Artykuły

Kuchnia czyli dylemat

"Kuchnia" Weskera daje do myślenia, choć sama nie jest przesycona tzw. myślą, będąc raczej obrazkiem z piekła w jednym akcie aniżeli dwuaktowym dramatem filozoficznym, za jaki teatr tekst ten zdaje się uważać. Kiedy odwiedziłem autora w Londynie, a było to niedługo po swoistej aferze łóżkowej, w którą się wpakował za sprawą pewnego zazdrosnego męża, a więc kiedy Wesker sam był bohaterem dramatu w kilku aktach - prasa rozpisywała się, szczegółowo na temat zeznań sąsiadek, które widziały stan łóżka oraz kolor bielizny Weskera i tej pani - zachował stoicki spokój, poczucie humoru i przeświadczenie, że nawet tego rodzaju sensacje prawdziwemu pisarzowi zaszkodzić nie są w stanie, a może nawet dodają koniecznego "pieprzyka". Wesker, postać kontrowersyjna w dramaturgii brytyjskiej, skłonny jest bardziej wierzyć tym paru krytykom, którzy uznali w nim objawienie, niż owej większości, która umieszcza go raczej w dolnych partiach drabiny. Owego dnia oświadczył mi, że w Japonii powstał "Komitet Arnold Wesker" przygotowujący huczne powitanie autora "Kuchni", który się tam właśnie wybierał, żeby osobiście reżyserować swoją trylogię sceniczną... Dał mi do zrozumienia, że jest największym dramatopisarzem brytyjskim, co potwierdziła z przekonaniem jego żona, przezwana przez męża "Wikingiem". "Mój Wiking jest tego samego zdania" - powiedział Wesker. "Wiking" zaś stwierdziła kategorycznie, że jakkolwiek wszystkie sztuki Weskera są znakomite, to chyba "Kuchnia" jest najznakomitsza, tyle w niej wiedzy o życiu, głębi etc. Nie śmiałem oponować, jakkolwiek wrażenie wyniesione zarówno z lektury tej sztuki jak i jej scenicznego a potem telewizyjnego wcielenia było w moim przypadku nieco stonowane. Uważałem tę sztukę za techniczny majstersztyk, zepsuty właśnie ową "filozofią" wkładaną na siłę w usta tych nieszczęsnych postaci, które muszą rezonować o marzeniach i innych wzniosłych sprawach mniej więcej na poziomie pani Courts Mahlerowej. Ponieważ zaś modne jest upatrywanie filozoficznych podtekstów w każdej błahostce, usiłowałem sam sobie jakieś głębsze sensy podstawiać, dzieląc się uwagami z Weskerem. Wesker kategorycznie oświadczył: "Nic takiego w mojej sztuce nie ma". Jest to rzecz o kuchni i tyle. Zdumiała mnie ta deklaracja i ujęła głęboko, jest to bowiem coś niebywale rzadkiego. Tak więc i owe "filozoficzne" kawałki w "Kuchni" mają być jedynie "prawdą życia" i niczym więcej...

John Russel Taylor w książce "Anger and after" pisze trafnie, że "bardziej niż u któregokolwiek autora dramatycznego tego pokolenia, bardziej nawet niż w przypadku Johna Osborne'a - jest zupełnie niemożliwe rozpatrywanie tych sztuk w oderwaniu od ich autora; oddzielenie sądu o tych sztukach jako o dziełach sztuki od sądu o opiniach politycznych, którym nadaje on w nich niekiedy efektowną ekspresję dramatyczną, (...); jasne rozróżnienie jego wysiłków jako organizatora kultury robotniczej, przez co stał się siłą przewodnią Centre 42, od jego demonstracji scenicznych... Siła Weskera polega na tym, że sięgnął po temat robotniczy i potrafił narzucić go scenom West Endu, nawykłym przecież do bohaterów wyłącznie mieszczańsko-burżuazyjnych czy arystokratycznych. Wesker rzeczywiście połączył w sobie w jedną całość zalety działacza kultury robotniczej z zaletami dramaturga, który "sprzedaje" swoje obsesje publiczności z upper classes. Sam zachował nawet w stroju "sznyt robociarski", nosi sztruksowe portki, czapkę ze sznurkiem, jak jego żydowscy wujkowie z East Endu, którzy odwiedzają go niekiedy i podziwiają milczkiem, zajadając się znakomitymi śledziami w sosie winegretowym, które i ja ze smakiem ogromnym pałaszowałem. Taylor powiada, że "Wesker jest doskonałym przykładem dramaturga nowej klasy robotniczej. Urodził się na East Endzie w roku 1932 jako syn żydowsko-węgierskiego ojca i rosyjskiej matki i było wysoce nieprawdopodobne, że zostanie kandydatem do laurów literackich: jego ojciec był krawcem a on sam po opuszczeniu szkoły podjął pracę jako pomocnik hydraulika i odźwierny w kuchni." Ładny życiorys dla dramaturga "robotniczego" został zaczęty stosownie do późniejszych przeznaczeń.

Ale wróćmy do "Kuchni". Powiada Wesker: "Dla Szekspira cały świat był sceną, dla mnie jest on kuchnią". I tu chyba zamyka się cała filozofia tej postawy. Ludzie w kuchni są zapracowani, swarliwi, nienawidzą kelnerów, kelnerzy nienawidzą kapryśnych gości, wobec których muszą zawsze zachować spokój i być uprzejmymi, a nad tym wszystkim panuje właściciel - szef - Bóg. Dobrze im płaci, pozwala się obżerać, ale wymaga pracy na wysokich obrotach i nie interesują go ich stany, frustracje, opinie o urządzeniach tego świata. Kuchnia przy bacznej obserwacji może się stać - jak widać na przykładzie tekstu Weskera - bardzo dramatycznym punktem obserwacji, dającym wgląd w całą "kondycję" człowieka z dna drabiny społecznej. Naturalnie, jeżeli przyjąć, że takie dno istnieje. Wesker na siłę tworzy postać, która się "buntuje" buntem kompletnie jałowym: Petera (w Ateneum gra go Roman Wilhelmi). Jego bunt jest dekoracyjny i symbolizujący w ogóle bunt człowieka podległego jakiejś dyscyplinie i zobowiązanego do wysiłku. Buntowałby się tak samo w każdym innym przedsiębiorstwie, gdzie panuje rygor, jego marzeniem jest wielka forsa, a więc, pospolicie rzecz ujmując, zajęcie miejsca Szefa w hierarchii tego mikro-światka. Można więc przyjąć tezę, że jest to w zasadzie "bunt klasowy" wsparty "na marzeniach", które czynią nas "większymi i lepszymi"... Peter marzy, ale nie staje się przez to ani większy ani lepszy, staje się tylko destruktorem, rozwala kuchnię, sam się rani i ucieka "od tego wszystkiego" obniżając wartość sztuki, której zalety leżą zupełnie w czym innym.

Rezonerstwo postaci Weskera jest miejscami żenująco płaskie: "A wiesz, kiedy człowiek przestaje być człowiekiem? Kiedy się zacznie wstydzić tego, że jest dzieckiem." Maluczko a sięgniemy po "Ferdydurke"... A byłoby pięknie, gdybyśmy na scenie obejrzeli sobie tzw. kawał ludzkiego losu, oglądając ludzi schodzących się leniwie i spokojnie do restauracyjnej kuchni, przebierających się w białe kitle kucharzy i sukienki kelnereczek; rozstawianie garnków, przygotowywanie surowca, wydanie pierwszej zamówionej porcji, potem drugiej, setnej, aż się to wszystko zamienia w straszny młyn w porze lunchu, kiedy ten świat, ta scena czy też ta kuchnia, bo to się nagle jednoczy w porażający oczy widza kierat, zaczyna się obracać w takim rytmie jak jakaś opuszczona przez operatora karuzela. Tam, do restauracji przychodzą tłumy głodnych, spracowanych ludzi, którzy nie mają czasu i chcą szybko zjeść i nie zajmuje ich sposób przyrządzania potraw ani. stosunki między kucharzami a kelnerkami; tu żar i odory i wściekłe tempo zamówień. Kiedy się to pod koniec pierwszego aktu zaczyna rozkręcać, zarówno ta scena-kuchnia (świat!) jak i widownia zdaje się dostawać szału, tempo na scenie udziela się widzom, krew zaczyna pulsować szybciej, ma się ochotę krzyczeć: dość, zatrzymajcie ten cholerny kierat! Ale kierat się kręci dalej, tylko światła gasną, żeby można było wyjść na papierosa... Potem jest akt drugi, niepotrzebny, przenudzony owymi złotymi myślami i podejrzaną filozofią "ucieczki", doprawiony romansikami, bo wiadomo, gdzie młode kelnerki i młodzi kucharze... Jedna zaszła w ciążę i zemdlała w czasie tej lataniny; pigułki zet okazały się nieskuteczne. Znowu się schodzą, znowu gadają, znowu zaczynają pracować, ujawniać swoje fobie i marzenia i młyn gra do chwili, kiedy Peter to wszystko rozwala.

Telewizja brytyjska zrobiła z tego około godzinny film; dokonano skrótów w drugim akcie, połączono oba w jedną całość, ale wszystko razem wypadło niebywale histerycznie, tak histerycznie, że patrzyło się na tych ludzi kuchni z niesmakiem. No bo co by się stało, gdyby nagle zaczęły się buntować urzędniczki pocztowe, pielęgniarki skazane na wynoszenie basenów, tramwajarze jeżdżący ciągle po tych samych torach? Życie przecie składa się z dwu połówek: tej własnej i tej wspólnej. Trzeba się podporządkować innym, żeby zarobić na swoją osobność, bunt przeciw takiemu układowi stosunków jest czymś w rodzaju buntu luddystów, jest więc odruchem prymitywnym, skierowanym w niewłaściwym kierunku. Być może świat jest kuchnią, a na pewno świat składa się z kuchni, jadalni, sypialni i bawialni a także gabinetów konferencyjnych i separatek dla specjalnych gości, ale gdzież jest powiedziane, że osoby przebywające przeważnie w gabinetach mają mniej powodów do frustracji i ucieczek?...

Znam pewnego kucharza z hotelu Dorchester w Londynie. Jest to arystokrata, człowiek, któremu zazdroszczą tysiące Włochów, jego krajan, nazywając go człowiekiem szczęścia. A więc?

Łatwo można się znęcać nad tą sztuką, ale to wspaniałe tworzywo dla sceny. Janusz Warmiński zrobił rzecz przez cały pierwszy akt porywającą, zespół aktorski w komplecie wykazał nadzwyczajną sprawność, zgranie absolutne, sceny rozgrywane symultanicznie - rozrywające uwagę widza, dokonywały reszty: oszałamiały, przesycały widownię rozterką, podenerwowaniem, czyniły z nas niemal pracowników tej piekielnej kuchni. Jest to rzeczywiście kawał teatru realistycznego, który się sprawdza. Wojciech Sieciński zbudował na scenie prawdziwą kuchnię, z której buchają kłęby prawdziwej pary, a "konsultanci specjalistyczni", pp. Kazimierz Tuzin i Michał Olszewski zadbali zapewne o realizm profesjonalny kelnerek i kucharzy. Wszystko wyszło "jak w życiu". O aktorach: trzeba po prostu przepisać całą listę obsady. W czasie tych dwu godzin na scenie Ateneum nie są aktorami, są ciężko pracującymi ludźmi kuchni i jadłodajni, którzy sami siebie i nas na widowni doprowadzają do stanu, w którym ma się ochotę zacząć tę kuchnię demolować, jak ów nieszczęsny Peter... No właśnie. Może więc ten Wesker nie jest taki prymitywny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji