Artykuły

Salome - czyli do czego zdolna jest kobieta

Malowali ją najsłynniejsi: Cranach, Botticelli, Caravag-gio, Tycjan, Rubens i Picasso. Fascynowała pisarzy, poetów i dramaturgów. Pojawiała się w utworach Heinego, Flauberta, Mailarme'a i "Kwiatach zła" Baudelaire'a. To właśnie Salome poświęcił jeden ze swych ekspresjonistycznych hymnów Jan Kasprowicz, a Oscar Wilde jednoaktowy dramat prozą napisany po francusku, z myślą o wielkiej tragiczce Sarze Bernardt. W 1896 roku sztuka odniosła wielki sukces w Paryżu, ale w Anglii cenzura ze względów obyczajowych i religijnych do 1931 roku nie zezwalała na jej wystawienie. Wreszcie Salome zawładnęła wyobraźnią Richarda Straussa, który do dramatu Wilde'a napisał muzykę.

Prapremiera odbyła się w roku 1905 w Dreźnie. Z Saksonii ten jednoaktowy dramat muzyczny rozpoczął triumfalny podbój Europy. Szybko, bo w 1907 r., poznała go Warszawa. Strauss miał niestety podobnego pecha co i Wilde. W jego rodzinnym, równie jak Londyn, pruderyjnym Wiedniu, aż przez 13 lat, odrzucano myśl o wystawieniu tej opery ze względu na seksualizm, którym owładnięta jest w swych działaniach Salome. Seksualizm destrukcyjny, prowadzący do tragedii. Szokujący.

Kim była Salome? Wedle biblijnych przekazów - księżniczką Judei, córką Herodiady z pierwszego małżeństwa z Herodem Filipem. Jej matka pozostawała w kazirodczym (według ówczesnych norm moralnych) związku z bratem męża - Herodem Antypasem. Za grzech kazirodztwa potępił tetrarchę Jan Chrzciciel, za co został przez Heroda wtrącony do więzienia. Oto co czytamy w ewangelii według Św. Mateusza:

"Chciał go nawet zgładzić, ale bał się ludu, który uważał Jana za proroka, lecz gdy Herod obchodził dzień swych urodzin, córka Herodiady tańcząc publicznie tak mu się spodobała, że poprzysiągł, iż o cokolwiek poprosi, otrzyma. Wówczas ona, pouczona przez matkę, powiedziała: Daj mi na misie głowę Jana Chrzciciela. Zasmuci! się tedy król, lecz ze względu na przyrzeczenie i współbiesiadników kazał jej dać głowę Jana".

Przekazy ewangeliczne zarówno św. Mateusza, jak i św. Marka traktujące o śmierci Jana nawet nie wymieniają córki Herodiady z imienia i czynią z niej jedynie wykonawczynię woli żadnej zemsty matki. Tak właśnie przez wieki objaśniano w sztuce postępowanie Salome. Dociekliwi badacze twierdzą, że zmiana interpretacji rozpoczyna się od poematu Heinricha Heinego "Atta Troll", tam po raz pierwszy pojawia się motyw miłości Salome do Jana. Tym tropem poszli kolejni twórcy, ale Oscar Wilde najmocniej podkreślił erotyczny, silnie zmysłowy rodzaj uczucia Salome. To istny pożar krwi sprawia, że oszalała z miłości, odrzucona, namiętna dziewczyna żąda głowy ukochanego; żywego czy martwego - chce go mieć! W monologu nad ściętą głową Jana wyznaje:

"A! tyś nie chciał mi dać całować twych ust, Jokanaanie! Oto teraz całować je będę! Będę je gryzła zębami, jak owoc dojrzały się gryzie. Tak, ucałuję twe usta Jokanaanie."

A że dramaturgia utworu i pełna zróżnicowanych barw, potęgująca nastrój muzyka wzbudzają w widzach nie lada emocje - siedzący w dalszych rzędach w kulminacyjnym momencie unoszą się z wrażenia w fotelach, byleby lepiej chłonąć okiem i uchem rozgrywającą się na scenie tragedię.

"Salome", mroczny (dramat ludzkiej namiętności, ukazujący do czego zdolna jest w swym miłosnym szale wzgardzona kobieta, nie pozostawia nikogo obojętnym. Zgadzam się z opinią dyrektora Sławomira Pietrasa, że dramat Straussa - Wilde'a to arcydzieło.

Inscenizacja "Salome" w Teatrze Wielkim, pierwsza od 32 lat, robi wrażenie. Zachwyca, także i dziś nowoczesna, muzyka Straussa, oczarowuje też scenografia, której autorem jest nie byle kto, bo artysta tej miary co Andrzej Majewski. To on wymyślił niezwykłej urody muszle, szumiące wodotryski i pełen tajemniczości, zawieszony nad sceną, przykuwający uwagę księżyc.

Pomysł z usadowieniem orkiestry, nie w kanale, lecz wysoko na scenie na linii horyzontu, wydaje się efektowny, lecz burzy harmonię odbioru spektaklu, tym samym czyni wrażenie przerostu formy nad treścią. W konsekwencji orkiestra, wspaniale prowadzona ręką Andrzeja Straszyńskiego, zdominowała brzmienie i tak nie najsilniejszych głosów naszych śpiewaków. Z potyczek z orkiestrą zwycięsko wychodzą głosy Zbigniewa Maciasa (Jana Chrzciciela), Heroda (Tadeusz Kopacki) i Herodiady (Marii Olkisz), przegrywa z nią sopran Ewy Irzykowskiej (Salome), który we wstrząsającym monologu nad głową Jana jest ledwie słyszalny.

Kostiumy dodają inscenizacji kolorytu, prezentują się efektownie, lecz jednak stanowią zupełne nieporozumienie. Przeważnie XIX - wieczne, niczym żywcem przeniesione z czasów Straussa, mają się nijak do biblijnej przeszłości. Mundur Heroda (kojarzy się z ubiorem cesarza Franciszka Józefa) w zestawieniu z odzianym w skórę Janem Chrzcicielem, jak z epoki kamienia łupanego, i postaciami Żydów w białych pończochach i czarnych chałatach niczym z "Austerii" Kawalerowicza to istne qui pro quo. Zamysł kostiumów trąci efekciarstwem i wygląda mi na kokietowanie publiczności. Niepotrzebnie. Bo przedstawienie "Salome" w Teatrze Wielkim jest wydarzeniem artystycznym. Inscenizacja niełatwa do udźwignięcia, przez co wiele teatrów operowych się na nią nie porywa, udała się warszawskim twórcom. Wystawiono bowiem "Salome" w myśl staropolskiej zasady "czym chata bogata". A że bogata nie jest ani w środki finansowe, ani w głosy jak dzwony - chylę czoło, gdyż, mimo pewnych zgrzytów, pozostawia niezapomniane wrażenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji