­ło się dość zdecydowanymi środkami przezwyciężyć w królu poczucie wy­ższości - monarcha odzyskał dawną sprawność rozumu. Oczywiście trze­ba w tym momencie zastrzec, że "jakakolwiek zbieżność zachowań na­szych polityków i parlamentarzystów z przedstawionym na scenie jest zu­pełnie przypadkowa".

Inscenizacja Filipa Bajona w Tea­trze Dramatycznym stoi kreacją Mar­ka Walczewskiego. I to stoi mocno. Walczewski przez większość spektaklu pokazuje obłęd władcy w mniejszym lub większym natężeniu. Dopiero w finale na krótko zachowuje się nor­malnie, bo też dopiero wtedy wyle­czył się z obłędu władzy. Do psychicz­nego zdrowia mógł go doprowadzić tylko człowiek z charakterem, silna osobowość, tak jak zagrany wybornie przez Zdzisława Wardejna doktor Willis. Świetna jest też Małgorzata Niemirska, jako oddana żona, królo­wa Charlotte. Na tym nie kończy się rejestr bardzo dobrych ról w tym spektaklu. Krzysztof Kołbasiuk znalazł ciekawy pomysł na postać prącego do władzy, mimo zupełnego braku pre­dyspozycji, księcia Walii. To on ma być następcą i choć w gruncie rzeczy jest człowiekiem słabym, to przecież obłęd władzy jest silniejszy.

Jacek Lutomski

Kontra: Styl najważniejszy.

Twórczość artystyczna ostatniej de­kady XX wieku obrodziła w wiele dziel wymykających się jednoznacz­nej klasyfikacji. Natura jednak nie znosi próżni, więc coraz liczniejsze utwory odbiegające od kanonu gatun­kowego - bardzo modne ostatnio pa­stisze i wariacje "na motywach" - otrzymują etykietę "postmoderni­zmu". Termin to rozciągliwie pojem­ny i jak dotąd udawało mi się nim, na szczęście, nie posługiwać. Niestety "Szaleństwo Jerzego III" Alana Ben­netta jawi mi się jako kliniczny przy­kład dramaturgicznego postmoderni­zmu. Tak więc po Głowackim ("Fortynbras się upił"), Mrożku ("Miłość na Krymie"), Taborim (wszystko), Ben­nett jest kolejnym na naszych sce­nach współczesnym dramaturgiem, pławiącym się w rozkoszach pastiszu. Dramat o cierpieniu jednego z najdłużej panujących (1760-1820) monarchów brytyjskich, który staje się instrumentem w rękach lekarzy-szarlatanów i polityków walczących o władzę i wpływy, to temat na tra­gedię lub groteskę. Bennett zdecydo­wał się i na jedno, i na drugie. Jego "Szaleństwo Jerzego III" ma niewąt­pliwie za patronów Szekspira ("Le­ar", kroniki królewskie) i Ionesco ("Król umiera, czyli Ceremonie"), ale pozostaje utworem niedookreślo­nym, amorficznym i kapryśnym. Filip Bajon, reżyser polskiej pra­premiery utworu Bennetta, zrobił spektakl o pułapkach władzy. Intrygi dworskie, zmierzające do ubezwłasnowolnienia chorego króla, walka parlamentarnych frakcji: opozycyj­nych wigów i rządzących torysów, są pierwszorzędnym materiałem na rze­telną tragedię. Specyfika obłędu kró­la - domniemanego zresztą, bo Je­rzy III cierpiał na porfirię, charakteryzującą się atakami o objawach przypominających chorobę umysło­wą - sprawia jednak, że miejscami mamy do czynienia z groteską.

Spektaklowi zabrakło właściwego rytmu. Ekspozycja wlecze się niemi­łosiernie, w gruncie rzeczy przez cały pierwszy akt. Znakomitym scenom z udziałem Marka Walczewskiego w roli króla, towarzyszą niestety pozo­stałe, zdumiewająco miałkie i pu­szczone na żywioł. Sceny bez króla, z udziałem tłumów fagasów: dwora­ków, medyków, polityków żyją samopas, bez najmniejszej troski o po­wiązanie w logiczną całość z tragiko­micznymi zmaganiami króla z własną słabością ciała i ducha. Protagoniście, na którym skupia się cię­żar całego spektaklu, zabrakło god­nych partnerów. A na tle artystycz­nego banału los nieszczęsnego króla nie mógł wybrzmieć cala pełnią swe­go dramatyzmu, mimo zwisającego cały czas nad polem akcji ostrza gi­gantycznej gilotyny. O takich zgrzy­tach estetycznych jak namolne poka­zywanie ekskrementów króla w prze­zroczystym naczyniu, czy wątpliwy żart z ultramarynowym moczem (przy porfirii mocz jest szkarłatny) nawet mi się nie chce wspominać.

"Styl jest rzeczą najważniejszą" - stwierdza w sztuce Książę Walii (Krzysztof Kołbasiuk). Wredna po­stać, ale święte słowa.

Janusz R. Kowalczyk

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji