Artykuły

Podwójny strip-tears

KIEDYŚ, a było to przecież nie tak dawno, bo zaledwie 30-50 lat temu, szanujące się dzienniki po każdym nowym spektaklu teatralnym miały ambicje zamieszczać dwojakiego rodzaju sprawozdania: jedno - wartościujące spektakl, i drugie - opowiadające o tym co się działo na widowni. Jeżeli dzisiaj tego rodzaju praktyki się nie stosuje, to nie dlatego, że teatralni sprawozdawcy stali się leniwsi i nie dlatego, że dzienniki zaczęły skąpić miejsca (ostatecznie okresowe zmniejszenie objętości prasy jest, jak dotychczas, tylko naszą polską chorobą). Po prostu dobry ten zwyczaj zmarł śmiercią całkiem naturalną. Przedtem nastąpiła śmierć pewnych godnych zanotowania i utrwalenia reakcji publiczności. Cóż bo teatralny sprawozdawca może napisać dzisiaj o widowni po seryjnym spektaklu? A no, najczęściej tyle: "dzisiejszego wieczoru nasilenie kaszlu było największe podczas aktu drugiego, papierki szeleściły głośno zwłaszcza po antraktach, krzesła trzeszczały jak zwykle - przez cały czas. Owszem, klaskano"

Wybacz, mój drogi, że tyle o tym piszę, ale nie chcę przegapić jednego z owych rzadkich w naszych czasach wypadków nieoczekiwanego obnażenia widowni. Pośród wielu spektakli teatralnych, które oglądałeś w ciągu ostatniego półrocza na scenach kilku teatrów, byłem tylko trzy razy świadkiem owego obnażenia. Było to po raz pierwszy na premierze "Konduktu" B. Drozdowskiego w Nowej Hucie, po raz drugi na prapremierze "Ostatniego Brata" tegoż autora w Białymstoku i po raz trzeci na przedstawieniu "Nagiego króla" E. Szwarca (również polska prapremiera) w Olsztynie.

W każdym z tych trzech wypadków publiczność miała do czynienia z zupełnie różnym rodzajem utworów dramaturgicznych, a jednocześnie wszystkie te utwory miały jedną wspólną cechę - bezkompromisowy demaskatorski charakter. W każdym wypadku mieliśmy do czynienia z atakiem nacelowanym na bardzo konkretny cel, atakiem niedwuznacznym i ostrym. W werystycznych w najlepszym stylu sztukach Drozdowskiego konkretność owa wynikała z samego tekstu, - teatr miał tu nie wiele do dodania; natomiast jednoznaczność "Nagiego Króla" została utkana starannie z materii specyficznie teatralnej. I chociaż tylko w alegorycznej bajce Szwarca król został rozebrany dosłownie, to przecież nie ulega wątpliwości, że i "Kondukt" i "Ostatni brat" miały swoich królów, których Drozdowski brutalnie obdzierał z kolorowych piórek ukazując widowni ich bezwstydną nagość. Nagi jest u Drozdowskiego kondukt żałobny po odjęciu spowijającej go na początku gali, - znamy, takie kondukty pozornie spokojne i pozornie zgodne w jednolitym marszowym rytmie - nagi jest sens poczynań człowieka uwikłanego w historię w białostockim spektaklu "Ostatniego Brata". To również znamy. A czy "Nagi Król" opowiada nam coś, o czym byśmy nie wiedzieli?

Żadna z trzech wymienionych sztuk nie ma ambicji kolumbowych, nie obiecuje złota nowych światów. Cóż więc pozostaje? Samo obnażenie? Być może. Ale jest to obnażenie chwalebne, obnażenie cudotwórcze, jeżeli dzięki niemu spektakl osiąga rzadką dzisiaj harmonię trzech elementarnych składników teatru: dramatu, aktora i publiczności Zwłaszcza w nowohuckim "Kondukcie" i w olsztyńskim "Nagim Królu" zdawało się czasem, że rampa, owa najpierw bardzo umowna i tylko techniczna, a z biegiem czasu usztywniająca się i dla obu stron nieprzekraczalna granica w teatrze, nareszcie została zniesiona. Publiczność obnażyła się w zamian za obnażenie na scenie. Więc wołam oto - i ciebie zachęcam, abyś przyłączył się do tego okrzyku - "NIECH ŻYJE EKSHIBICJONIZM !!!" Nie bójmy się, że paru społecznych dewotów oskarży nas o występne popieranie obrazy moralności publicznej. Dewotów jest zawsze dość, aby na jakiś czas zahamować pochód nowych obyczajów, ale jest ich też zwykle za mało, lub nie mają dość siły, aby ostatecznemu zwycięstwu tego pochodu.

Jesteśmy u progu starej jak teatr, acz zapoznanej niestety prawdy: scena jest tym bliższa widowni, im pełniej realizuje jedną z podstawowych funkcji teatru - funkcję wyraziciela uczuć zbiorowych. Dla spełnienia się tej funkcji fabuła utworu dramatycznego jest sprawą drugorzędną: na scenie dzieję się bowiem to, o czym wszyscy doskonale wiedzą (któryż z widzów starogreckiego teatru nie znał legendy o królu Edypie czy o Antygonie), liczy się tylko, czy utwór sceniczny opowiada właśnie o tym, co jest przedmiotem powszechnego zainteresowania i liczy się jeszcze sposób opowiadania. Drozdowski opowiada o rzeczach znanych bez alegorycznego kostiumu, nawet bez wielu hiperboli. Sztuka Szwarca jest jedną alegorią. Okazuje się, że i to i tamto cieszyć się może jednakowym powodzeniem, jeżeli wybiega na spotkanie potrzebom nie urojonym i rzeczywiście powszechnym.

Osobiście mam już dość kostiumu i półsłówek, dość białych rękawiczek i salonów i sądzę, że jeżeli już coś może przywrócić na stałe zaufanie widza do teatru, to będą to tylko bardzo ostre treści wypowiadane w bardzo ostrej formie. Powiesz, że na skutek skomplikowania współczesnego świata, nie każda prawda da się powiedzieć zupełnie otwarcie, bez dość gęstego i dość przejrzystego zarazem woalu - i oczywiście będziesz miał rację. Dlatego nie mam na myśli wszelkiego kostiumu, bronię się jedynie przed kostiumem dla samego kostiumu, przed kostiumem modą, przed kostiumem, w który jakże często ubierać się lubi pustka.

Kostium olsztyńskiego spektaklu był oczywiście całkowicie funkcjonalny: służył przecież nie ubieraniu, a rozbieraniu, był niezbędny.

Dużo słyszałem o przedstawieniu "Nagiego Króla" w moskiewskim teatrze "Sowremiennik". Słyszałem zachwyty i niewybredne łajanie. Olsztyńskie przedstawienie też - jak się rzekło - spotyka się z bardzo żywiołową reakcją widowni. Reakcja ta jednak jest w zasadzie jednolita i nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej, aby bajka Szwarca mogła wywoływać u nas dzisiaj czyjeś oburzenie z powodu jej rzekomej niestosowności.

Powodzenie "Nagiego Króla" w Olsztynie nie jest oczywiście ani wyłączną, ani nawet główną zasługą samego Szwarca. Jowita Pieńkiewicz (reżyser), Teresa Ponińska (scenograf) oraz aktorzy zrobili wszystko - i to zrobili bardzo dobrze, aby bajka zabrzmiała zgodnie z potrzebami nurtującymi publiczność. Kapitalne akcenty scenograficzne - niektóre kostiumy i bajkowe wieżyczki królewskiego pałacu - umiarkowane i szalenie trafne aluzje gatunku typowo aktorskiego bogate i racjonalne wykorzystanie przestrzeni scenicznej - wszystko to złożyło się na spektakl czysty, rytmiczny, subtelny w jednoznacznym wyrazie.

Ponieważ każdemu z aktorów grających główne role można by poświęcić wiele miejsca, którego niestety tu brak, przeto ograniczę się do wymienienia tych najlepszych moim zdaniem pozycji: Henryk Abbe król, Sławomir Pietraszewski - Chrystian, Marta Sobolewska - guwernantka, Wacław Ulewicz - Henryk, Zofia Grabska - królewna, Konrad Wawrzyniak (Aleksandra Sewruka niestety nie widziałem) - król Ojciec, Zbigniew Mamont - premier, Roland Głowacki - szambelan, Józef Strumiński - minister uczuć pięknych. I wszyscy, wszyscy pozostali. Rzadko doprawdy, nawet w najbardziej renomowanych teatrach, widzi się grę tak równą.

Spektakl kończy się po szekspirowsku. Króla co prawda obnażono i wygnano, lud się raduje, ale ponad jego głowami w cichym zapamiętaniu toczy się walka o koronę zawieszoną w archiwolcie pałacowych wrót: komu ona przypadnie - załganemu premierowi, tępemu generałowi, czy wyrafinowanie podłemu ministrowi uczuć pięknych? Czyżby więc koniec bajki miał być bajki początkiem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji