Artykuły

Wawrzyniec Kostrzewski: Wolność w sztuce to wartość podstawowa

- Moim zdaniem w każdej kulturze, nie tylko polskiej, najciekawsze są jej nurty samokrytyczne, a nie apologetyczne, samochwalne, bo te prostą drogą prowadzą do nacjonalizmu i samodurstwa - z Wawrzyńcem Kostrzewskim, reżyserem, rozmawia Krzysztof Lubczyński w Dzienniku Trybuna.

Krzysztof Lubczyński: Pana przedstawienie "Listów z Rosji" według relacji Astolphe'a de Custine zostato bardzo wysoko ocenione, także prestiżowymi nagrodami, jako wybitne dokonanie artystyczne. Także w mojej ocenie jest to - na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat - najbardziej wartościowe, o tak dużym ciężarze gatunkowym, estetycznym i intelektualnym, przedstawienie Teatru Telewizji, nawiązujące do jego najlepszych tradycji...

Wawrzyniec Kostrzewski: Dobrze znam te tradycje, bo niemal od dziecka oglądam spektakle Teatru TV Świetna literatura, wybitni aktorzy, kultura wysoka i największa w Polsce widownia. Praca tutaj to duża odpowiedzialność, cieszę się, że mogłem dodać coś od siebie do tej tradycji. Ale Teatr Telewizji jest po przejściach: pieniędzy, premier i widowni przez lata ubywało, to wszystko oznacza straty dla kultury polskiej. Przy niewielkiej liczbie projektów i środków każda decyzja produkcyjna jest trudna, rozbita na kilka pionów decyzyjnych, co bardzo utrudnia pracę z perspektywy twórców. Dobrze byłoby spoić to znów w jedną całość organizacyjną, jak było przed laty, w jedną redakcję, która odpowiadałaby za wszystkie aspekty Teatru Telewizji.

Tymczasem prezes Jacek Kurski wstrzymał emisję spektaklu Teatroteki "Biały dmuchawiec", z powodu udziału Julii Wyszyńskiej. To ona zagrała głośną, obrazoburczą scenę flagellacji z figurą Jana Pawła II w głośnym spektaklu "Klątwy" Olivera Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

- Przykro mi z tego powodu, szczególnie, że ten spektakl został nagrany dwa lata wcześniej i nie ma nic wspólnego z "Klątwą", której akurat nie widziałem. Ja też debiutowałem w Teatrotece, wiem jak się czują realizatorzy, którzy włożyli w to przedstawienie wiele pracy. Zbiorowa kara? Nie rozumiem tego, w ogóle nie rozumiem mechanizmu karania za sztukę. Wolność w sztuce to wartość podstawowa, ponadpolityczna.

Pana poprzednie przedstawienie w ramach Teatroteki, "Walizka", wygrało Festiwal Dwa Teatry w 2015 roku, ale w obecnej TVP nie doczekało się powtórki.

- Niestety nie tylko w obecnej. Jestem tym głęboko rozczarowany. Nie wiem, jakie były ostateczne przyczyny, ale "Walizka", laureat Grand Prix na dwóch festiwalach, nagrody im. Treugutta i kilkunastu innych nagród, nie doczekał się powtórki dla szerokiej publiczności. Był emitowany raz, na Dwójce, w niedzielę, przed północą. Opowiada m.in. o pielęgnacji pamięci o Holokauście. Wciąż czekam.

Zatrzymajmy się na chwilę przy "Listach z Rosji". Domyślam się, że to Pana humanistyczne, historyczno-literackie i filozoficzne wykształcenie ułatwiło Panu natrafienie na tekst o takim ciężarze gatunkowym, myślowym i estetycznym.

- Przeczytałem ten niebywały tekst i byłem nim poruszony. To arcydzieło epistolarne na styku literatury, historii i polityki, 170-letnie, a jakże aktualne. Emocje wzrosły, gdy dowiedziałem się, że "Listy" były w Rosji zakazane aż do czasów Borysa Jelcyna. Poczułem imperatyw reżyserski, ale szukałem formy. Jak to pokazać? Dwa tomy listów! Myślałem o słuchowisku radiowym, ale tekst adaptacji był za długi. Zrobiłem więc test - publiczne czytanie, dyskusję z widownią. Tekst wywołał ferment wśród słuchaczy, którzy orzekli, że to tekst nie tylko o Rosji, także o Polsce ale i nie bez konotacji uniwersalnych. "Listy z Rosji" pisane w 1839 roku, okazały się jeszcze bardziej aktualne w swoich diagnozach i przestrogach. Dzięki temu spektakl działa na kilku płaszczyznach. Ale w naszych czasach wszystko jest natychmiast interpretowane politycznie. Także moje przedstawienie dotknął ten los. Niektórzy publicyści prawicowi dostrzegli w nim przede wszystkim prostą konstatację, że Rosja jest straszna. A moja perspektywa wynikała z ambiwalentnego stosunku do Rosji, która w wymiarze politycznym mnie przeraża a której literatura, historia oraz duchowość mnie fascynuje. Te wnioski wyciągnął też sam autor, de Custine przyjechał do Rosji krytyczny wobec władzy w swoim kraju, wobec zachodnioeuropejskiej polityki, zafascynowany autorytarną Rosją. Wyjeżdżał jako gorący zwolennik rządów konstytucyjnych.

Podobnie jak André Gide, sto lat później, który też wrócił z podróży po ZSRR jako przeciwnik systemu sowieckiego...

- Tak. Takich rozczarowań było sporo, np. rumuńskiego pisarza Panaita Istrati. Były podróże zafascynowanych Rosją Amerykanów, Maxa Eastmana, był i nasz Słonimski. To była specyficzna odmiana podróży - po rozczarowanie.

Trudno się nie rozczarować, jeśli nie lubi się autorytaryzmu władzy, braku wolności, ucisku, nieustannej presji

na człowieka, pogardy silnych dla słabszych, bogatych dla biednych, pogardy dla ludzi i zwierząt, brudu i bałaganu. Nie przeszkadza mi to kochać prozę Dostojewskiego, Gogola, Tołstoja. Miejmy nadzieję, że drogą Rosji jednak nie pójdziemy...

- Rosyjscy intelektualiści uważają, że Rosja jest w stosunku do Europy zapóźniona o sto lat. To niesamowite, że ludzie o takim potencjale, który zauważa de Custine, muszą zmagać się z tymi samymi mechanizmami kształtującymi bieg dziejów Rosji, czy to carskiej, czy rewolucyjnej, czy współczesnej. Ludzie wpleceni w kult hierarchii urzędniczej, kult doprowadzony do absurdu, do jakiejś potwornej nadwartości. To wszystko tworzy coś w rodzaju rosyjskiej odmiany historycznego determinizmu.

Mówi się o nieruchomości dziejów Rosji...

- Może dlatego Woland pyta w "Mistrzu i Małgorzacie", czy mieszkańcy Moskwy się zmienili.

Pana propozycję w redakcji Teatru Telewizji przyjęto chętnie, bez oporów?

- Na początku było długie milczenie, ale już po akceptacji tekstu i mojej wizji reżyserskiej nie było żadnych nacisków, konsultacji ani przed, ani w trakcie ani po realizacji. Kolaudacja także odbyła się wyłącznie w gronie fachowców, a odbiór był bardzo dobry. Udało mi się razem z zespołem zachować plastyczną umowność przestrzeni, opowiadać część historii intymnie, ale też wyjść poza minimalizm inscenizacyjny, i dzięki odpowiednim środkom nadać przedstawieniu nawet pewien monumentalizm.

Taki, jaki w Teatrze Telewizji byt normą przed wielu laty.

Umowność dekoracji, jej skrótowość, zaznaczanie świata a nie jego dokładny obraz, inwestycja w metaforę, ufanie widzom. Dzięki takiemu myśleniu mogliśmy inscenizacyjnie trochę poszaleć, "pojechać po bandzie", zaryzykować i pokazać w Teatrze Telewizji Pałac Zimowy, Twierdzę Szlisselburską, pokład statku, port. Siła wyobraźni i skrót plastyczny.

Przed własnymi, autorskimi realizacjami, miał Pan styczność z Teatrem Telewizji jako asystent i II reżyser...

- Asystowałem przy sporej licznie realizacji, między innymi w ramach Sceny Faktu. Nie mam nic przeciwko Scenie Faktu jako takiej, wręcz przeciwnie, ale te realizacje w połowie lat 2000 były - na ogół, choć byty wyjątki - bardzo tendencyjne. Skomplikowaną powojenną historię Polski zredukowano do ubeckich tortur. Przecież tyle jest tematów historycznych, które można pokazać. Niewyczerpany zasób.

Schemat wynikał z nagromadzenia podobnych historii, realizowanych jedna po drugiej. Zmieniały się nazwiska bohaterów, ale pozostawały bliźniaczo do siebie podobne sceny przesłuchań, w tym samych lokacjach, na przemian z bieganiem po lesie i udawaniem taniego kina. Tematyka, skądinąd trudna i tragiczna została zadławiona przez powtarzalność, schematyczność, uproszczenia, jednostajność narracyjną, pośpiech. Co nie zmienia faktu, że sporo się przy tych realizacjach nauczyłem w kontekście pracy telewizyjnej... choć nie ukrywam, że dla mnie stylistyka części tych przedstawień była zaprzeczeniem esencji teatru telewizji czyli umowności, która stwarza tylko sugestię świata, a resztę dobudowuje wyobraźnia widza.

Jako swoich mistrzów wymienił Pan Macieja Wojtyszkę i Macieja Prusa. Dlaczego właśnie ich?

- Maciej Wojtyszko to wszechstronnie utalentowany reżyser, autor, pedagog dbający o studentów, człowiek o wielkiej kulturze, wiedzy i inteligencji. Wiele mu zawdzięczam. Maciej Prus z kolei namawiał mnie na studia reżyserskie. W jego spektaklach lubiłem prostotę połączoną z rozmachem, fascynacją operą, przenikliwość interpretacyjną, skrót teatralny.

A co Pana zafascynowało w ważnej dla Pana sztuce Dürrenmatta "Wizyta starszej pani"?

- To moralitet o współczesnym społeczeństwie, które łatwo ulega pokusie sprzedania swoich ideałów za wizję dobrobytu. Ten tekst nie jest już na Zachodzie wystawiany, zestarzał się - społeczeństwa zachodnie są inaczej konstruowane, zdominowane przez grupy interesów. W Polsce jest pewna skłonność do utrwalania tradycyjnej wizji społeczeństwa, opartego na wierze w jedność moralno-polityczną, choć obraz świata się zmienia. Takie myślenie często rodzi hipokryzję. Dlatego możliwe było ożywienie tego tekstu na naszym gruncie. W tym spektaklu słowo "zemsta" zostało zastąpione słowem "sprawiedliwość", co budzi skojarzenie z polską, odwetową rzeczywistością. Spektakl jest przestrogą.

Jest też w tej sztuce motyw pragnienia wiary w kłamstwo, bo ono jest przyjemniejsze, bardziej podniecające niż prawda...

- To się wyraża chociażby w idealizowaniu złożonej historii własnego narodu, w unikaniu krytycyzmu i tkwieniu w płytkiej postawie samozadowolenia. Nie lubię też jednak nadmiernego wychylania się w przeciwną stronę, w stronę totalnego nihilizmu i krytykanctwa. Choć zderza się we mnie romantyk - z realistą, chciałbym, żeby otaczające nas skrajności zostały intelektualnie i artystycznie przepracowane. Jest taki frapujący temat z zamierzchłej historii Polski. Mam na myśli konflikt między królem Bolesławem Śmiałym a biskupem krakowskim Stanisławem, zakończony śmiercią tego ostatniego. W tym zdarzeniu zawiera się polityczny spór miedzy władzą świecką a kościelną, między racjami cywilnymi a religijnymi. To jest znakomity temat na film, starcie racji, bez hagiografii, za to z bezwzględną polityką.

Jest co prawda film Witolda Lesiewicza z 1972 roku, "Bolesław Śmiały", ale przydałoby się nowe odczytanie tej historii, już po naszych doświadczeniach minionych 45 lat. Moim zdaniem w każdej kulturze, nie tylko polskiej, najciekawsze są jej nurty samokrytyczne, a nie apologetyczne, samochwalne, bo te prostą drogą prowadzą do nacjonalizmu i samodurstwa. Kiedy Niemcy potrafią być samokrytyczni, autoironiczni, to wydają Goethego czy Manna, a gdy ogarnia ich paroksyzm samodurstwa, wydają Hitlera. Samozachwyt w najlepszym razie jest jałowy, w najgorszym - zbrodniczy.

W przekazie historii i tradycji lukrowanie często zabija prawdę. Film, w którym husaria przez półtorej godziny" w zwolnionym tempie rozjeżdża wroga, na pewno byłby piękny, ale czy do zniesienia? Z drugiej strony warto poczytać Wańkowicza, kiedy podaje brutalny opis walk o Monte Cas-sino. Patos jest zbędny, bo okazuje się słabszy od prawdy. Pieśni może i wzruszają, ale gorzkie uczucie przy tej lekturze jest dla mnie niezastąpione, bo skłania do myślenia, a nie tylko poddawania się emocjom. Nie twierdzę, że nie należy tworzyć mitów, chcę tylko, żeby mój świat nie poddawał się jednostronnej narracji. Uwielbiam czytać i Sienkiewicza, za jego fenomenalny język oraz dar kreowania fascynujących światów i Gombrowicza, mistrza przenikliwości, dystansu, obrazoburstwa, krańcowo wydawałoby się antytetycznych pisarzy.

Czy jako reżyser chciałby Pan to jakoś zdyskontować? O jakim tekście do wystawienia w Teatrze Telewizji Pan marzy?

- Zdyskontować to bym chciał, ale od marzenia do realizacji jest daleka droga. Marzę o realizacji "Nieboskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego. Jest w niej wszystko co mnie fascynuje: rewolucja, tradycja, metafizyka, materializm, wierność, zdrada, naród, społeczeństwo, miłość, duchowa i cielesna. Temat i poetycki, i polityczny.

Jest co prawda archiwalny już spektakl "Nieboskiej" w reżyserii Zygmunta Hübnera z 1981 roku, ale rzeczywiście warto by odczytać ten dramat ponownie, na początku XXI wieku.

Jako potencjalny widz, który zachwycił się Pana "Listami z Rosji", chętnie bym zobaczył w Pana realizacji fenomenalne, wydane w wielu tomach "Listy Zygmunta Krasińskiego", które Krzysztof Rutkowski nazwał największą powieścią XIX wieku, jego najbardziej fascynującym obrazem. A jednocześnie fascynującym autoportretem niebywale bogatej, wielostronnej, wizjonerskiej osobowości, rozciągającej się od najtrywialniejszej trzeźwości ekonomicznej po romantyczny mistycyzm, metafizykę.

- Obiecuję, że przynajmniej pomyślę o tym! To temat raczej na Teatr Telewizji, który bardzo dobrze radzi sobie z eksperymentami dramaturgicznymi. Taki zabieg udał się w "Listach z Rosji", gdzie zamiast fabuły osią były zmieniające się stopniowo świadomość i emocje bohatera.

A drugie moje "zamówienie widza" do realizacji telewizyjnej, to "Bez dogmatu" Sienkiewicza, o którym wspominaliśmy. To, po pierwsze, inny Sienkiewicz niż ten z "Trylogii" czy "Quo vadis". To Sienkiewicz wątpiący, sceptyczny, zdystansowany wobec tych wartości, które krzewił "ku pokrzepieniu serc" w tamtych dziełach. Badaczka jego twórczości Jolanta Sztachelska uważa nawet, że najprawdziwszy jest Sienkiewicz w "Bez dogmatu", a "Trylogia" to tylko jego barokowe teatrum.

To jest także powieść o przemianie modernistycznej w Polsce schyłku XIX wieku, o kryzysie tradycyjnych norm, klasycznych tożsamości, o zmierzchu ideologii "białego dworku" w starciu z nadciągającą cywilizacją pieniądza, pośpiechu, dekompozycji społecznych hierarchii i norm. Pan mi to podsuwa pod rozwagę, ja sam mógłbym wymienić wiele innych wartych inscenizacji tekstów, ale muszę zadać pytanie o praktyczne szansę na takie realizacje. Bo "od pomysłu do przemysłu" w tej dziedzinie droga daleka. Wypada mieć tylko nadzieję, że kultura nie pójdzie u nas w stronę totalnej komercjalizacji i że zostanie jakieś pasmo dla artystycznych ambicji, które finansowo niekoniecznie są opłacalne. Także w moim ukochanym Teatrze Telewizji.

Dziękuję za rozmowę.

***

Wawrzyniec Kostrzewski - ur. 1977 r., reżyser, ukończył studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Absolwent Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie. Tegoroczny (2017) laureat trzech nagród Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry" w Sopocie - Nagrody Honorowej im. Krzysztofa Zaleskiego, Nagrody Publiczności oraz Nagrody za Reżyserię, za spektakl Teatru Telewizji według "Listów z Rosji" Astolphe'a de Custine. W 2016 roku otrzymał Nagrodę im. Stefana Treugutta przyznaną przez Zarząd Polskiej Sekcji AICT za wybitne osiągnięcia w Teatrze Telewizji, za realizację sztuki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk "Walizka" oraz Grand Prix na Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry" w Sopocie, oraz Grand Prix na I Festiwalu Teatroteka Fest (2016) za ten sam spektakl.

Wcześniej pracował m.in, jako II reżyser przy realizacji takich spektakli TTV jak; "Najweselszy człowiek" w reź. Ł. Wylężałka, "Dolina nicości" w reż. W. Tomczyka, "Przerwanie działań wojennych" w reż. J. Machulskiego i "Tajny współpracownik" w reż. K. Langa oraz jako asystent przy realizacji spektakli: "Pierwszy września" (2007), "Pseudonim Anoda" w reż. M. Malca (2007) i "Stygmatyczka" w reż. W. Wójcika (2008). Prowadzi swój "Kabaret na Koniec Świata", operujący poetyką czarnego humoru, absurdu i purnonsensu. W teatrze żywego planu zadebiutował w 2007 roku jako współreżyser spektaklu "Wyzwolenie. Próby" według St. Wyspiańskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Jako samodzielny reżyser zrealizował m.in. w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku "Rechot Brechta" i "Raj wariatów" w Teatrze im. Modrzejewskej w Legnicy. W Teatrze Dramatycznym w Warszawie zrealizował m.in. "Cudotwórcę" Friela, "Rzecz o banalności miłości" z kreacjami Haliny Skoczyńskiej jako Hannah Arendt oraz Adama Ferencego jako Martina Heideggera. Wysoko ocenieni zostali także "Wszyscy moi synowie" A. Millera oraz "Wizyta starszej pani" F. Durrenmatta, z wybitnymi kreacjami Haliny Łabonarskiej.

Potomek Franciszka Kostrzewskiego (1826-1911), wybitnego XIX-wiecznego malarza realisty, ilustratora (m.in. jednego z wydań "Lalki" B. Prusa), rysownika satyrycznego, twórcy m.in. kapitalnych, rodzajowych scenek warszawskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji