Artykuły

"Berenika"

"Racine jest pośród autorów francuskich bez wątpienia najtrudniejszy do interpretacji scenicznej. (...) Przychodzą tak zwane słynne wiersze, "śpiew" rasinowski: ależ tu właśnie tkwi trudność największa. Dawać wyraz namiętnościom (...), sprostać odegraniu tych uczuć, być ich muzycznym wcieleniem, a zarazem zachować oddech, który pozwala wypowiedzieć te wiersze i te skargi - doprawdy, by osiągnąć taki rezultat, czyż nie trzeba rozporządzać znakomitym teatrem, świetnym przygotowaniem, wielką wolą, a ponadto swobodnym czasem na studia? (...) Nie można rościć sobie pretensji do grania Racine'a bez doskonałej wymowy, doskonałej tak dalece, że się jej nie czuje".

Tak mówi o trudnościach grania Racine'a Jean Vilar, tłumacząc nieobecność autora "Fedry" w swym teatrze.

U nas część wspomnianych trudności odpada. Po prostu brak dotąd kongenialnych przekładów tragedii rasynowskich, są jedynie mniej lub bardziej poprawne. Dla polskiego widza przepadają więc wszystkie piękności rasynowskiego wiersza. Pozostaje więc jedynie przekazanie w poprawnym przekładzie dramatu ludzkich namiętności, który jakże inaczej jest odbierany przez współczesnego widza, niż za czasów "wielkich samotników" z Port Royal! To, co dziś odbieramy jako wyspekulowaną tylko, nieznośną w swej patetycznej manierze, sztuczną egzaltację uczuć rówieśników Pascala, Racine'a i Moliera parzyło ogniem rozszalałej, nieokiełznanej namiętności.

Nie dziwmy się więc, że nasz teatry tak rzadko decydują się na granie Racine'a. Symptomatyczny jest też dla tej sytuacji fakt, ze "Berenika" ukazuje się po raz pierwszy na polskiej scenie dopiero niemal trzy wieki po jej powstaniu. Było aktem dużej ambicji i artystycznej odwagi ze strony Teatru Powszechnego i ADAMA HANUSZKIEWICZA, że zdecydował się - przy wszystkich wymienionych wyżej trudnościach - na wystawienie "Bereniki". A sukcesem teatru jest fakt, że wyszedł z tego przynajmniej - obronną ręką. Już to, że odbieramy przedstawienie bez oporów, że nie drażni nas XVII-wieczna konwencja sztuki - jest niewątpliwym sukcesem.

Hanuszkiewicz - jako reżyser przedstawienia i wykonawca tytułowej roli cesarza Tytusa - zaufał Racine'owi i zaufał sobie. Nie zaufał natomiast - i to słusznie - tytułowi sztuki. Bo dziś tylko Tytus może być jej tytułowym bohaterem, tylko jego dramat, jego tragiczna w swej bezwyjściowości alternatywa - obowiązek czy miłość, Rzym czy Berenika, władza czy uczucie, szczęście własnego narodu czy szczęście osobiste - tylko taki dramatyczny konflikt przemówi do widowni zrozumiałym językiem współczesności. A Hanuszkiewicz ma rzadki talent przenikania do widza, narzucania mu nie tylko przeżyć emocjonalnych ale i intelektualnych, wciągania go w najgłębszy nurt rozgrywającego się na scenie dramatu, nawet jeśli wyrażany jest rasinowskim wierszem. Dramat namiętności judejskiej królowej Bereniki pozwoliła nam też przeżyć ZOFIA RYSIÓWNA - tworzyli z Hanuszkiewiczem idealną parę tragicznych kochanków.

Przedstawienie idzie na ciemnych kulisach, jedynie władczy emblemat Rzymu rozświetla tę surową szarość, na tle której odbijają kontrastowo powłóczyste płaszcze. Postacie ustawia Hanuszkiewicz w rapsodycznej konwencji, niemal statycznie - patos postawy i gestu podbudowuje tu patos tekstu. Ale patos ściszony, trzymany w dyscyplinie przez reżysera i aktorów. Dobrze współbrzmi z klimatem spektaklu muzyka A. BLOCHA.

Jedno z najlepszych przedstawień bieżącego sezonu, trzeba koniecznie je zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji