Artykuły

Nawet największy aktor nie moje zagrać wszystkiego Nie lubię tańczyć za pieniądze Rozmowa z WIKTOREM ZBOROWSKIM

- Na afisz stołecznego Teatru Drama­tycznego wrócił po przerwie musical "Człowiek z La Manczy", gdzie gościnnie gra pan tytułowego bohatera. Podwójna rola Cervantesa - Don Kichota jest na pewno jedną z tych, o których marzy każdy tak zwany śpiewający aktor. A jak było z panem?

- Ta rola od dawna za mną chodziła. Co więcej - miałem jakieś irracjonalne przekonanie, że jeżeli kiedykolwiek będzie okazja, to ją zagram. Już nie mówiąc o tym, że Jurek Gruza proponował mi to od jakichś pięciu lat. Miałem więc nadzieję, że w końcu do tego dojdzie. Ja zresztą grałem już kiedyś Don Kichota. W serialu rysunkowym.

- ?

- Użyczyłem mu swojego głosu.

- Don Kichot to niepoprawny romantyk, bujający w obłokach idealista, owładnięty obsesją walki ze złem pod każdą postacią. Mówił pan, że ta rola chodziła za panem już od dłuższego czasu - czy dlatego, że jest to świetny materiał dla aktora, czy też dlatego, że ta postać jest panu szczególnie bliska?

- Jest mi na pewno znacznie bliższa od Mackie Majchra, którego niebawem mam zagrać w swoim macierzystym Teatrze Ateneum. Praca nad rolą Mackie to dla mnie ogromny wysiłek.

- Dlaczego? To przecież także jedna z tych ról, o których się marzy.

- Proszę pani, nawet największy aktor,nie może zagrać wszystkiego. A ja jestem największym aktorem, chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Ta rola po prostu nie leży mi psychicznie. Sytuacja jest jednak awaryjna - Piotr Machalica, który gościnnie gra Mackie Majchra u nas w teatrze, ma przecież swój teatr i mnóstwo innych propozycji. W związku z tym na prośbę dyrekcji wejdę w tę dublurę i spróbuję to zagrać.

- A jakie role panu leżą? Czy są jeszcze takie, o których pan marzy?

- Oczywiście, że tak. Powiedziałbym na­wet, że to marzenie częściowo już się spełniło, bo swego czasu Jerzy Grzegorzewski chciał, i może chce nadal, zrobić ze mną Cyrana de Bergerac, zwłaszcza że mogę go grać bez charakteryzacji. A Jerzy Hoffman nosi się z zamiarem powierzenia mi roli Podbipięty w ekranizacji "Ogniem i mieczem". To wszystko oczywiście jest na razie w sterze planów, ale nawet jeżeli

nie uda mi się zagrać tych ról, to fakt, że tak wielcy twórcy w ogóle pomyśleli o tym, iż ewentualnie mógłbym je zagrać, już uwa­żam za swój sukces. Jest poza tym wiele interesujących ról, o których w ogóle nie marzę, gdyż są przeciwne moim warunkom fizycznym. Wiadomo przecież, że nie będę się przy­mierzał do zagrania pana Wołodyjowskie­go!

- "Człowiek z La Manczy" to klasyczny broadwayowski musical. Jak pan, wszak jednak aktor dramatyczny, czuje się w tym gatunku?

- Powiedziałbym, że tym lepiej, o ile bardziej jest on zbliżony do opery niż do baletu. Ja nie lubię tańczyć za pieniądze.

- A bez pieniędzy?

- Chętniej.

- Należy pan do grona tzw. aktorów śpiewających. Skąd to się bierze, że ak­torzy zaczynają śpiewać?

- Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Jest to po prostu jeden ze środków wyrazu. Już na egzaminach wstępnych do szkoły teatralnej trzeba m.in. zaśpiewać. Jednym to wychodzi le­piej, innym gorzej. Potem są studia, zaję­cia z piosenki. Poza tym mnóstwo teatrów sięga teraz po repertuar muzyczny. Widzo­wie lubią ten gatunek, lubią bajkę. Przecież ten nasz "Człowiek z La Manczy" - można go ocenić lepiej, można gorzej - to wielkie, monumentalne, niezwykle atrakcyjne wi­dowisko. Ludzie to kochają, bo to robi wrażenie. Można wtedy nawet przymknąć oko na pewne niedociągnięcia. Publiczność tęskni za wielkimi widowiskami, które teraz są rzadkością ze względu na wysokie koszty wystawienia.

- Jak to się stało, że zdecydował się pan na ten właśnie zawód?

- Jak to w życiu bywa, trochę przez przypadek. Swoją przyszłość wiązałem po­czątkowo ze sportem - grałem zawodowo

w koszykówkę, byłem w reprezentacji Pol­ski juniorów. Ale w maturalnej klasie, po powrocie z Mistrzostw Europy, nabawiłem się podczas meczu dość ciężkiej kontuzji i wtedy zrozumiałem, że to już właściwie koniec. Gwałtownie zacząłem się zastanawiać, co mam ze sobą zrobić. Żadne studia w zasadzie nie wchodziły w grę, gdyż - mówiąc oględnie - nie bardzo byłem przygotowany do egzaminów, i na pewno bym się nie dostał. A ponieważ tak się złożyło, że bardziej niż moi rówieśnicy byłem związany z teatrem - moim rodzo­nym wujkiem jest Janek Kobuszewski -i dużo częściej do teatru chodziłem, postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej. No i się dostałem, ku swemu zdumieniu, za pierwszym razem.

-Kto był pana mistrzem?

- W szkole teatralnej w zasadzie nikt. Jeszcze wtedy nie szukałem mistrzów. Nie było mi to potrzebne, może byłem jeszcze za mało dojrzały. Teraz mam paru mist­rzów. To są tacy ludzie, jak Adam Hanusz­kiewicz, Gustaw Holoubek. Janusz Majew­ski, Anna Minkiewicz. Bardzo dużo im zawdzięczam, bo mnie wszystkiego na­uczyli. Człowiekiem, do którego mam ogromne zaufanie i pod względem artys­tycznym, i moralnym jest również, choć może zabrzmi to wazeliniarsko, mój dyrek­tor Janusz Warmiński

- Sport uważany jest powszechnie za zajęcie godne prawdziwego mężczyzny. Aktorstwo - wręcz przeciwnie. Co pan na to?

- Wbrew pozorom oba te zawody mają ze sobą wiele wspólnego - jeden i drugi wy­maga pewnego "szołmeństwa" i strasz­liwej siły fizycznej. Grając Papkina w "Ze­mście" po każdym spektaklu chudłem ja­kieś 2,5 kg. Tak samo jest teraz w "Czło­wieku z La Manczy". Każdy spektakl to jak dwie godziny strasznie ciężkiego meczu.

- Nie da się ukryć, że jest pan w tej chwili aktorem dużo grającym i chętnie angażo­wanym. Tak intensywna praca odbywa się najczęściej kosztem życia osobistego. Jak pan sobie z tym radzi?

- Z wielkim trudem. Co prawda moja żona też jest aktorką, trochę mnie więc rozumie, ale ponieważ uważa w związku z tym, iż wie, na czym to wszystko polega, zdarza jej się powiedzieć, żebym jej nie gadał, że jestem zmęczony czy coś takie­go. Mnie się jednak wydaje, że ona nie do końca wie, ponieważ uprawia raczej aktor­stwo bliższe estradowemu. Czasami więc dochodzi między nami do nieporozumień na tym tle. Ale generalnie ona jest w porządku. Natomiast bardzo ubolewam nad tym, że mam trochę mniejszy niż chciałbym kontakt z córkami. Kiedy tylko mam wolną chwilę, staram się nadrabiać zaległości. Starsza córka przejęła chyba po mnie mi­łość do sportu. Świetnie gra w tenisa.

- Może też zostanie aktorką...

- Wszystko oczywiście jest możliwe, aczkolwiek nie przypuszczam...

Rozmawiała MAŁGORZATA SZNIAK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji