Artykuły

Głód życia i ambicja

Dlaczego młody Trieplew z "Czajki" Czechowa, podrażniony na pozór niewinnym słówkiem matki, zrywa przedstawienie własnej sztuki, każe zapuścić kurtynę, przekreśla swe marzenia artystyczne, ucieka? Postępowanie trudne do wyjaśnienia. Motywacja, którą znajdujemy, może zaważyć na interpretacji całego przedstawienia. Ona też świadczy o wyobraźni i myśleniu artystycznym inscenizatora.

W nowohuckim spektaklu "Czajki" Konstanty Trieplew, grany przez Zygmunta Malanowicza, jest (jak można przypuszczać) przede wszystkim ofiarą własnej swej, niepohamowanej ambicji. 25-letni chłopak usunięty został niedawno, z uniwersytetu. Z jakiego powodu? Politycznego? Żadna aluzja w "Czajce" nie pozwala na snucie takich przypuszczeń. Nie znalazłem ich także w poświęconej Czechowowi monografii Jermiłowa. Myślę, że rozwiązania zagadki należałoby szukać w stosunkach łączących Trieplewa z jego matką, Ireną Arkadiną. Tak różna psychicznie od swego gniewnego chłopaka, takim obdarzona talentem życiowym, umiejętnością budowania sobie egzystencji, Arkadina wywiera na Trieplewa rodzaj przekornej fascynacji. Przekornej, bo wszystko w tej praktycznej i mądrej organizatorce własnej kariery musi drażnić i denerwować niezdolnego do kompromisów chłopca. Ale i o fascynacji można tu mówić, skoro osierocony przez ojca, skazany na bezczynne i próżniacze życie w wiejskiej posiadłości, marzący o sławie dramatopisarza, czeka na jedno choćby słówko sławnej matki: zachęcające, lub choćby poważnie polemiczne. Trieplew buntuje się przeciw temu typowi utworów, które jago matce zapewniły sławę i dochody. W potoku niechętnych czy nawet obelżywych słów, którymi młody człowiek obrzuca dramaturgie realistyczną, wyczuć można więcej ambicji niż sprzeciwu. Dlatego tak boleśnie dotyka go lekceważący, nie zdobywający się na jedno choćby słowo rzeczowej polemiki, ton Arkadiny.

Jest w tej przełomowej scenie pewien moment, który mnie szczególnie uderzył w przedstawieniu nowohuckim, reżyserowanym przez Irenę Byrską. Ledwo Nina Zarieczna rozpoczęła filozoficzny monolog stanowiący introdukcję przedstawienia, Arkadina wtrąca rozbawioną i pobłażliwą uwagę. Błyskawicznie, jak uderzenie, pada w tym miejscu replika młodego autora. Wyraz zniecierpliwienia i zdenerwowania, prośba o ciszę, biurowe przywołanie do porządku. Ten moment, mocno wypunktowany w spektaklu, wiele wyjaśnia.

Arkadinę gra, gościnnie występująca, Zofia Niwińska. Ani przez chwilę nie szarżując i nie poetyzując, rysuje interesujący portret. W jej ujęciu jest Arkaldina dowcipną i mądrą, może nawet w pewnych wypadkach subtelną damą. Jest tak praktyczna w sprawach codziennych, że można się domyślać jak świetnie sobie daje radę w labiryntach artystycznej kariery. Niwińska nie akcentuje ze zbytnim natężaniem żadnego momentu swej roli. Jednak zostaje nam w pamięci dyskretna i prawie życzliwa (może dla syna tym boleśniejsza) kpina podczas owego amatorskiego spektaklu; potem jej "wyrzuty sumienia", niemal wielkoduszne; takie, że mimo woli nie pokrzywdzonemu, ale jej właśnie gotowi jesteśmy przyznać rację. Gdy w akcie trzecim Arkadina rozgrywa decydującą partię o Trigorina, czujemy, że w tym momencie ową partię potrafiła wygrać. Tamten, jest oczarowany, upojony i wzruszony miłością ślicznej, pełnej wdzięku 19-letniej Niny. Ale Arkadina pokazuje, że na dłuższą metę ona właśnie, choć już 43-letnia, potrafi znaleźć decydujące atuty. Pisarzowi, który nawet wśród sukcesów i uwielbień przeżywa załamania i zwątpienia, właśnie taka kobieta umie dać, inteligentnie i przekonywająco, zastrzyk pewności siebie, zaufania, poczucia bezpieczeństwa i celowości działania. Nie dziwimy się, że Trigorin zdobywszy Ninę, nawet zostawszy ojcem, nie chce stracić dawnej kochanki, "lawiruje" i ostatecznie "wraca do dawnych więzów". Te więzy, owa dyscyplina są mu potrzebne. Bez nich załamałby się może w karkołomnej grze, jaką stanowi życie utalentowanego pisarza.

Myślę, że jest w "Czajce" walka i zmaganie dwóch sił: instynktu życia oraz ambicji. Jeden z pierwszych na szerszą skalę pomyślanych utworów Czechowa wydaje mi się niełatwym i ryzykownym, a zarazem jakże dla teatru pociągającym tekstem. Ma już 75 lat - wiele danych, którymi operuje wymaga dziś umiejętności ujęcia (aby nie zabrzmiały ani anachronicznie ani dysonansowo). Różne wersje losu ludzkiego (kazano tu na tle zasadniczej problematyki. Trieplew to chłopak, u którego ambicja zabija, silny w nim przecież, głód życia. Przekreśla on szanse swej miłości. Zrywa własne przedstawianie. Nie słucha rad, które mu dają ludzie życzliwi: bardzo doń przywiązany Sorin oraz inteligentny i samodzielnie myślący doktor Dorn.

Jak wujaszek Wania - Trieplew pracuje ma własną zgubę. Ale jest od Wani konsekwentniejszy i bardziej krańcowy: wyciąga ze swej klęski konsekwencje ostateczne. Wania strzela do prof. Sieribriakowa, którego uważa za przyczynę swej zguby. Tireplew rezygnuje z przelotnego kaprysu, by Trigorina, który mu zabrał ukochaną, wyzwać na pojedynek. Bardziej (mimo młodego wieku) od Wojnickiego świadomy, 25-letni rozbitek wie, że nie Trigorin, ale om sam jest przyczyną własnego nieszczęścia. W nowohuckim spektaklu Zygmunt Malanowicz, prowadząc konsekwentnie swą rolę, ukazuje nierozwiązalny dylemat Konstantego Trieplewa.

Jeśli los tego chłopca i jego matki przyjąć za dwa "bieguny", zmieszczą się między nimi odcienie różnych ewentualności. O Trigorinie już mówiliśmy. Ten pisarz, niewolny od załamań, umie sobie jednak stworzyć dyscyplinę pracy. Chodzi z notesikiem w ręku; gdy dostrzega, chmurę podobną do fortepianu, myśli jak tę obserwację literacko spożytkować. Nawet przygoda z olśniewającą dziewczyną zaspokaja zarówno jego apetyt życia, jak potrzebę przeżycia pobudzających wrażeń. Samokrytyczny, doznaje nieraz niesmaku, jako niewolnik pisarskiego powołania; a jednak jeśli nie sam, to dzięki pomocy bliskiej sobie kobiety, znajdzie ratunkowe koło.

Są w sztuce także i ludzie, którzy swego dylematu nie rozwiązali, ale którymi ironia pozwala uniknąć katastrofy. Sarin, który życie swe poświęcił dla 28-letniej służby urzędniczej. Dawny wielbiciel teatru, dziś wyżywający się w administratorskiej manii super-oszczędności. Borykający się z biedą i niewzajemną miłością młody nauczyciel. Pozornie zadowolony z siebie i cyniczny dr Dorn. Wreszcie jest tu jedna z najciekawszych postaci, Masza, która drogi swej nie znalazła - podobnie jak Trieplew.

Nawet nie próbuje jej szukać. Jest jakby antytezą lasu swego ukochanego. Miłość do Trieplewa zabija w niej ambicję (jak u tamtego ambicja zabiła instynkt życia). Będzie brutalna wobec męża i nawet dziecka; chyba śmierć Trieplewa ją wreszcie uspokoi, choć nie wiadomo, czy pozwoli znaleźć własną drogę.

Przedstawienie w Nowej Hucie jest pobudzające i świeże. Mocno zrytmizowaine - może się wydawać chłodne. W istocie nie agranicza biegu uczuć tutaj pokazanych; raczej umie je osadzić w rygorach niemal Racine'owskich. Żaden ton nie rozbija, nie rozsadza całości. Metafory i obrazy nie są natrętne; tytułowa "czajka" to nie symbol, lecz jeden z akordów. Rozumiemy, że to nie Ninę, ale samego siebie, swą walę życia "postrzelił" Trieplew. Nina poprzez niepowodzenia, załamania i katastrofy dojdzie jednak do tego punktu, od którego kiedyś zaczynała mądra Arkadina. Zupełnie słusznie zrezygnowano w Nowej Hucie z akcentów cynizmu i brutalności, cechujących słowa Niny w akcie ostatnim, w niektórych nowszych naszych inscenizacjach. Nie dlatego, by ton taki (podyktowany może myślą o losie prowincjonalnej aktorki ówczesnej) był nietrafny. Po prostu z tego powodu, że zabrzmiałby tu jako akcent zbędny.

Niemal wszyscy aktorzy tego spektaklu mnie interesowali. Nawet wtedy, gdy się niezupełnie z ich rozwiązaniami zgadzałem. Na plan pierwszy wysunęły się trzy postacie: Airkadina, Trieplew i Masza. Tę ostatnią postać bardzo zdecydowanie zagrała Barbara Omielska. Ostro i jasno mówiła tekst, jej dziwaczne "wybryki" nie wyglądały anachronistycznie ani sztucznie; trochę może dziecinnie (jako protest przeciw losowi), ale naturalnie i ciekawie. Nawet okrucieństwo wobec zakochanego w niej nauczyciela dobrze się tłumaczyło, jako konsekwencja życiowej sytuacji.

Również i "drugoplanowe" role miały w tym spektaklu ciekawe akcenty. Na przykład dobroduszny filozof Sordin w pełniej ciepła interpretacji Zdzisława Klucznika; "tyrański" ale i trochę nostalgiczny administrator w ujęciu Lecha Bijałda; elegancki i drwiący, ale wrażliwy lekarz, grany przez Stefana Rydla.

Wcale nie "tytułowa" (i słusznie) rzekoma "czajka" została zagrana przez studentkę IV roku Szkoły Teatralnej, Grażynę Barszczewską. Można się cieszyć, że krakowskie teatry dają młodym okazję do próbowania sił. Podobno Grażyna Barszczewska dzięki szkolnym spektaklom zdobyła już pewną popularność, szczególnie wśród młodzieży. Jako Nina zaznacza wcale pewnie rozwój tej postaci, jej drogę ku odkryciu w sobie powołania (i uczucia). Nie ma tu cienia melodramatyczności. Aleksander Bednarz wydał mi się Trigorinem zanadto pewnym siebie, za słabo dotkniętym przez kryzysy wewnętrzne, za mało skomplikowanym.

Jak sobie można wyobrazić scenografię "Czajki"? Czy przepoić ją nastrojem i krajobrazem, który sam Czechow sugeruje w tekście? Czy dostroić się do widzenia i rozumienia sztuki, jakie nam się dziś nasuwa? Irena Burke dała w akcie pierwszym delikatne aluzje plastyczne; w dalszych dominuje rozwiązanie architektonicznie surowe i funkcjonalne; w ostatnim chybotliwa latarnia na ciemnym tle rozdartego wiatrem i niepokojącego wieczora, wydała mi się sugestywnym elementem. Ale czy były potrzebne panujące na scenie mroki, ledwo rozpraszane światłami świec i lamp naftowych?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji