Rewizor
Prawdziwy miłośnik teatru wybiera się na przedstawienie przeczytawszy uprzednio tekst sztuki; chyba, że jest to rzecz tak znana jak "Rewizor" Mikołaja Gogola. Podczas spektaklu teatroman porównuje słynne kwestie czy sceny z własną ich wizją lub z inną, widzianą wcześniej, interpretacją sceniczną. I dopiero wówczas wydaje osąd.
W "Rewizorze" takim znanym fragmentem jest monolog i pytanie Horodniczego "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!" Janusz Zakrzeński, który gra Horodniczego, zawiesza w tym momencie głos i, poczynając od lóż poprzez pierwsze miejsca aż do ostatnich rzędów, znacząco przygląda się publiczności. Zwracam uwagę na ten drobiazg, ponieważ jest on charakterystyczny dla całego przedstawienia, które ma wyraźnego adresata: wycieczki szkolne. Tym bowiem sobie tłumaczę zbyt dosłowne wykładanie "co autor chciał przez to powiedzieć".
Z "Rewizorem" można zrobić wiele: pokazać na przykład, jak strach staje się motorem działania, lub też udowadniać, że ludzie sami są winni utrwalając patologiczny system władzy, można również mrugnąć okiem w kierunku publiczności idąc tropem zbyt prostej aktualizacji. Tym razem, eksponowany zazwyczaj lęk przed potężną władzą, zastąpiła wybujała i zwyrodniała ludzka potrzeba znaczenia. Odniosłem jednak wrażenie, że reżyser (Kazimierz Dejmek) wystawił "Rewizora" szanując po prostu intencje autora, dbając o tempo i rytm spektaklu, bezbłędnie dobierając aktorów. Odebrał tym samym chleb krytykom, którzy - z właściwą sobie przenikliwością - dostrzegają jakieś ukryte znaczenia, przemieszczone akcenty, a nade wszystko tłumaczą "co reżyser chciał przez to powiedzieć". I dlatego przedstawienie można chwalić za prostotę, aktorstwo, zaskakujący, ale rzetelny pomysł inscenizacyjny w finale komedii... Niestety, tej prostoty jakby za dużo. Przedstawienie wydaje się zbyt "ładne". Ot satyra na ludzkie przywary.
Również Jan Englert, kreujący Chlestakowa jest tylko poprawny (choć przyznać trzeba, że to najtrudniejsza rola a jej wykonawcy najczęściej ganieni są przez recenzentów).
Scenografia Krzysztofa Pankiewicza bardzo odpowiada duchowi i wymowie Gogolowskiego dramatu. Zrujnowana cerkiewka z ładnymi kopułami, jakieś wąskie przejścia, płoty, skromny pokój w zajeździe. Wszystko jakby w stanie permanentnej ruiny, bez nadziei na polepszenie, ale i bez groźby pogorszenia się sytuacji. Trwały układ, nad którym rozpościera się wysokie, zachmurzone niebo.
PRZEDSTAWIENIE "Rewizora" w wykonaniu zespołu warszawskiego Teatru Polskiego szybko umyka z pamięci. Nie ma w nim prawie nic, co widza poruszyło by tak, by chciał o ty myśleć i mówić. Prawie nic, gdyż Damian Damięcki, grający Bobczyńskiego, przez chwilę oderwał publiczność od zwykłej obserwacji scenicznych wydarzeń. W VII scenie czwartego aktu Bobczyński zwraca się do Chlestakowa: "Proszę jak najpokorniej - jak pan pojedzie do Petersburga, niech pan raczy powiedzieć tym różnym możnowładcom (...), że w tym a tym miasteczku mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński. Tak niech pan łaskawie powie: mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński". Ta krótka kwestia drugoplanowej postaci"' w interpretacji Damięckiego stała się pełnym bólu i niepokoju wyznaniem ogromnej potrzeby znaczenia, bycia zauważonym przez kogoś pod tym ciemnym, wielkim niebem.
Premierowa publiczność owacyjnymi brawami nagrodziła zespół teatralny i reżysera wielokrotnie wywołując aktorów i samego Kazimierza Dejmka.