Artykuły

Aktorzy i reżyserzy

Wszyscy wiemy o tym doskonale, że pomiędzy aktorem i reżyserem istnieją sprzeczności antagonistyczne. Nie ma na to żadnej rady. Sprzeczności jest tysiąc i jedna. Reżyser chce, żeby dobrzy aktorzy grali złe role (także złe), dobrzy aktorzy (źli również) chcą grać tylko role dobre. Aktor, nawet najbardziej bezinteresowny, jest i musi być zainteresowany niemal tylko efektem swojej roli, reżyser jest zainteresowany efektem przedstawienia i wobec tego popada w kolizje z każdym aktorem z osobna. Reżyser jest nieznośny, kiedy miesza się do wszystkiego, wtyka swoje trzy grosze pomiędzy każdą kwestię i gest; wtedy przeszkadza. Kiedy siedzi milcząc na widowni, ogranicza się do ogólnych wskazówek, poprzestając na współpracy z dekoratorem i kompozytorem, wtedy jest bodaj jeszcze nieznośniejszy: nie pomaga. Zapewne zgubił się i nie wie sam, o co mu chodzi. Co prawda, kiedy mówi zbyt wiele, informacje z reguły stają się niejasne, niekiedy jedne przeczą drugim i wszystko się gmatwa; wtedy powiadamy również: sam już nie wie, o co mu chodzi.

Reżyser z reguły mniej wie o sztuce aktorskiej od doświadczonego i utalentowanego aktora (tak jak wie mniej o plastyce od scenografa, mniej o muzyce od kompozytora), a przecież rości sobie prawo do współdecydowania, ba! do decydowania o muzyce, o scenografii, o aktorstwie. To irytujące! Aktorzy z reguły mniej wiedzą od reżysera o zamierzonym przedstawieniu, nie widzą tego, co on widzi (bo nie siedzą na widowni), ciągną każdy w swoją stronę, nie chcą, nie mogą, kapryszą, mają pomysły (o Boże!), nie mają pomysłów (Boże!), trzeba ich prowadzić za rękę, nie dają sobą kierować. (...)

Nie warto mnożyć przykładów. Każdy z nas z codziennego doświadczenia wyliczy dalsze przyczyny nieustającego konfliktu, który dzieli obie strony, a zarazem spaja ze sobą na wieki. Nie jest to lepsze od małżeństwa, ale na pewno i nie gorsze.

Mnie osobiście od samego początku pracy w teatrze interesowało, powiedziałbym nawet - fascynowało - co innego: stosunek doświadczonych, uzdolnionych, czasem nawet wybitnych, niekiedy wielkich aktorów do reżysera.

Nie obchodzi mnie w tej chwili to, co reżyserzy o aktorach; a zwłaszcza aktorzy o reżyserach (...) mówią w teatrze, w domu, w kawiarni, po próbie, przed próbą, i nawet w czasie próby. To nieważne. Ale niepokój Zelwerowicza, Węgrzyna, niepewność spojrzenia, napięta uwaga, z jaką tylu doskonałych aktorów po skończonej scenie zwraca się w stronę człowieka, który czuwa na widowni - to coś, co spostrzegłem ze zdziwieniem bardzo wcześnie. Człowiek na widowni niejednokrotnie - może nawet zazwyczaj - mniej wie o postaci, o technice aktorskiej, o tysiącu drobiazgów potrzebnych do wykończenia roli, od wybitnego aktora, który z uwagą, czasem z maskowaną trwogą, nieraz z prośbą w spojrzeniu zwraca się ku niemu po wyrok. Człowiek na widowni może coś umieć, może czasem być artystą, może być nawet Schillerem czy Reinhardtem (co wcale nie znaczy, że zna się na rzeczy, o której będzie za chwilę mówił, lepiej od Junoszy, Kainza, czy Moissiego), ale może być również początkującym reżyserem, zdolnym może lecz pełnym wewnętrznej niepewności, może być ptakiem średniego lotu; jakże często tak bywa. Może być po prostu bęcwałem. Bywa i tak. Wtedy widok aktora pochylającego się ku krzesłom po wskazówkę, radę, wyrok sprawia czasami po prostu rozdzierające wrażenie. A przecież tak bywa niemal zawsze, że aktorzy (cokolwiek by sobie myśleli i cokolwiek by mówili o reżyserze) w tej trudnej chwili, gdy widzowie jeszcze nie zasiedli w krzesłach, a praca weszła w etap decydujący i gest po geście, słowo po słowie, scena po scenie krystalizuje się rola - w tej chwili wszyscy prawdziwi aktorzy pochylają się ku ciemnej widowni i z uwagą wpatrują się w twarz reżysera, z jego słów usiłując wyłowić odpowiedź na najważniejsze w tej chwili pytanie: to, czy jeszcze nie to? I bardziej może: działa, czy też - nie?

Reżyserzy starzy i młodzi! Panie i Panowie! Mam nadzieję, że tego spojrzenia nie weźmiecie za hołd, złożony waszej przenikliwości, waszemu talentowi i niestrudzonej mocy twórczej. Nie, moi drodzy. Prawdziwy aktor dostrzega w was w tej ważnej chwili swojego aktorskiego życia jedynego na razie widza, symbol i zapowiedź tych, co jutro zapełnią salę i sądzić go będą; a zarazem jak gdyby bezosobowy symbol wymagań samej sztuki przez wielkie S: wierne odbicie własnych postulatów w stosunku do siebie samego. Uosobienie własnych marzeń, ambicji, wymagań. Coś, przed czym najodważniejszy człowiek drży ze strachu w rzadkich chwilach konfrontacji.

Jest to znacznie mniej od przenikliwości reżyserskiej, doświadczenia, inicjatywy i talentu. A zarazem nieco więcej. Jedyna rzecz, która usprawiedliwia liaison pełne niewygód, wzajemnych pretensji i żalów. Usprawiedliwia i zarazem czyni nieodzownym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji