Artykuły

"Moralność pani Dulskiej" lekko odświeżona

"Moralność pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej w reż. Giovanny'ego Castellanosa w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Pisze Martyna Friedla w Gazecie Wyborczej - Opole.

Najnowsza premiera w Teatrze im. Jana Kochanowskiego to propozycja dla wszystkich - klasyka podana w atrakcyjnej formie, choć bez zaskoczeń i porywającej interpretacji.

Sezon teatralny 2017/2018 w opolskim Teatrze im. J. Kochanowskiego rozpoczęła premiera dramatu "Moralność pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej w reżyserii Giovanny'ego Castellanosa. Przed premierą zakładano, że kolumbijskie pochodzenie reżysera wpłynie na odświeżenie odczytania jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich dramatów. Trudno się z tym zgodzić, choć spektakl niewątpliwie dostarcza dobrej rozrywki.

"Na to mamy cztery ściany i sufit..."

Rzecz się dzieje w salonie mieszczańskim. Parawan ze starych drzwi z różnorodnymi szkiełkami we framugach jest stałym tłem akcji spektaklu. Poza tym: kominek, pianino i kilka mebli, a na podłodze wyblakłe i przetarte dywany. Portrety i obrazy na obiciach krzeseł, nie na ścianach (ciekawy pomysł scenografa Wojciecha Stefaniaka), które zagęściły niewielką sceniczną przestrzeń, dają wyobrażenie o wnętrzu mieszkania Dulskich, w którym od lat się nic nie zmienia. Nie, jak u Zapolskiej: "Bóg wie jakie obrazy", lecz ponad wszystko - przeciętność: wizerunek Maryi z Jezusem ma ewentualnym gościom zaświadczać o religijności Dulskich, portrety rodzinne o przywiązaniu do tradycyjnych wartości, a jeleń na rykowisku prawdopodobnie o nie wybujałych wzorcach dotyczących estetyki. Zgodnie z założeniem autorki dramatu, we wnętrzu dominuje zieleń, ale zieleń butelkowa, nie gnilna, jak sugerowałoby najprostsze skojarzenie z ironicznym tytułem.

"Być Dulskim - to katastrofa"

Porządek w domu Anieli Dulskiej (u Castellanosa postać grana jest przez Arletę Los-Pławszewską) podtrzymywany jest, dzięki jej niesłabnącym staraniom. To przez priorytetowe podejście do utrzymania dobrej opinii o rodzinie - jest stale zmęczona, choleryczna i cierpi na ból głowy. Ponadto prowadzi nieustanne roszady ze swymi najemcami, niewzruszona ich tragediami, potrzebami czy chorobami - skupiona wyłącznie na własnym zysku.

Postawa, którą reprezentuje kobieta, jak jad zatruwa całą rodzinę. Dzieci nie potrafią (bądź nie chcą) się wyzwolić z sieci, którą tka Aniela, a mąż Felicjan (w roli Andrzej Czernik) pragnie wyłącznie świętego spokoju.

Tragifarsa w żwawym tempie

Kolumbijski reżyser postawił na szybkie tempo akcji w spektaklu, w którym nie brakuje puent wyprowadzonych z humorem prosto z dramatu Zapolskiej. Muzyka momentami punktuje sceny, a precyzyjna i dynamiczna gra jest atrakcyjna zarówno dzięki skrupulatnej pracy aktorów, jak i pomysłom inscenizacyjnym w choreografiach Witolda Jurewicza i Marleny Bełdzikowskiej.

Castellanos trafnie obsadził aktorów w swoim spektaklu. Arleta Los-Pławszewska - dawno nie widziana na opolskiej scenie w tak znacznej roli - poprzez charakterystyczny sposób mówienia, przy minimalnym otwieraniu ust, nadaje Dulskiej wrażenie ciągłego powstrzymywania buchającej furii. Magdalena Maścianica dała się już poznać w roli Mani w "Ślubie" Gombrowicza w reżyserii Augustynowicz. Ponownie można obserwować jej udaną kreację, tym razem eterycznej, chorowitej, zdziecinniałej i naiwnej Meli, która każdy dzień rozpoczyna od "Powitania Słońca" (sekwencji w jodze).

Widzów, których z kolei porwał "Cesky diplom" w reż. Piotra Ratajczaka, ucieszy rola charyzmatycznej Moniki Stanek (w spektaklu - Hanki), która potrafi uzyskać efekt komizmu przy minimalnym wkładzie energii. Po premierze trudno też sobie wyobrazić w roli Juljasiewiczowej w "Kochanowskim" kogoś innego, niż Judytę Paradzińską.

Adaptacja nowa, ale nie nowatorska

Sposób promocji spektaklu sugerował, że świat z dramatu Zapolskiej zostanie bardziej uwspółcześniony niż miało to miejsce. Język sztuki z 1906 roku został odświeżony, choć pozostawiono wiele archaicznych form. Dla podgrzania atmosfery na widowni, zaproponowano garść dobrze umocowanych w kontekstach sytuacyjnych przekleństw. Jednocześnie wprowadzono na scenę elementy zupełnie współczesne, jak telewizor (a właściwie jego atrapa oraz, w sugerowanej dźwiękiem telewizji, kino akcji i opery mydlane). Obok białych długich koszul nocnych przyozdobionych koronkami pojawia się dres i skórzana kurtka. Zbyszko (Jędrzej Wielecki) zostaje posądzony o "przystąpienie do lewaków". Dulska jednak wychowuje swoje córki na dawną modłę, która mimo staro-mieszczańskiego anturażu oczywiście wypada komicznie. Ogólnie jednak sprawia to wrażenie braku spójności albo konsekwencji. Spośród zmian w stosunku do oryginału można jeszcze odnotować, że wypowiedzi Tadrachowej przypadły Hance.

Ale to, co w dramacie mogło bawić sto lat temu, śmieszy i dziś, choć kluczem jest odpowiednie wyakcentowanie wypowiedzi przez aktorów, jak pełne brawury żądanie Hesi (w roli Joanna Osyda): "Zrób teraz ze mnie dziewczę z czarną kosą spod wiejskiej strzechy...".

Opolscy widzowie wyłapią, że miejscem akcji uczyniono nie Lwów, lecz najprawdopodobniej ich miasto. Szczególnie rozrywkowym elementem jest kapitalna, energiczna scena tańca "cake walk". Nie brakuje też chwili na emocje wyciszone i oddanie charakteru wyjątkowej rodzinnej bliskości w scenie rozmowy Meli ze Zbyszkiem.

Warto jednak zapytać: ile razy w spektaklu aktor, a wobec tego i postać, musi się rzucić na podłogę, by twórcy uznali, że to przesada?

Spektakl można polecić osobom, które stronią od teatru. To dopracowane wystawienie polskiej klasyki, którą szczególnie warto pamiętać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji