Artykuły

Zagraj mi to jeszcze raz, "Wiedźmin"

"Wiedźmin" Piotra Dziubka wg Andrzej Sapkowskiego w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jakub Panek.

Sezon teatralny, który się rozpoczął - abstrahując od kwestii politycznych - przynosi wiele dobrych rzeczy dla polskiego teatru. Ale ja zatrzymam się na chwilę na teatrze muzycznym, na jednej z pierwszych premier września, na "Wiedźminie". Bo to rzecz warta chwili uwagi.

Gdy usłyszałem, że w Gdyni Wojciech Kościelniak przygotowuje pierwszą sceniczną wersję "Wiedźmina" - pomyślałem, że to szaleństwo! Mimo, że zarówno teatr ma na koncie wiele doskonałych realizacji (wystarczy wspomnieć zeszłoroczną premierę "Notre Dame de Paris"), a Kościelniak miano mistrza udanych ceremonii ("Chłopi", "Lalka", "Ziemia obiecana", itd.), to proza Sapkowskiego, ukochana przez miliony czytelników i fanów gier komputerowych wydawała się materiałem, którego zamienić w musical się nie da. Ale mimo obaw, 15 września odbyła się premiera. Czego? No właśnie idąc krok po kroku postaram się to wyjaśnić.

Fundamentem każdego musicalu jest muzyka. I to od niej chcę zacząć. Autorem tej do "Wiedźmina" jest Piotr Dziubek. Udało mu się wyczarować takie dźwięki, że od pierwszej minuty czujemy się wciągani w przedstawienie. Długie, czasami poszarpane momenty intrygują i czarują, mają w sobie słowiańską tajemnicę. Choć daleko im do melodyczności Krzesimira Dębskiego, to warto podkreślić, że jest to muzyka piękna (na szczęście wraz z premierą ukazała się płyta z jej zapisem) i trafiona, czyli sumarycznie udana. Oprawa Dziubka buduje napięcie, tworzy ramy i spaja sceny. Jest w niej jednak jeden mankament - nie posiada w sobie genu musicalowego. Przez ten rozumie się fragmenty, które tak mocno osiadają w głowie, że nucimy je po wyjściu z teatru. W "Wiedźminie" tego nie ma. Może autorzy bali się zbliżyć "Wiedźmina" do "Deszczowej piosenki"? Nie wiem. Zostając w materii muzycznej przejdźmy do piosenek. Bo to nimi musical opowiada kolejne sceny, to dzięki nim bohaterowie mogą błyszczeć. To one potem poszukiwane są na YouTubie, z radością odtwarzane setki, tysiące, a nawet miliony razy. W gdyńskim "Wiedźminie" ich nie brakuje. Są mniej i bardziej udane songi, jednak ich podstawowym problemem jest to, że mimo przyzwoitych tekstów Rafała Dziwisza, żadnej nie zapamiętamy. Stąd nie wspominam o ich tytułach.

Kolejnym filarem dobrego musicalu jest libretto. Karkołomnego zadania zaadaptowania prozy Sapkowskiego na potrzeby tej inscenizacji podjął się reżyser Wojciech Kościelniak. Z dwóch zbiorów: "Ostatnie życzenie" i "Miecz przeznaczenia" wybrał opowiadania: "Miecz przeznaczenia", "Kwestia ceny", "Ostatnie życzenie", "Coś więcej" i "Okruch lodu". I tak powstał dosyć sprytnie wymyślony scenariusz. Kościelniak powybierał motywy, by ułożyć spójną całość. Geralt z Rivii będąc rannym po ratowaniu Yurgi, majacząc wspomina poszczególne zadania i zdarzenia. Inscenizacyjnie wymyślono to tak, że co chwilę na specjalnej kurtynie wyświetlane są napisy informujące nas, gdzie się aktualnie znajdujemy (szczerze mówiąc, bez tego widz nie wprawiony w "Wiedźmina" książkowego, pogubiłby się po kwadransie). Spotkanie kupca Yurgi i Geralta stało się dla reżysera ramą, w której zawarł m.in. wizytę w Brokilońskim Lesie, wątek Pavetty i Yennefer, dwór królowej Calanthe w Cintrze, czy Aedd Gynvael.

