Artykuły

Antygona, czyli teatr dla publiczności

"Antygona w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego w reż. Andrzeja Szczytki w Teatrze Nowym w Łodzi, premiera w ramach Festiwalu VIII Łódź Czterech Kultur. Pisze Olga Węgrzyn w Teatrze dla Was.

Ciążąca nad łódzką premierą niespodziewana śmierć autora, który miał być honorowym gościem Łodzi Czterech Kultur, oraz sukces reżysera przy jego pierwszej realizacji "Antygony w Nowym Jorku" w charkowskim Teatrze Narodowym, wzbudzały uzasadnione obawy o powodzenie tego przedstawienia. I jak się okazuje, spektakl Andrzeja Szczytki niewątpliwie nie jest nowym głosem w interpretacji twórczości Głowackiego, niemniej, dzięki współpracy z Festiwalem Łódź Czterech Kultur, Teatr Nowy zyskał sprawnie wyreżyserowane i dobrze zagrane przedstawienie, które co złośliwsi mogliby określić mianem "teatru tradycyjnego".

Postać Anity (Jolanta Jackowska), współczesnej nędzarki, obsesyjnie odprawiającej swoje rytuały, bez wątpienia została zdominowana w tej inscenizacji przez sugestywne portrety Saszy (Piotr Seweryński), Pchełki (Krzysztof Pyziak), a nawet martwego Johna (Wojciech Droszczyński), który w czerwonej czapce z napisem "Make America Great Again" stanowi tu personifikację amerykańskiego snu w erze Trumpa. Krzysztof Pyziak i Piotr Seweryński stworzyli brawurowy duet, umiejętnie balansujący między śmiesznością i tragizmem, co najdobitniej znajduje wyraz w scenach kłótni, gdy bohaterowie próbują odejść, ale tak naprawdę nie mogą się rozstać. Zaburzona psychicznie Portorykanka w wykonaniu Jolanty Jackowskiej wzrusza, lecz brakuje jej szaleństwa spod znaku Witkacowskiego dementia praecox, które osiąga pośrednio przez unik, nie mierząc się z całym ładunkiem emocjonalnym tej postaci. Najbardziej niewygraną rolą w łódzkiej "Antygonie..." jest jednak sierżant Murphy w przekonującej, acz smętnej interpretacji Dariusza Kowalskiego. Policjant, niczym koryfej powinien być przewodnikiem i wyznaczać tempo, tymczasem szeroka gra Kowalskiego znajduje zastosowanie jedynie w ostatnim monologu.

Opracowanie muzyczne Jakuba Raczyńskiego i scenografia Tomasza Ryszczyńskiego poprzez jazzowe improwizacje oraz złowieszcze migotanie Times Square, o którym tak przejmująco mówił Głowacki, oddają klimat miasta "najwyższych wieżowców i najgłębszych grobów". Ciekawym kontrapunktem do przestrzeni zbudowanej z klatek i metalowej siatki jest drzewo, które stanowi swoiste potwierdzenie myśli Jana Kotta, iż bez Becketta nie byłoby tych dwóch homelesów.

Widz oczekujący współczesnego odczytania "Antygony w Nowym Jorku" z pewnością wyjdzie z Teatru Nowego zawiedziony, a być może nawet rozczarowany, co wydaje się zrozumiałe w kontekście zapowiedzi, którą mogliśmy przeczytać przed wyczekiwaną premierą. Jednak Antygona z Tompkins Square Parku w interpretacji Szczytki jest jasna, jest jedną z tych inscenizacji tekstu Głowackiego, które polegają na wyłuskiwaniu zeń emocjonalnej prawdy, charakterystycznego poczucia humoru oraz surrealistycznych wizji dna. Dlatego nie dokonując zmian w tekście przez ostentacyjną aktualizację, Szczytko powierza Anicie, Pchełce i Saszy całe doświadczenie współczesności i wychodzi z tego zwycięsko, czego najlepszym dowodem były długie owacje po niedzielnym pokazie w ramach Łodzi Czterech Kultur.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji