Poeta Chlestakow
"Zaprosiłem panów w celu zakomunikowania im arcyniemiłej nowiny: jedzie do nas rewizor". Są to pierwsze słowa komedii; w nowej jej inscenizacji Adam Hanuszkiewicz przypomina cokolwiek zdumionej widowni, że bohaterem "Rewizora" M. Gogola jest jednak Chlestakow.
I to jest ważne, bo w nowszej naszej tradycji scenicznej dudniące basy Horodniczych zepchnęły tę oczywistość - w nieoczywistość; na dobrą sprawę sam niemal nie pamiętam, kto był Chlestakowem przy Kurnakowiczu, nie utrwalił mi się np. obraz Chlestakowa z zupełnie dobrego przedstawienia szczecińskiego, granego zaledwie przed kilku laty.
Pamiętamy więc Horodniczych, a z nimi nieprawdę lub ledwie półprawdę o tej wielkiej komedii - tyleż satyrycznej i tyleż miażdżącej, co poetyckiej i fantastycznej. Zabawne przy tym, że i w dalekiej przeszłości nie bywało pono lepiej; w Petersburgu nie kwapiono się wystawić komedii o Horodniczym, wzdrygała się cenzura, donosili zawistnicy, krzywili obrażalscy, i tak do czasu, póki car Mikołaj osobiście nie nakazał wystawić sztukę o fantaście i blagierze, który niechcący obnażył spleśniałe fundamenty ogromnego imperium. Kto wie wreszcie, czy i sam Gogol dostatecznie mocno wierzył w swego Chlestakowa? W końcu pomysł tej komedii pochodził nie od niego, lecz od Aleksandra Puszkina...
Zatem: Chlestakow. Malec, uskrzydlony niespodziewanym awansem na osobistość, wobec rozkosznej perspektywy "zagrania" czyjejś roli tracący niemal przytomność ze szczęścia, prawdziwy poeta kłamstwa, blagi i mistyfikacji. Początkowo nawet bezinteresowny. Bliski krewny naszego Papkina z "Zemsty", lecz o ile większy formatem - i konsekwencjami dramatycznymi!
Tacy Chlestakowowie, dręczeni pragnieniem wydania się kimś innym, niż są w rzeczywistości, kimś znaczniejszym, blagują i zmyślają wszędzie i zawsze. Ich inwencją rządzą miejsce i audytorium; blagier ze stolicy rozkwita w miarę oddalenia się od niej i w miarę jak prostsi i naiwniejsi stają się jego słuchacze. Jego szanse maleją w zetknięciu ze zdrowym rozsądkiem, rosną - gdy spotka ludzi, myślących niejako "naddatkami" marzeń czy tęsknot, albo i nieczystego sumienia czy karierowiczostwa, jak w tej sztuce. Właściciel zajazdu gotów jest wpakować Chlestakowa do więzienia, Horodniczy przeciwnie - tak na wszelki wypadek mógłby mu nawet powierzyć pieczę nad więzieniem.
Jest przy tym Chlestakow figurą artystyczną, środkiem literackim, takim papierkiem lakmusowym, sprawdzającym rzeczywistość - godną napiętnowania, żałosną, zwyrodniałą. Gogol ukazuje za pośrednictwem stworzonej przez siebie postaci nędzę prowincji - nie tej geograficznej czy historycznej, lecz pojętej w kategoriach umysłu i moralności, takiej więc, która może istnieć wszędzie, nawet w stolicy i jest istotnym i najpoważniejszym hamulcem wszelkiego postępu.
Od poprowadzenia przez aktora roli Chlestakowa, od sposobu i głębi jej ujęcia zależy bardzo wiele. Wspomniałem już, że wyróżnikiem spektaklu w Teatrze Narodowym jest przypomnienie, iż bohaterem "Rewizora" jest właśnie Chlestakow. Dawniejsza tradycja inscenizacyjna zbliżyła sztukę do ideałów realizmu krytycznego, Hanuszkiewicz przeniósł natomiast punkt ciężkości w stronę groteski i fantastyki. Nie stracił na tym nic z wyrazu pejzaż ponurej, acz wyelegantowanej i oszańcowanej biurkami prowincji, zyskał zaś żywioł teatru, zyskała dramaturgia. A rola Wojciecha Pszoniaka stała się kreacją.
To, co wyżej zapisałem o naturze Chlestakowa, wysnute jest właściwie z roli, z imponującej pracy aktora. Miękki i giętki, bezczelny i pełen wdzięku jest ten niby - rewizor Wojciecha Pszoniaka. Scena blagi, w której Chlestakow - wożąc się aż pod niebo na huśtawkach - mianuje siebie niemalże przyjacielem cara, kiedy w rosnącej euforii kłamstwa wyczarowuje przed oczami zdumionych i porażonych kretynów wizję "żywego cara" i razem z nim ulatuje w przestworza, już jako feldmarszałek, jest przeżyciem, które niełatwo zatrze czas.
Jest jeszcze kilka innych powodów, dla których przedstawienie Teatru Narodowego stało się wydarzeniem obecnego sezonu. Więc - Adam Hanuszkiewicz. Byliśmy w ostatnim czasie świadkami słabszego okresu Teatru Narodowego, obecnie jednak "Antygona" i zwłaszcza świetny, pełen inwencji, niemal tańczony "Rewizor" zapowiadają chyba nową, pomyślną passę tego wybitnego inscenizatora. Jest w "Rewizorze" tyle świetnych pomysłów, tyle znakomitego poczucia humoru, nawet żartobliwej drwiny (jak z użyciem owych huśtawek a la Brook, i lin, na które nasi aktorzy też potrafią się wspiąć...), że zapomina się o chwilach (szczególnie w drugiej części), kiedy tempo i inwencja odrobinę słabną. Dalej - scenografia. O pracach Mariana Kołodzieja czas napisać osobny esej: jest to dziś bowiem artysta wybitny, o niezwykłej wyobraźni, właściwie twórca własnego teatru plastycznego który jednak ma tę właściwość, że nie eliminuje aktora i reżysera, przeciwnie - wspiera ich, eksponuje, przedłuża ich działanie. Wreszcie - aktorzy, a wśród nich na pierwszym miejscu obok Pszoniaka, Mariusz Dmochowski.
Jest oto na scenie pierwszy od dawna Horodniczy, który pamięta jak Gogol zatytułował tę sztukę. To wielka, ciężka kukła, której nie poruszy policja, która okpiła trzech gubernatorów, a którą bez trudu puszcza w ruch poeta blagi. Nie strach więc, nie służalczość, lecz bezczelność, wdzięk kłamstwa sprawiają, że kukła zaczyna żyć, ruszać się, szybko, szybciej, coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo, euforycznie, póki nie dojdzie do stanu błogości we wspaniałej scenie nasycenia, kiedy pada ze sceny sławne "lubię być generałem"...
Trzecia rola - Wojciech Siemion w roli Osipa, służącego Chlestakowa. Chłop to zdumiony i oczarowany wyczynem swego pana, sam przy tym nie przepuszczający okazji, a nawet prowokujący nowe (jak w scenie z Horodniczym i jego żoną), ale i nie tracący przytomności umysłu w chwili, gdy miarka w sposób oczywisty zaczyna się przelewać.
I jeszcze chciałbym przynajmniej wymienić Gustawa Lutkiewicza, Aleksandra Dzwonkowskiego, Seweryna Butryma, Józefa Pierackiego, Bohdanę Majdę... Świetny ten spektakl kończy wejście oficera, Włodzimierza Bednarskiego: trzask drzwi na widowni, publiczność odwraca się, oczekuje zapowiedzianego rzeczywistego rewizora - i chyba nowej sztuki, już bez bajki...