Artykuły

Słowa te rażą jak piorunem

NA KONIEC INSCENIZACJI Gogolowskiego "Rewizora" w Dra­matycznym Janusz Gajos, już "prywatnie", choć w kostiumie Horodniczego, wypowiada frag­ment didaskaliów, opisujących re­akcję notabli miasteczka na wieść, iż przybył do nich prawdzi­wy rewizor "Słowa te rażą jak piorunem wszystkich obecnych, okrzyk zdumienia wyrywa się z ust pań, wszyscy przegrupowują się błyskawicznie i pozostają jak skamienieli".

Po tej uwadze następowała w dramacie "scena niema", do­kładnie przez Gogola wyreżysero­wana w tekście pobocznym, któ­ra wedle jego założeń miała trwać półtorej minuty. Chyba nigdy tak długo nie trwała, ale obyczaj koń­czenia sztuki rzeźbiarskim fina­łem pozostał. Respektuje go tak­że Andrzej Domalik, dokładający starań, aby nie zapominano, że na scenie widzowie oglądają przed­stawienie, a nie telenowelę, prze­to świat sceniczny bierze w na­wias. I tak na początku Janusz Gajos, również "prywatnie", roz­poczyna spektakl uderzeniem gong, a scenę w karczmie każe re­żyser rozgrywać na tle tylnej stro­ny dekoracji. To dość sygnałów, aby przypomnieć publiczności, gdzie się znajduje.

"Rewizor" Domalika różni się od wielu inscenizacji "Rewizora" odmiennością podejścia do głów­nego tematu. Otóż tym razem nie jest to opowieść o skorumpo­wanej władzy, o prowincjonalnej (czytaj: wszechobecnej) sitwie, o arogancji rządzących i króle­stwie bezprawia. O tym ten spek­takl TAKŻE jest, ale nie przede wszystkim. "Rewizora" przede wszystkim o korupcji, ostrego politycznie i społecznie, możemy obejrzeć w Ateneum w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego - żeby wzmocnić wymowę tradycyjnie odczytywaną z tekstu Gogola, Zaleski posłużył się nowym, śmiałym, niekiedy zaskakującym tłumaczeniem. Domalik wyko­rzystuje arcyprzekład Tuwima ale w innym celu. Jego spektakl jest przedstawieniem przede wszystkim o deprawacji. Oto na scenie obserwujemy przemianę młodego, lekkomyślnego czło­wieka, złotego młodzieńca w łaj­daka. Zawsze tak było w "Rewi­zorze": Chlestakow początkowo nie wie, za kogo go biorą, a kiedy się dowiaduje, podejmuje grę.

Różnica między Chlestakowem tradycyjnym a tym, którego gra Maciej Stuhr, polega na tym, że jego Chlestakow niejako bez­wiednie, krok po kroku, zostaje wciągnięty w tryby korupcji. Po­czątkowo nie wie jeszcze, o co chodzi, potem domniemywa, że miejscowi poczciwcy naprawdę chcą mu tylko pomóc, potem uświadamia sobie, że biorą go za kogoś niezwykle wpływowego. I tak z ogranego w karty szlachetki zmienia się w złodzieja i depra­watora innych (składa obietnice małżeństwa, deklaruje miłość). Wszystko to czyni niejako na za­mówienie otoczenia, wsysany przez lepką rzeczywistość, jak człowiek wciągany w bagno, któ­ry w porę nie potrafi się wycofać.

Na koniec zdaje sobie już spra­wę z tego, co się stało, kim sam się stał i gwałtownie czmycha - nie tyle w obawie utraty zebranych łapówek, przecież przeznaczo­nych dla kogoś innego, ile przed samym sobą w tym odkrytym przypadkiem, lepkim świecie. Kiedy Maciej Stuhr oświadcza, że wyjeżdża, jest w tym oświadcze­niu determinacja człowieka, zde­cydowanego całkowicie zmienić swoje życie. Ale czy to może się udać? Za chwilę papa horodniczy niemal wmusi mu kolejne kilka­set rubli... Zapewne dlatego, aby przeprowadzić tezę o deprawacji Chlestakowa, Domalik skreślił scenę, w której młodzieniec wy­słuchuje skargi pobitej kobiety - w tej scenie nasz bohater ma już rysy nazbyt antypatyczne.

Ale nie tylko Chlestakow pada ofiarą bagna. Ofiarą bagna jest także Horodniczy. Nie chodzi tyl­ko o to, że jego prostackie marze­nia się nie ziszczą, że został wy­kpiony i może ktoś go do kome­dii włożyć. Chodzi o to, że Horod­niczy jest w gruncie rzeczy dość przenikliwym obserwatorem i dobrze wie, kto ma jakie grzesz­ki na sumieniu. Wie nie tylko po sobie. Kiedy ma przybyć rewizor, dokonuje bolesnego przeglądu prowincjonalnej bylejakości i ku­moterstwa. To miasteczko go denerwuje, żona go denerwuje, córka, wszystko go drażni, a jed­nocześnie tkwi w tym świecie po uszy, bo innego świata nie zna i nawet nie potrafi sobie wyobra­zić. Kiedy śni o stołecznej karierze, wtedy też jest tylko horodniczym, choć z generalskimi epole­tami. Janusz Gajos gra Horodni­czego wyśmienicie, panuje nad otoczeniem, jednym gestem, jed­nym spojrzeniem potrafi dać przenikliwą charakterystykę lu­dzi i sytuacji. Jego Horodniczy bywa lisem i lwem, jakby czytał Makiawela (choć na pewno nie czytał), a mimo to daje się wy­prowadzić w pole. Wpada w pu­łapkę, którą sam zastawia. W spektaklu Domalika uwiarygadnia tę pułapkę uwodzicielskość Chlestakowa Stuhra - je­mu się po prostu wierzy, patrzy mu tak dobrze z oczu.

Ciekawe to przedstawienie, na każdym kroku jakieś drobne, ale ważne odkrycia, nowe rysy posta­ci, które - zdawałoby się - znamy na pamięć. Aktorzy czują się w tak budowanym świecie znako­micie, choć skróty nie wszystkim dały szansę pokazania pełnych postaci, jak to uczynili z brawurą Waldemar Barwiński i Jarosław Gajewski, twórcy nowego, przekomicznego wcielenia małomia­steczkowych, nierozłącznych sensatów Bobczyńskiego-Dobczyńskiego. Bliska sukcesu była też Ewa Telega (żona horodniczego), ale jej ciekawą interpretację psuły usterki warsztatowe - połowa kwestii była niesłyszalna.

Mamy więc w Warszawie dwóch "Rewizorów" - dla teatromanów gratka niebywała, zwłaszcza że to przedstawienia tak różne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji