Artykuły

Bohaterowie Gogola taplają się w błocie

"Rewizor" w reżyserii Nikołaja Kolady to największe od wielu miesięcy rozczarowanie w warszawskim Teatrze Studio. Metafora prowincji jest zbyt nachalna.

Dawno nie oglądaliśmy takiego teatru jak w "Rewizorze". Na szczęście. Miał być spektakl o prowincji i prowincjonalności, którą ujawnia pojawiający się w miasteczku tajemniczy mło­dzieniec. Tymczasem ze sceny chwilami wiało straszną pro­wincją. Choć to komedia - po­wody do radości może mieć tylko pralnia, ponieważ Nikołaj Kolada, utytułowany rosyjski dramatopisarz i reżyser, posta­nowił wystawić sztukę Gogola z błotem w roli głównej.

Środek sceny otoczonej płotem oraz kiczowatymi ob­razami i makatkami wypełnia koryto wypełnione błotnistą mazią. Mówi się o budowaniu zamków na piasku. Podobnie można powiedzieć o lepieniu spektaklu z błocka. Aktorzy mogą w nim brodzić. Błotem się obrzucać, oblepiać. Jedyny efekt to brudne kostiumy, brudne ciała, a metafora pro­wincji nachalna i nazbyt do­słowna. Tak jak typ aktorstwa, na jaki zdecydował się Kolada - quasi-farsowy, rzekomo burleskowy, w którym brakuje tylko kopania się po tyłkach, bo min i dowcipów, a raczej dowcipasów, jest aż nadto.

Problem polega również na tym, że w konwencję przeryso­wania postaci nie uwierzyli na premierze sami aktorzy grają­cy prowincjonalnych dygnita­rzy. Jakby się wstydzili tego, co mają proponować. Tylko Dorota Landowska poszła na całość i wtedy można powiedzieć, że w tym szaleństwie jest metoda. Gdyby tak wszyscy zaryzyko­wali - może by i coś z tego było.

Choć problemów z "Rewizorem" może być też więcej. Nie wystarczy, że aktorzy odnajdą się w tym spektaklu - muszą się też znaleźć chętni na taki teatr widzowie. Poza Landow­ską udało się jeszcze Modestowi Rucińskiemu i Łukaszowi Simlatowi w scenie, w której ich bohaterowie zwierzają się Chlestakowowi ze swoich nieszczęść. Współczujemy im tak, jak współczuje się ludziom nieszczęśliwym, niespełnio­nym, zapomnianym przez Boga. Zwłaszcza gdy w finale stają się kozłami ofiarnymi kompromitacji całej lokalnej pseudoelity.

Najsłabsze są sceny zbioro­we i "zabawne" choreograficz­ne fajerwerki, gdy efekt przerysowania ma eskalować - tymczasem zwielokrotnia się poczucie żenady. Chwila­mi tak bardzo, że czujemy się jakbyśmy oglądali amatorów. A przecież Studio ma jeden z najlepszych zespołów w Pol­sce i słynie z gry zespołowej, w każdym razie w spektaklach dyrektor Agnieszki Glińskiej. Tym razem nawet zazwyczaj świetny Łukasz Lewandowski nie wywołuje kaskad śmiechu, tylko uśmiech zakłopotania. Kolada nie pomógł też młode­mu Erykowi Kulmowi w roli tytułowej. Za szeroko grał. Jego Chlestakow ani przez chwilę się nie dziwił, że an­drony, jakie plecie, znajdują posłuch. W rezultacie popły­nął za granice komedii w przepaść aktorskiej pychy. Z ram wybranej przez siebie konwencji wypadł też sam reżyser, grając romans Chlestakowa z żoną i córką Horodniczego jak film o seryjnym gwałcicielu.

Co ciekawe, podobną kon­wencję przerysowania założył sobie w "Ożenku" na deskach Studia Iwan Wyrypajew. Jed­nak jemu udało się zagrać sztukę Gogola w stylu dell'arte. Kolada ugrzązł w błocie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji