Artykuły

Jaka poważna sprawa - śmiech...

NIESPODZIANKA! Poważna scena stolicy, Teatr Narodowy funduje widowni praw­dziwy, gogolowski śmiech. Nie gorzką ka­rykaturę, dramat, bolesną groteskę, ale kome­dię. "Rewizor" Mikołaja Gogola nie potrzebuje reklamy. Karmi się nim teatr na różne sposo­by od lat, wyczyniając zresztą z tą arcysztuką przedziwne rzeczy. Wiadomo - satyra "na"; wiadomo - demaskatorski obraz tamtej rze­czywistości Horodniczych, Bobczyńskich i Ziem-Janików Raj dla Chlestakowów. Skupione w soczewce głupota, korupcja, złość, inercja, efekty niesamodzielnego myślenia. "Rewizor", którego rozbiór logiczny trzeba przechodzić w szkole, który upamiętnia się na scenie kreacjami aktorów. Rodzajowość, drapieżność, komizm sytuacyjny, satyra polityczna - oto cechy, które kojarzą się z dotychczas oglądanymi w Polsce "Rewizorami!'.

I nagle - śmiech. Wszystko to co poprzed­nio, ale i lekkość prawdziwej, rasowej komedii. Przedstawienie jasne, kolorowe, przejrzyste ja­kieś, nalane śmiechem po brzegi. Ten śmiech przesyca je jak powietrze. W jaki sposób osiąg­nął Adam Hanuszkiewicz tę przedziwną przej­rzystość, oddech, swego "Rewizora"? Ta kolorowość zawarta nie w scenografii nawet (dos­konałej zresztą, autorstwa Mariana Kołodzieja), ile w nastroju, kontrapunktach dramaturgicz­nych, rytmie i tym, co je tak ładnie scala: owym powietrzu scenicznym, tym co jest "między", a co najłatwiej przyrównać mi do pustego miejsca na kolumnie zadrukowanej, tj. do "światła". Tego "światła" jest w gogolowskim przedstawieniu Hanuszkiewicza niezwykle dużo.

I dopiero na jego tle, w nim zanurzone - eksplodują całym swoim ładunkiem sytuacje "Rewizora". Cała anegdota, metaforyka fabu­ły, ludzie i ich reakcje. Reżyser nie ma za­miaru pieczołowicie odtwarzać lokalnego kolo­rytu sztuki. Ten "Rewizor" nie jest rodzajowy, adresowany do określonego kontekstu społecz­no-historycznego. Sytuacje potraktowane jako punkt wyjścia do zabawy teatralnej, są skróto­wymi symbolami spraw uniwersalnych. Jak za­wsze u Hanuszkiewicza, o sprawach uniwersal­nych mówi się językiem współczesnych skoja­rzeń, z dzisiejszego kodu odbioru, dla dzisiej­szego widza. Chlestakowa witają więc delega­cje uformowane w pochód grup zawodowych. Kiedy daje się ponieść fantazji i rozhuśtuje ją,

opowiadając swoje marzenia dworskie - huś­ta się dosłownie na kolorowej, ozdobionej kwia­tami huśtawce, nad głowami pierwszego rzędu widowni. Kiedy mówi o carze - jawi mu się on jako snu uwieńczenie, kiedy prosi o łapów­ki - ma wdzięk i uśmiech chłopca, któremu zabrakło na benzynę do tatusiowego Pontiaca. Kiedy podrywa połowicę i córkę Horodniczego, jest też adonisem współczesnym, nie tyle wy­kazującym samodzielną inicjatywę, co czaru­jąco odpowiadającym na agresywne chęci pań. I tak dalej, i tak dalej. Śmiech ogarnia nas jak woal, scena wabi, kusi i wciąga. Królują na niej dowcip, inteligencja, pastisz. Jest trochę jak w poważnym teatrze, w gościnie u poważ­nego klasyka, a trochę jak w kabarecie. Wojciech Pszoniak i Mariusz Dmochowski, znakomicie skontrastowani jako typy (Pszo­niak - Chlestakow; Dmochowski - Horodniczy), brylują w tym przedstawieniu, które całe jest zresztą popisem aktorskim. A także sukcesem reżysera. Całkowitym.

Odcedzony z karykaturalności "Rewizor" przy­wrócił rangę śmiechu. I dopiero w ostatniej kwestii zwalistego Horodniczego, skierowanej do widowni, słynnej gogolowskiej kwestii "Z kogo się śmiejecie?" wieje chłodem. Hanusz­kiewicz kończy swego "Rewizora" głośnym otwarciem drzwi na widownię. Ma przez nie wejść prawdziwy rewizor.

Finita la commedia. Tamto, co zdarzyłoby się z prawdziwym rewizorem, jest już inną, być może, nieśmieszną, historią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji