Artykuły

W cieniu orkiestry

Widok sali zaskakuje. Nie ma kanału orkiestrowego, a powierzchnia ta wraz z proscenium zabudowana jest białymi tarasami, podestami, basenami z fontannami i sztuczną zielenią, przypominającymi wystrój hotelu Marriott czy "srebrzystego wieżowca". Ale przedstawienie rozpoczyna się, podnosi się metalowa kurtyna, ukazując w głębi sceny orkiestrę wznoszącą się do rozgwieżdżonego nieba z ogromnym księżycem - i... po raz kolejny scenografia Andrzeja Majewskiego dostaje brawa.

Nie pierwszy to pomysł umieszczenia orkiestry w głębi sceny, zwłaszcza w przypadku tak wielkiego zespołu, jak w dziełach Ryszarda Straussa. Przekonaliśmy się jednak po raz kolejny, jak trudna jest akustyka Teatru Wielkiego. Okazało się, że realizacja sprawdza się przede wszystkim na parterze, gdzie słychać bardzo wyraźnie solistów, a orkiestra daje niegłośne tło. Już w amfiteatrze jednak, czyli na poziomie orkiestry, sytuacja się zmienia i soliści, szczególnie na początku, bywają niesłyszalni. Na wyższych balkonach jeszcze na dodatek publiczność musi stać, żeby coś zobaczyć.

Bez wątpienia jednak został osiągnięty inny cel, jaki przyświecał reżyserowi: uczynienie z orkiestry persony dramatu, uosobienia nieubłaganego kosmosu wiszącego nad bohaterami. Tym bardziej że orkiestra pod dyrekcją Andrzeja Straszyńskiego osiąga swoje szczyty, co jest w przypadku dyrygenta wyczynem, ponieważ stojąc plecami do sceny nie ma on kontroli nad akcją (soliści widzą go na ustawionych z przodu monitorach).

Dyskusyjne są kostiumy. Czytelna jest intencja nawiązania do czasów powstania utworu, czyli 1905 r. (obleśny Herod jako Najjaśniejszy Pan, Herodiada jako cesarzowa z pretensjami), zderzenie jednak Salome w białej sukni i futrze z postacią zwalistego, obrośniętego Jokanaana, ubranego jedynie w kawał wyleniałej skóry i kajdany, czyni z niej dziewczę zafascynowane Tarzanem... Nie o to przecież chodzi w żadnej z wersji mitu o Salome - ani w biblijnej, w której bohaterka wymagając stracenie proroka jest tylko wykonawczynią woli swej matki Herodiady, ani w Wilde'owskiej (będącej podstawą arcydzieła Straussa i w swoich czasach obrazoburczej), gdzie Salome szaleje z nie spełnionej zmysłowej miłości do Jokanaana. A i sam reżyser twierdzi, że chodziło mu o sacrum, które samo prowokuje, by je zniszczono...

Obronną ręką wychodzą jednak z tego problemu soliści: Salome (Hasmik Papian. śpiewaczka ormiańska na kontrakcie w Wielkim - zupełnie inną kreację aktorską tworzy w innej obsadzie Ewa Iżykowska, której dawno w Polsce nie słyszeliśmy), Jokanaan (Wiesław Bednarek), Narraboth (Krzysztof Szmyt), Herod (Roman Węgrzyn) i Herodiada (Ryszarda Racewicz); dwie ostatnie role zostały potraktowane bardziej jako charakterystyczne, co dało zaskakująco dobry efekt. Świetnie też został zrealizowany "taniec siedmiu zasłon" - nie zdradzę, jak, bo nie będzie niespodzianki.

Niestety ujrzymy znów "Salome" dopiero w końcu lutego - teraz bowiem jedzie na trzytygodniowe tournée po Niemczech. Wypada życzyć, aby realizacja ta miała powodzenie zbliżone do poprzedniej wersji Majewskiego, który 20 lat temu (zupełnie inaczej) inscenizował "Salome" w londyńskim Covent Garden.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji