Artykuły

Za pięknie

To przedstawienie miało wszelkie szanse być wydarzeniem. Tak się nie stało

Andrzej Domalik jest specjalistą od Gogola. Jego "Ożenek" w Teatrze Powszechnym szedł przy komplecie wi­dzów przez wiele sezonów. Horodniczy to rola stworzona dla Janusza Gajosa. Wreszcie sam tekst - komedia o prze­żartym korupcją prowincjonalnym mia­steczku, w którym odbija się chora struk­tura całego kraju. Świetne lustro dzisiej­szej władzy, nie tylko na prowincji. Ale cudu w Dramatycznym nie było. Dla­czego?

Spektakl co prawda toczy się wartko i ba­wi, ale nie dotyka, nie przejmuje, nie bo­li. Może dlatego, że autorzy widowiska skupili się na sprawnym przedstawieniu komediowej intrygi, odsuwając na dalszy plan jej społeczny wymiar. Próżno by szu­kać w scenografii Barbary Hanickiej śla­dów brudu i chaosu prowincji, który wy­łania się ze sztuki. Zza pięknych tapiserii z mieszkania Horodniczego nie widać zaś­mieconej ulicy. Nie ma także brudnego pokoju w hotelu, w którym zatrzymał się Chlestakow - tę scenę aktorzy grają na tle odwróconych tyłem teatralnych zastawek z pięknej, czystej sklejki. Jest to element głębszej metafory - twórcy przypominają nam nieustannie, że jesteśmy w teatrze, spektakl zaczyna się bowiem od uderze­nia w teatralny gong, a kończy fragmen­tem didaskaliów, które wypowiada Janusz Gajos, wychodząc z roli. Dystansik, nie­stety, nie pozwala nam przejąć się głębiej opowiadaną historią.

Do tego wrażenia dołożył się również reżyser, skreślając jedną z kluczowych scen - kiedy do Chlestakowa, czyli fał­szywego rewizora, przybywają ludzie z miasta ze skargą na Horodniczego, któ­ry powinien być jak ojciec, tymczasem grabi, krzywdzi, zdziera z kupców ostat­ni grosz, męża ślusarzowej wysłał w ka­masze, a wdowę po oficerze kazał wychłostać. To jedyny moment w sztuce, gdy z innego źródła niż urzędnicy dowiadu­jemy się o tym, co tak naprawdę dzieje się w miasteczku, jak głęboko choroba władzy zaraziła codzienne życie obywa­teli. Bez tej sceny Horodniczy staje się łasym na pieniądze poczciwcem (któż nie bierze, kiedy samo wpada do kiesze­ni?) zamiast okrutnym i bezwzględnym władcą, karykaturą samodzierżawia.

Pół biedy, jeśli był to tak zwany koncept, podejrzewam jednak, że po prostu zabra­kło kasy na pięciu dodatkowych aktorów (skreślono także inne role drugoplanowe - na przykład z czterech policjantów zo­stał jeden). Nie jestem przeciwnikiem kre­ślenia, pod warunkiem że ma sens, ale w tym wypadku trudno się go doszukać.

Horodniczy Gajosa, Chlestakow Stuhra

Oczywiście Gajos jest tak wybitnym ak­torem, że nawet gdyby został sam na sce­nie, bez partnerów i dekoracji, potrafiłby zrobić z kwestii Horodniczego mono­dram. Pokazuje fantastycznie, jak jego bohater zmienia charakter, zachowanie, słownictwo, ton głosu, zależnie od tego, z kim rozmawia. Z podwładnymi jak su­rowy ojciec, przy rewizorze staje się potulny i usłużny niczym kelner. Wszystko o tej postaci mówi sposób, w jaki Horod­niczy wypowiada słowa "paszoł won" skierowane do kelnera, który przyszedł z rachunkiem Chlestakowa. Chciałby jak zwykle wrzasnąć, ale ze względu na rewizora nie może, więc mówi łagodnie, z uśmieszkiem, żeby nie wyjść na chama.

Horodniczy Gajosa jest postacią nie­jednoznaczną, czuje się w nim jakąś so­lidność urzędnika, który robi szwindle, ale zna granice. Dopiero w finałowej sce­nie z poczciwca wychodzi bestia, kiedy ośmieszony, oszukany i dotknięty do ży­wego przeklina papieromazów i libera­łów i omal nie rzuca się na widownię z krzesłem w ręku. Gajos w tej scenie sięga mistrzostwa.

Również Maciej Stuhr jako Chlestakow ma dobre momenty. Przemiana zastrachanego kancelisty w stołecznego bywalca jest wpisana w sztukę i za to nie ma co chwalić aktora. Jego zasługą jest natomiast odkrycie w Chlestakowie prawdziwego re­wizora, który bez żenady korzysta z sytu­acji i wyciąga pieniądze z kieszeni zastra­szonych urzędników. Scena wręczania ła­pówek, podczas której Chlestakow patrzy z pogardą na tych, których oszukuje, na­leży do najlepszych w przedstawieniu.

Krytyka wydziału dróg

Nie zmienia to faktu, że związek mię­dzy tym "Rewizorem" a arogancją dzisiejszej władzy jest nikły i polega głównie na aluzyjnym odbiorze niektórych kwestii. Kiedy na przykład ze sceny padają słowa o tym, że im bardziej wszystko w mieście rozkopane, tym większą działalność wła­dzy to oznacza - na sali zrywają się brawka. Czujność warszawskiej widowni pod tym względem nie zmieniła się wiele od czasów czarnej nocy komunizmu. Ale przy takich aluzjach komedia Gogola, któ­ra uderza w cały system skorumpowanej władzy, zmienia się w krytykę wydziału dróg stołecznego magistratu. Rozumiem, że teatr z przydomkiem "miasta stołecz­nego Warszawy" powinien zajmować się problemami stolicy, ale moim zdaniem znacznie lepiej zajmuje się tymi sprawa­mi "Gazeta Stołeczna".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji