Justyna Godlewska-Kruczkowska: Ciągle czuję się jak ta złota rybka
Justyna Godlewska-Kruczkowska to szczęśliwa żona i mama dwóch córek. Na scenie od 1998 roku. Najpierw była Kopciuszkiem czy Królową śniegu. Dziś odważnie pokazuje ciało w farsie "Mayday".
Jaką rolę w domu gra Justyna Godlewska-Kruczkowska?
- Oj, chyba cały szereg ról. Żony, mamy, gospodyni, burzy gradowej, ale też i całkiem miłej i sympatycznej pani domu.
Dobra czy zła policjantka?
- Nie wiem, to chyba zależy od sytuacji. Mamy dwie córki - Różę i Anielę, i zdecydowanie większy posłuch i respekt mają do taty. Na pewno jestem mniej konsekwentna i często na tym tracę. Mąż potrafi być bardziej stanowczy, niemniej jest przez dzieciaki uwielbiany i kochany.
Córeczki tatusia?
- Absolutnie. Są już w tym wieku, kiedy główki zaczynają pracować i wiążą się w sojusze w zależności od koniunktury i potrzeby. Nawet jeśli mamy odmienne zdanie na temat naszych dzieci w ich obecności staramy się trzymać jeden front. W mojej rodzinie powtórzył się schemat z domu rodzinnego. Też mam siostrę, byli tata, mama i dwie dziewczyny. Wydawało mi się, że miałam najwspanialszego tatę na świecie, ale nie - to moje dzieci mają najlepszego tatę w całej galaktyce!
Czyżby to potwierdzało tezę, że dziewczynki w przyszłych mężach szukają odbicia własnego ojca?
- Nie wiem, mój mąż bardzo różni się od mojego taty. To pytanie do psychologów.
To aktorka nie musi mieć nic wspólnego z psychologią, tylko udaje na scenie?
- Wiem, że im dłużej żyję tym mniej rozumiem. Aktor powinien być świetnym obserwatorem, człowiekiem obdarzonym ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Wrażliwość i wyobraźnia też są mile widziane.
Skąd pomysł na szkołę lalkarską?
- Z lenistwa i błędów młodości (śmiech). Kiedy byłam w pierwszej klasie VIII Liceum, dzięki mojej polonistce, pani profesor Sterkowiec, zaczęłam interesować się teatrem i wylądowałam w teatrze "Pro" u Jerzego Siecha.
W dzieciństwie robiłam kukiełki zgałganków?
- A skąd. Chodziłam do teatru lalek z rodzicami, później ze szkoły.
A rodzice - co oni na to, że wybrała pani studia aktorskie?
- Bardzo tego nie chcieli. Mój tata całe życie był związany z Pracowniami Konserwacji Zabytków, mama jest ekonomistką, pracowała w bankach. Myśleli, że może pójdę na historię sztuki albo architekturę. Za to siostra została lekarzem, a ja jestem, kim jestem. Czyli Aliną. Kopciuszkiem, Królową śniegu - tych baśniowych postaci trochę się nazbierało... Dużo tego było, bo i trochę lat minęło
A rodzina to jaka bajka? Bajka z zawsze szczęśliwym zakończeniem różnych, niekoniecznie bajkowych sytuacji.
- Bardziej przypominamy włoski serial rodem z Neapolu.... Nasz dom jest głośny. Nie tłumimy emocji
A kto jest ojcem chrzestnym?
- Absolutnie, wyłącznie i niezaprzeczalnie : mój mąż - adwokat Łukasz Kruczkowski! Chociaż z wyglądu to bardziej pasuje na ojca chrzestnego mój teść. (śmiech)
Teść?
- O tym nie pomyślałam, faktycznie teść próbuje nas dyscyplinować, ale jesteśmy już w takim wieku, że rodziców należy wysłuchać, ale niekoniecznie trzeba słuchać.
Gdzie jest początek tej historii, jak się poznaliście z mężem?
- Poznaliśmy się jako dzieci na podwórku na osiedlu Piasta i raczej się nie lubiliśmy. Będąc nastolatkami spotykaliśmy się gdzieś na murkach, niektórzy palili papierosy i jakoś tak wyszło że zostaliśmy sympatią. Potem były burzliwe czasy studiów. Dużo, żeśmy przeszli i w końcu założyliśmy wspólny dom. Wydaje się, że mama aktorka powinna opowiadać dzieciom bajki przed snem, ale przecież teatry grają wieczorami... Z perspektywy czasu uważam, że miałam ogromne szczęście i kiedy moje dzieci były bardzo małe byłam z nimi w domu.
Taka długa przerwa w pracy? W Teatrze Dramatycznym.
- Wtedy były różne inne zajęcia, choćby w Teatrze Improwizacje, który wtedy się pojawił, gdzie graliśmy z Robertem Ninkiewiczem, Jolą Borowską i świętej pamięci Dorotą Radomską. Lubię dzieci i pracę z nimi. Prowadziłam grupy warsztatowe w szkołach czy przedszkolach. Moje dzieci nie korzystały ze żłobków.
Były role, które można było zagrać w ciąży?
- Grałam w ciąży "Kabaret socrealistyczny", ale też Behemota w "Mistrzu i Małgorzacie" Najpierw miałam kostium z dorobionym brzuchem, a w pewnym momencie nie był już potrzebny. Behemot był bardziej naturalny.
Nie ma strachu, że wypadnie się z obiegu, przestanie dostawać propozycje?
- Ma się. Za to choć nasze dzieci chodzą do zwykłej podstawówki i czasem zaczynają lekcje o godzinie 13, nie muszą siedzieć w świetlicy od 7 rano. Przyjeżdżają ze mną do teatru, oglądają sobie "Emocjałki" i idą do szkoły.
A jak dzieci odbierają bycie przez mamę aktorką? To powód do dumy?
- Teraz już coraz bardziej są na tak. Ale moje dzieci nie lubią teatru, bo zabiera im mamę. Nie mam mamy wieczorem w domu. Próby trwają od godz. 18 do 22. Kiedy wracają do domu, gdyby nie tata, byłyby same. Staram się, żeby obiad był ugotowany, a tato im serwuje. Bardzo staram się być dobrą gospodynią i panią domu.
Teraz dzieci mają dostęp do internetu - pewnie prędzej czy później zobaczą zdjęcia mamy niekompletnie ubranej występującej w "Mayday"
- Na pewno bardzo przeżywają spektakle, to co na nich robię i jak wyglądam. Kiedy dzieci są mniejsze, nie czują tej granicy, że to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Czy to jest Mary Smith czy Rozalka w "Emocjałkach" - dla nich to jest mama. Między innymi dla nich wymyśliłam "Emocjałki". Uzależniły się od słuchania książek Grzegorza Kasdepke, potem zaczęły czytać same. Zaczynałam od występowania dla dzieci i na swoje okrągłe urodziny postanowiłam przygotować takie przedstawienie.
Aktorzy mają zupełnie inny rytm dnia, inaczej spędzają weekendy - jak sobie układacie życie?
- Więcej pewnie powiedziałby mój mąż. Nie będę ściemniać. Teatr determinuje i podporządkowuje sobie aktora. W niedzielę dzieci budzą się same, bo uwielbiają grać w hokeja. Mąż gra w drużynie hokeja na lodzie "Husaria Białystok", a one w dziecięcej drużynie "Mała Husaria Białystok" .
Ale trzeba im i tak dać śniadanie?
- Oczywiście. Ale teraz potrafią być na tyle fajne, że potrafią mi zrobić śniadanie i przynieść do łóżka.
Gratuluję
- Wszystko, co mi się udało, to że mogę być aktorką, sprawiać radość widzom - tego wszystkiego by nie było, gdyby nie moja rodzin, mój mąż, jego wsparcie i cierpliwość. Także jego pomoc w wychowaniu i zajmowaniu się dziećmi. Bo dzieci wywracają świat i dotychczasowe życie do góry nogami. Ograniczają, ale też nieprawdopodobnie potrafią dodać skrzydeł i wiary w siebie oraz siły. Mogę być aktorką, pracować w zawodzie, dzięki tej sile, która płynie z mojego domu, wcześniej z mojego domu rodzinnego. Chyba jestem szczęściarą?
Czy dzieci w jakiś sposób ograniczają udział w castingach?
- Dla mnie największym ograniczeniem jest 200-kilometrowa odległość. Trochę mi jest szkoda nerwów. Chętnie przyjmuję wszelkie propozycje z agencji aktorskich. Byłam w pierwszym odcinku serialu "Belle Epoque", w lipcu kręciliśmy w Tykocinie amerykańsko-polską produkcję "My Name Is Sara" w reżyserii Stevena Oritta. Specjalnie o to nie zabiegam. Jestem zodiakalną rybą. Czyli jaką?
- Na pewno nie zimną. Mam nadzieję, że całkiem smaczną i dobrze doprawioną.
Coś w tej zerowej asertywności i nieumiejętności podejmowania decyzji musi być. To wędkarz miał szczęście, że wybrała pani jego haczyk?
- To ja miałam szczęście, że wyłowił mnie tak fantastyczny wędkarz. Wszystkim się z nim dzielę i mam nadzieję, że więcej nie wyruszy na łowy i ten połów go satysfakcjonuje. Mimo, że znamy się już tyle lat, a ciągle czuję się jak ta złota rybka.
***
Justyna Godlewska-Kruczkowska
Urodziła się 23 lutego 1976 roku w Białymstoku. Absolwentka Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. W Teatrze Dramatycznym od 1998 roku.