I mając już muzykę, dobre libretto, warto omówić plastykę przedstawienia. Rozwiązania zastosowane w Teatrze Muzycznym w Gdyni są zachwycające. Scenografia Damiana Styrny, choć skromna, została ubogacona znakomitymi animacjami. To przyszłość teatru, dająca reżyserom ogromne możliwości. W "Wiedźminie" wirtualna scenografia zmienia się błyskawicznie, daje poczucie trójwymiarowości, powiększa i tak sporą przestrzeń sceny teatru po horyzont. Uzupełniona prostymi, ale dobrze wyglądającymi w tej kompozycji kostiumami Bożeny Ślagi sprawia nawet wrażenie, jakbyśmy przenieśli się do gry komputerowej.

Nim przejdę do oceny aktorów, co zostawiam na koniec, bo uważam, że to najważniejsze, słów jeszcze parę o choreografii. Przedstawienie jest żywe, ruch wypełnia przestrzeń, a ciężka praca Liwii Bargieł (choreografia), Mirosławy Kister-Okoń (choreografia układów akrobatycznych) i Artura Cichuty (choreografia wlak) sprawia, że taniec błaznów na dworze Calanthe, taniec driad czy taniec kobiet podczas snu Jaskra grają jak w zegarku i cieszą oko. Jedyną wpadką w tej przestrzeni przedstawienia jest taniec zjaw czarodziejów w "Balladzie o umarłych". Potencjał lirycznych i wzruszających chwil dewastują użyte do sceny hoverboardy (podczas przedstawienia, które oglądałem jeden z czarodziejów spadł z niego i o mało co nie stracił zębów). Takie wpadki psują atmosferę budowaną od początku, bo trącą kabaretem. Po prostu.

Nie byłoby żadnego przedstawienia, gdyby nie aktorzy. Ocenę pracy zespołu z "Wiedźmina" zostawiłem na koniec, by oddać hołd ich pracy. Bo widać naprawdę dużą energię włożoną w przygotowania i serce w przedstawienie. W spektaklu, który oglądałem dzień po premierze - główną rolę Geralta kreował Krzysztof Kowalski (gra na zmianę z Modestem Rucińskim). Dobry mocny głos i lekka gra aktorska sprawiły, że "kupiłem go" od pierwszych minut. Żałuję tylko, że w "Wiedźminie" Geralt mało śpiewa, bo jego songi były wzorowo ustawione, dobrze zinterpretowane i zagrane. Rolę Jaskra Kościelniak powierzył Jakubowi Badurce (gra na zmianę z Pawłem Czajką) - dobry wokal, uwodzenie publiczności i zręczne przemieszczanie się w przestrzeni sceny i widowni sprawiają, że można się zasłuchać. I mimo, że mężczyźni wybrani do obsady dobrze sobie radzą, to w "Wiedźminie" Kościelniaka błyszczą kobiety. Szczególne brawa należą się trzem paniom: Karolinie Trębacz za charyzmatyczną rolę królowej Calanthe, Katarzynie Wojasińskiej (perwersyjna czarodziejka Yennefer z popową duszą) i Poli Król (mimo młodego wieku z sukcesem zmierzyła się z dużym wyzwaniem aktorskim i wokalnym - brawo!). Na tle aktorskich brylantów niestety słabo wypada kreacja Igi Grzywackiej, która w roli Płotki jest kompletnie infantylna.

Kończąc - musical "Wiedźmin" to spektakl udany, na który trzeba pójść. Zachwyca przede wszystkim muzyką i spektakularną scenografią na miarę XXI wieku, ale dłużyzny, przez co rozumiem nadmiar wątków w przedstawionej historii, chaos w ich ułożeniu i brak piosenek, które byłyby musicalowymi hitami sprawiają, że to nie jest najlepsze przedstawienie w historii Teatru Muzycznego w Gdyni. Choć na pewno wysuwa się na prowadzenie spośród produkcji innych polskich teatrów muzycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji