Artykuły

Grzegorz Jarzyna: Nie jesteśmy teatrem politycznym, ale na pewno jesteśmy teatrem zaangażowanym

Interesuje nas, jak człowiek ze swoją kondycją, odnajduje się w przestrzeni społecznej, w tkance nowych, tworzących się systemów manipulacji, ale też swoich uzależnień. Jak radzi sobie z bagażem - tym, który ma dany, i tym, który został mu narzucony jak odnajduje się we współczesnej rzeczywistości, jaką widzi w niej swoją rolę i jak czuje tę przestrzeń - mówi Grzegorz Jarzyna, reżyser i dyrektor TR Warszawa.

Grzegorz Jarzyna, dyrektor artystyczny TR Warszawa opowiada o nowym sezonie 2017/18, o premierach: "Mistrza i Małgorzaty", "Mojej walki" i projekcie szekspirowskim.

Dorota Wyżyńska: Jak w dzisiejszych niepewnych czasach planować repertuar? Kilka lat temu, kiedy spotykaliśmy się w wakacje, trudno ci było mówić o konkretnych tytułach. Tym razem widzę, że repertuar jest już dopięty.

Grzegorz Jarzyna: Mamy to szczęście, że jesteśmy teatrem miejskim, więc sytuacja polityczna bezpośrednio na nas nie wpływa. Od kilku lat mamy komfort planowania repertuaru ze sporym wyprzedzeniem. To wynik konsekwentnej polityki miasta wobec teatrów, umożliwiającej długodystansową pracę.

To, co się dzieje w Polsce i na świecie, przemiany, które zachodzą, na pewno znajdą odbicie w naszym programie. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy teatrem politycznym, nie jest to nasza linia programowa, ale na pewno jesteśmy teatrem zaangażowanym. Interesuje nas, jak człowiek ze swoją kondycją, odnajduje się w przestrzeni społecznej, w tkance nowych, tworzących się systemów manipulacji, ale też swoich uzależnień. Jak radzi sobie z bagażem - tym, który ma dany, i tym, który został mu narzucony jak odnajduje się we współczesnej rzeczywistości, jaką widzi w niej swoją rolę i jak czuje tę przestrzeń. To trudny i ważny czas dla teatrów.

Nie pozostajecie obojętni na to, co się dzieje w teatrach w Polsce.

- Nigdy wcześniej nie widziałem tylu reżyserów mówiących razem jednym głosem, myślących tak zgodnie. Doszło do niezwykłej konsolidacji środowiska reżyserskiego, ale i całego środowiska artystycznego. W tej naszej jedności jest szansa na to, żebyśmy mogli przeciwstawić się dyktatowi władz. Założyliśmy wspólnie Gildię Reżyserów, ale też uczestniczymy w innych inicjatywach ludzi kultury, takich jak Kultura Niepodległa.

Cztery warszawskie sceny skrzyknęły się i zaprosiły do Warszawy Krystiana Lupę, by dokończył pracę nad "Procesem" Kafki.

- Zależało nam, żeby Krystian Lupa mógł dokończyć pracę nad "Procesem", która została przerwana, kiedy w Teatrze Polskim we Wrocławiu dyrektorem został Cezary Morawski. Powrót do tego tytułu był możliwy dzięki współpracy czterech miejskich scen: Powszechnego, Nowego, Studio i TR Warszawa, oraz wsparciu stołecznego Biura Kultury. Premiera odbędzie się 15 listopada na scenie Nowego Teatru.

Istotne jest, że Krystian Lupa powrócił do prób z tą samą obsadą, z którą je zaczynał we Wrocławiu. Ważna jest ciągłość tradycji i tożsamości polskiego teatru, który jest dynamiczny, krytyczny i żywy. Nie możemy pozwolić, aby ktoś manipulował teatrem i używał go do propagandy.

Teatr nie znosi zbyt radykalnych zmian. Prowadzenie teatru to długotrwały proces związany z budową zespołu, repertuaru, stworzeniem pewnej myśli. Tego wszystkiego nie uda się zrobić w rok. Myślenie o teatrze nie powinno być jednosezonowe.

Tym bardziej bolesne są dla nas wydarzenia, które mają miejsce w niektórych teatrach w kraju. Trudno pogodzić się z tym, co stało się we Wrocławiu, a ostatnio też w Krakowie, w Narodowym Starym Teatrze i w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Próbujemy się temu przeciwstawić.

Będziecie wspomagać ich?

- Mając do dyspozycji halę ATM, chcemy zapraszać inne teatry, inne zespoły do siebie, dzielić się tym miejscem w miarę możliwości. Postanowiliśmy wesprzeć grupę twórców i aktorów, którzy odchodzą z Bydgoszczy, zamierzamy pokazać u nas ich projekty, nad którymi pracowali, a które zostały przerwane z powodu zmiany dyrekcji. Na scenie TR Warszawa w ATM Studio prezentowaliśmy przed wakacjami "Malowanego ptaka" i "Dybuka" - spektakle Teatru Żydowskiego, który nie ma swojej stałej siedziby. Planujemy w nowym sezonie powrót do tej współpracy. Tak rozumiemy naszą rolę - chcemy tworzyć miejsce artystycznej wolności.

Przejdźmy do planów TR-u. Pierwsza premiera - już w październiku - to "Moja walka" na podstawie Karla Ove Knausgarda w reżyserii Michała Borczucha. Pomysł wyszedł od reżysera czy od teatru?

- To była nasza wspólna idea. Michała Borczucha zaprosiłem do współpracy już dwa lata temu. Mówił o swojej fascynacji powieścią Knausgarda. Od tego momentu trwały prace nad uzyskaniem praw do tego tytułu.

Myślę, że będzie to nie lada gratka dla wielbicieli twórczości Knausgarda, dostaliśmy prawa do wykorzystania całego sześciotomowego cyklu powieściowego. Fragmenty VI tomu będziemy mogli usłyszeć ze sceny, zanim jeszcze ukaże się na polskim rynku.

Będzie to spektakl epicki, pełen rozmachu, duża forma. Ale też głos w sprawie tego, co się dzieje w świadomości współczesnego człowieka. Porozmawiamy o naszej kondycji.

Powraca do was Pollesch, którego spektakl "Jackson Pollesch" sprzed kilku sezonów przypominacie już na początku września. Dlaczego tak ważna jest dla TR współpraca z tym niemieckim reżyserem? I co przygotuje tym razem?

- Bardzo się cieszę, że René do nas wraca. Nigdy nie miałem wątpliwości, że teatr, który tworzy, to zjawisko szczególne. To jeden z tych twórców, którzy wyprzedzają czas, naszą teatralną świadomość. Mam wrażenie, że do jego spektakli, które mamy w repertuarze od kilku lat, dopiero teraz powoli dorastamy, ich percepcja dziś jest zdecydowanie lepsza niż przy okazji premiery.

Pollesch pisze dla nas swój nowy autorski tekst, który czerpać będzie inspiracje i tematy z otaczającej nas rzeczywistości. Chcemy nawiązać z nim długoterminową współpracę. Za dwa lata planujemy jego kolejny spektakl w TR. Pollesch jest bardzo zaangażowany społecznie - to jest siłą jego teatru.

Z jednej strony Niemiec, z drugiej Rosjanin. Konstantin Bogomołow wystawi w TR Warszawa "Mistrza i Małgorzatę".

- Pracując w Moskwie nad "Iwoną, księżniczką Burgunda", miałem okazję się przyjrzeć, jak wygląda dziś Rosja. Konstantin, który już kilka razy reżyserował w Polsce, przyjeżdżał do nas na festiwale, ma z kolei wgląd w sytuację Polski. Zapraszamy więc reżysera z Rosji, który wykracza poza konteksty rosyjskie. Dlatego jego propozycja, żeby zrobić "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa - jeden z najważniejszych tekstów XX wieku, wydała mi się bardzo ciekawa. Będzie to reinterpretacja klasycznego dzieła przygotowana przez Rosjanina i przeniesiona na polski grunt. Mam nadzieję, że powstanie innowacyjne przedstawienie, które pomoże rozświetlić nam sporo tematów związanych z zakorzenionymi w naszej mentalności schematami władzy.

Zabiegaliśmy o współpracę z jeszcze jednym reżyserem rosyjskim - Kiriłłem Sieriebriennikowem. Niestety, nasze plany pokrzyżowały problemy w jego macierzystym teatrze Gogol Center w Moskwie. W ostatnich dniach dotarła do nas wiadomość o aresztowaniu Sieriebriennikowa i oskarżeniach o rzekome przestępstwa finansowe. Odbieram to jako polityczny odwet za jego opozycyjną postawę wobec obecnej władzy w Rosji. Za uczciwość Kiriłła poręczyli wybitni twórcy i działacze społeczni.

Dla twórców polskich to, co dzieje się w Rosji, jest poważnym ostrzeżeniem. Tu i tam władza chce kontrolować kulturę i używać jej w celach propagandowych. Strategia PiS w dziedzinie kultury przypomina putinowski system całkowitego podporządkowania kultury polityce. Obawiam się, że podobne ataki jak na Sieriebriennikowa mogą powtórzyć się także w Polsce.

A ty za chwilę wyjeżdżasz do Chin, w których pokazywałeś swoje spektakle: "4.48. Psychosis" i "Męczenników". Teraz przygotujesz spektakl w Tianjin Grand Theatre. Co oznacza dla ciebie zderzenie z tamtą publicznością?

- Jestem zaskoczony niezwykłym odbiorem naszego teatru w Chinach. Chińscy widzowie są pod wrażeniem naturalności gry naszych aktorów. Ten rodzaj wolności na scenie ładuje ich energetycznie - tak mówili na jednym ze spotkań. Ważne jest też dla nich, że poruszamy tematy, które w Chinach są tabu.

Wiadomo, że Chiny to nie jest łatwy partner. Ale pamiętając czasy komunistyczne w Polsce i to, ile mi wtedy dawał teatr, uważam, że nie można odcinać się od publiczności, która żyje w reżimie. Dla niej ta teatralna przestrzeń wolności jest szczególnie ważna. Pamiętam, jak mając 15 lat, jeździłem na Festiwal Teatru Otwartego we Wrocławiu. Ten powiew wolności, który czułem ze sceny, zakręcił mnie całkowicie, pociągnął za sobą, działał jak magnes. Jeżeli dostaje się taką dawkę wyobraźni z teatru, to człowiek jest w stanie uwierzyć, że wszystko jest możliwe.

Jadę więc do Chin z poczuciem misji. Rozpoczynam pracę nad spektaklem "Dwa miecze". Scenariusz oparty jest na starej chińskiej legendzie z IV wieku o płatnerzu zamordowanym przez króla i jego synu, który pragnie go pomścić. To opowieść o wartościach, które dzisiaj zostały zapomniane lub odrzucone. Odwołanie do tradycyjnych wartości jest bardzo ważne w kontekście tego, co dzieje się dzisiaj w Chinach - kraju, który jest połączeniem kapitalizmu z reżimem totalitarnym.

A w Warszawie planujesz spektakl szekspirowski?

- To projekt, nad którym wciąż pracuję. Od jakiegoś czasu czułem głód klasyki. W repertuarze naszego teatru, jak i u siebie. Chciałbym wrócić do komedii Szekspira, którymi zajmowałem się jeszcze na studiach, i przygotować premierę na podstawie trzech sztuk: "Wieczoru Trzech Króli", "Snu nocy letniej" i "Burzy". Znalazłem w nich aktualne wątki mówiące o naszej rzeczywistości i o tożsamości człowieka. O postrzeganiu siebie, oglądzie prawdziwej natury i osobowości człowieka. Wyobraziłem sobie te szekspirowskie światy, zony, w których wszystko jest możliwe: Las Ateński, Illyrię, wyspę z "Burzy". Obowiązują tam inne prawa, inna jest logika myślenia, inne rozpoznanie jednostki. Czy w tej innej przestrzeni można spojrzeć na człowieka w nowy sposób i bliżej dotrzeć do jego prawdziwej natury? Jak to się ma do rzeczywistości wirtualnej, w której nasza obecność jest coraz silniejsza i coraz bardziej nieuchronna?

Premiera szekspirowska, podobnie jak wcześniejsze duże tytuły innych reżyserów, odbędzie się w ATM Studio, czyli na dodatkowej scenie TR Warszawa. Sprawdziło się to miejsce w ubiegłym sezonie?

- Granie na scenie TR Warszawa/ATM Studio dużych tytułów to część strategii realizowanej wspólnie z władzami Warszawy, a związanej z budową nowej siedziby TR Warszawa na placu Defilad. W 2020 roku planujemy przeprowadzkę do nowego budynku. Przygotowujemy się do nowych wyzwań, zmieniając strukturę teatru, programowanie, wzmacniamy edukację, komunikację i rozwój publiczności. Wynajęliśmy halę ATM na siedzibę przejściową, która pomogła nam logistycznie rozwiązać nasz problem związany z małą widownią sceny przy Marszałkowskiej. I to się udało.

Jest to dla nas rodzaj pewnego przedsionka, namiastka skali, którą będziemy operować w nowej siedzibie na placu Defilad. Dzięki możliwościom, jakie daje hala ATM, możemy prezentować skomplikowane technicznie widowiska, takie jak "The Imitation of Life", głośny spektakl Kornéla Mundruczó z Teatru Proton z Budapesztu, który pokażemy gościnnie 18 listopada. Poszerzyliśmy nasz repertuar i gramy dużo więcej spektakli na scenach przy Marszałkowskiej i na Wale Miedzeszyńskim. W ubiegłym sezonie w TR Warszawa odbyło się 7 premier i koprodukcji. Mieliśmy w sumie ponad 230 wydarzeń - o połowę więcej niż w sezonie 2014/2015. W pierwszej połowie tego roku, kiedy uruchomiliśmy scenę TR Warszawa/ATM Studio, nasze spektakle na wszystkich scenach obejrzało ponad 12 tys. widzów, prawie tyle, ile w całym 2015 roku, kiedy byliśmy tylko na Marszałkowskiej.

Nasza dodatkowa scena na Wale Miedzeszyńskim ma dla nas strategiczne znaczenie, bo możemy zaprosić mieszkańców z prawej strony Wisły, ale też publiczność spoza Warszawy. Widzowie, którzy przyjeżdżają z innych miast i mogą teraz do nas wygodnie dojechać, cenią sobie to, że nie muszą przedzierać się przez miasto i mają parking pod teatrem. To także nasza nowa publiczność, która wcześniej nas nie odwiedzała. Mam nadzieję, że będzie z nami także w tym sezonie.

TR Warszawa zajmuje się też najmłodszym pokoleniem twórców teatralnych. To tu możemy oglądać oryginalne projekty reżyserek Anny Karasińskiej, Katarzyny Kalwat, Małgorzaty Wdowik. Kontynuujecie z nimi współpracę?

- Małgorzata Wdowik, reżyserka "Piłkarzy", pracuje nad nowym projektem. Zajmie się tematem strachu. Skąd się bierze strach, jak działa ten mechanizm we współczesnym społeczeństwie? Inspiracją będą filmy grozy, które za pomocą teatralnych środków generują nasze lęki. "Piłkarzy" pokażemy we wrześniu na placu Defilad w ramach 9. Festiwalu Warszawa w Budowie, tuż obok miejsca, gdzie stanie nasza nowa siedziba.

Katarzyna Kalwat przygotowuje spektakl "Ekstazy" na podstawie tekstu Marty Sokołowskiej. To ciekawy eksperyment z pogranicza performance'u i teatru dokumentalnego. W przedstawieniu weźmie udział Anda Rottenberg, wybitna historyczka sztuki i kuratorka, która wystąpi w roli samej siebie. Katarzyna eksploruje w oryginalny sposób nieznane rejony teatru, w którym fikcja przecina się z rzeczywistością. Interesuje ją autentyczność w teatrze. To młoda reżyserka, ale bardzo świadoma materii, po którą sięga, bada rejony, które sama sobie wytyczyła, i zdobywa je bardzo konsekwentnie.

Od dłuższego czasu staramy się szukać twórców, którzy mają oryginalny język. I ten warunek autentyczności jest dla nas bardzo ważny. Z jednej strony oczywiście można mówić o rozwoju języka teatralnego, niezwykłych pomysłach, niesamowitej koncepcji, ale coraz większy nacisk kładziemy właśnie na autentyczność teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji