Artykuły

"Sorry" - albo dlaczego przegracie

"Budujemy nowe elity" - powiedział wicepremier Gliński w wywiadzie dla Niezaleznej.pl - pisze w nowym felietonie Witold Mrozek.

"Tego nie zrobi się w rok" - uspokajał minister gorliwą dziennikarkę "Gazety Polskiej", Magdalenę Jakoniuk, uspokajając też przy okazji wciąż nie przekonanych do "dobrej zmiany", że nie zadekretuje "braku istnienia" Adama Michnika, Paszportów "Polityki" ani nagrody Nike. "Sorry" - rzucił przepraszająco i konfidencjonalnie profesor Gliński czytelnikom prawicowych mediów.

Nowe elity są prawicy potrzebne, bo o własnych starych elitach chyba zapomniała. W ostatnich dekadach nie miała po swojej stronie zbyt wielu wybitnych twórców, a tych co ma, jakoś nie bierze zbyt poważnie. Taki np. Rymkiewicz - owszem, dostał Nagrodę im. Lecha Kaczyńskiego, ale odkąd ustała kampania wyborcza, prawa strona jakoś go "nie używa" - nie rozmawia z nim publicznie ani o nim nie pisze. Być może najbardziej ateistyczny i romantyczny zarazem z żyjących dziś polski pisarzy - jest dla funkcjonariuszy odcinka "kultura" zbyt skomplikowany. Historyczne poniekąd wydanie dramatów poety ("Dwór nad Narwią") ukazało się w kwietniu br., nakładem IBL PAN, w serii stworzonej przez Jacka Kopcińskiego i Artura Grabowskiego. Zauważyła je sporym tekstem "Gazeta Wyborcza". Nie zauważyły w ogóle "Do Rzeczy" ani w "wSieci", wypełniające liczne strony swych działów kulturalnych codziennym ideologicznym pałkarstwem.

Albo taki Grzegorz Królikiewicz - jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych polskich reżyserów filmowych, konserwatywny geniusz awangardy i tropiciel "układu" w jednej osobie. Czemu w ogóle nie pojawia się w debatach o nowym narodowym kinie? Zamiast tego red. Jakoniuk pyta ministra, kiedy film o Polsce zrobi wreszcie Mel Gibson. Dla porządku przypomnę, że wywiad-rzekę z Królikiewiczem wydał lewicowy Ha!art.

A co na naszym poletku, w teatrze? Posucha, Przysucha (suchar). Choćbyście dali, moi drodzy władcy z Nowogrodzkiej i Krakowskiego Przedmieścia, dziesięć etatów urzędniczych Jarosławowi Jakubowskiemu, a Wojciecha Tomczyka wpisali dekretem we wszystkie aplikacje konkursowe w Polsce - nie zrobicie z nich jednej Doroty Masłowskiej ani jednego Pawła Demirskiego. A nawet jak ktoś taki się wśród was pojawi, to w końcu sami go wykończycie. Pamiętacie Łukasza Fijała? Młody reżyser o "niepokornych" sympatiach, bywalec TV Republika, w Jeleniej Górze wystawił głośny reportaż historyczny Filipa Springera, "Miedzianka". Premiera odbyła się 21 grudnia 2013 r..

Do wielowiekowego czasu akcji non-fiction Fijał z dramaturgiem Tomaszem Cymermanem dopisał ramę fabularną o konserwatywnym zabarwieniu. Mówiła o poczuciu wspólnoty z ziemią, na której się wychowało, o dziedzictwie czy odpowiedzialności za swoją społeczność. Kto oburzył się jeleniogórską "Miedzianką"? Jeleniogórscy radni PiS. Bo by wystawić Springera i mówić o historii tej akurat "małej ojczyzny", trzeba było mówić też o stuleciach, gdy nie mówiło się tam po polsku, o wysiedleniach, i cierpieniach niemieckiej ludności cywilnej na tamtych ziemiach.

O Fijale słuch zaginął - jak donosi baza e-teatru, wystawił jeszcze potem w Tarnowie jakiś montaż o Kabarecie Starszych Panów, zagrał też Osła w "Pinokiu" w Teatrze Słowackiego.

Otóż, drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy, nawet gdyby w PiS-owskim towarzystwie zaczął wyłaniać się jakiś ciekawy artysta, musi rozbić się o prowincjonalizm, bigoterię i liczne partyjne Denkverbote (zakazy myślenia - przyp. dla germanosceptyków). W przypadku Fijała - o dziedziczoną przez PiS gomułkowską narrację o piastowskich Ziemiach Zachodnich.

A jeszcze nie dawno wydawało się, że prawica czasem umie w kulturę. Nie przepadam za Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie zgadzam się z wizją polskiej historii, którą ono szerzy. Ale jedno muszę przyznać szefom Muzeum, Janowi Ołdakowskiemu i Dariuszowi Gawinowi - byli skuteczni. Aż za skuteczni - np. moda na "odzież patriotyczną" wymknęła im się spod kontroli, o czym pisałem dokładnie rok temu.

Choć kreślona przez "muzealników" wizja narodu polskiego była raczej homogeniczna, to ich horyzonty otwarte a mentalność -niesekciarska. Ołdakowski i Gawin byli po prostu sprytniejsi niż Zwinogrodzka czy Gliński. Spektakle w Muzeum robili Krzysztof Garbaczewski, Michał Zadara, Agnieszka Glińska czy Agata Duda-Gracz. I nawet jeśli były one otwarcie wymierzone w główną narrację instytucji, gdzie powstały - to jednocześnie jakoś ją legitymizowały i wzmacniały. Na premiery czy dyskusje obok Wildsteina zapraszano tu przedstawicieli Krytyki Politycznej czy liberalnej inteligencji. Muzealnikom zależało na tym, by rozmawiać nie tylko ze słuchaczami Radia Maryja czy czytelnikami "Gazety Polskiej" i "Uważam Rze". I umieli to robić - dlatego odnieśli sukces.

Zaś wy, drodzy rządowi urzędnicy od kultury, nie budujecie dziś żadnych "elit" (strasznie skądinąd nierepublikańska jest wasza, rzeczników "zwykłych Polaków", fiksacja na tym słowie). Parodiujecie tylko najgorsze mechanizmy "salonu". Bo jak działa "niepokorna kultura", gdy akurat nie wskazuje wroga w tym czy innym muzeum czy teatrze? Piotr Semka zrecenzuje w "Do Rzeczy" książkę swojego naczelnego Pawła Lisickiego. Materiał o premierze kolejnego odcinka sagi "Resortowe dzieci" nakręci się tak, był ładnie wyglądał w obrazku u Karnowskich. A eseista Andrzej Horubała porówna najgorszego gniota do polskiej szkoły filmowej, na korzyść gniota - byle był o tzw. "żołnierzach wyklętych".

Dlatego nawet jeśli zabudujecie całą Polskę muzeami Sybiru, Inki ("to taka córka leśniczego"), "wyklętych" czy tzw. Kresów Wschodnich, nawet jeśli wydacie na to setki milionów złotych - sukcesu Muzeum Powstania nie powtórzycie. I całe szczęście. Sorry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji