"Kordian" dla studenta
Rozmowa z Maciejem Prusem, dyrektorem Teatru Dramatycznego w Warszawie, o inscenizacjach wielkiego repertuaru romantycznego
- Zadziwił mnie pański "Kordian". Jestem przyzwyczajona do różnych zabiegów na tekście, bardzo mi się podobała pańska wersja "Nie-Boskiej komedii" połączonej z "Niedokończonym Poematem", ale tym razem po prostu nie poznałam tekstu, z którego zostawił pan chyba połowę i całkowicie przesegmentował. Cel jest mało czytelny.
- Cięć nie było wbrew pozorom tak wiele. I, jak wiemy, "Kordian" jest pierwszą częścią zamierzonej trylogii, dziełem nie dokończonym. Uważam, że jeżeli utwór nie jest do końca zamknięty, mam prawo do poszukiwań, do penetracji na korzyść inscenizacji. A co do rozumienia... uważam, że widz, nie tylko teatr, powinien zrobić pewien wysiłek. Mnie się też wielekroć zdarzało nie rozumieć, wówczas czytałem jeszcze raz utwór, oglądałem jeszcze raz przedstawienie. Zdarza się, że człowiek się zapędza, uważa, że zna niektóre utwory lepiej niż inni. Wtedy różne koncepcje budzą sprzeciw. Ja jednak z czasem zrozumiałem, że moja wiedza np. na temat "Wesela" pozwala mi jednak zaakceptować wszelkie próby robione na tym tekście. Zwłaszcza jeśli znaki plastyczne proponowane przez reżysera w miejsce tekstu są jasne.
- W "Kordianie" nie są jasne. Otwarcie mówiąc nie zrozumiałam, dla kogo i na jaki temat zrobił pan przedstawienie. Z programu można wnosić, że posłużył się pan tekstem romantycznym, żeby zrobić teatr egzystencjalny.
- Być może przejąłem się za bardzo tym, co mówi prof. Maria Janion o szukaniu nowych wartości w sytuacji, gdy dramat romantyczny w zderzeniu z rzeczywistością traci wątek narodowy. Że bardzo trudno szukać nowych dróg interpretacji, że trzeba cofać się z czasem bardzo daleko, do Wertera. Ja aż tak wielkiego zabiegu nie zrobiłem. Zagrałem od sceny kluczowej, od momentu, gdy decyduje się los Kordiana, czyli sceny w podziemiu. A resztę poddałem pewnej retrospekcji.
- Pamięta pan takie trochę obraźliwe sformułowanie "reżyser ma pomysły"? Klasyki nie bierze się chyba na warsztat ot, tak sobie. Dlaczego właśnie "Kordian"?
- Zamarzyłem sobie, że na tej akurat scenie, w Dramatycznym, dobrze będzie zrobić "Kordiana". Co dwa tygodnie prowadzę tu warsztaty dla młodzieży i pomyślałem, że dobrze by ich było skonfrontować z tym tekstem. Że ich zainteresuję Słowackim.
- I udało się panu?
- W pewnej mierze tak. Bo na początku wybrzydzali: ach "Kordian", znowu "Kordian", po co "Kordian"? A nikt go nie oglądał, nie zna. Nawet jeśli się w szkole analizuje "Kordiana". A stara interpretacja chyba obowiązuje do dziś.
- Klasowa. Samotny szlachecki rewolucjonista i walka narodowowyzwoleńcza. Bardzo to miłe, że pan o nich dba. Niech będzie chociaż jedna owieczka uratowana.
- Wie pani, my sobie kompletnie nie zdajemy sprawy, że teatr przez okres stanu wojennego, przez 10 lat stracił widza. Bo do teatru świadomie wchodzi się mając 15-16 lat. I potem się albo zostaje, albo nie. Pokolenie, które miało tyle w 1980 dziś ma 27 lat. Teatrem się w ogóle nie zajmowało, wyłącznie polityką. Gdzieś zostały po drodze dwa pokolenia pozbawione starszych kolegów, którzy by ich do teatru wciągali. Dzisiejsi nastolatkowie wchodzą do teatru jak obcy. Raz w trakcie zajęć wstał jeden i spytał: czy to znaczy, że oprócz "Metra" jest jeszcze jakiś inny teatr?
- Czytał pan recenzję z "Hamleta" granego w teatrze pod pana dyrekcją zatytułowaną "Hametr7 Krytykują was za łatwiznę, za zabiegi inscenizacyjne i interpretacyjne, które płynnie mają przeciągnąć publiczność z "Metra" na spektakle klasyczne.
- A czy to źle, że w Anglii w pierwszych klasach serwuje się "Hamleta" w formie komiksu, żeby stopniowo, krok po kroku, zapoznać ucznia z całością? Myśmy nie ukrywali, że odwołujemy się do 16, 17-letniej widowni. Historia Dramatycznego zawsze towarzyszyła blisko zmianom, za co zresztą nieraz zapłacił. I kiedy parę lat temu wymyślono komercjalizację, sztuki, to też go chciano poddać eksperymentom. Ja mam na swojej szali jedynie tradycję tego teatru. Ale też nie mogę udawać, że "Metra" tu nigdy nie było. Grano je dwa lata, przyszli na nie 12- i 14-latkowie. Na "Hamleta" - 16-latkowie. To jest ich miejsce. Tu są fani, którzy byli na "Metrze" po 150 razy. Ci sami ludzie przychodzą na warsztaty i na "Hamleta". To mój widz, który za chwilę będzie studentem.
- Wróćmy do "Kordiana" i romantyzmu. Czy godzi się pan na tezę o końcu tej formacji?
- Nie. Myślę, że romantyzm ma chwilę słabości, przesilenia...
- Gorączka kapitalistyczna.
- Po niej wybuchnie ze zdwojoną siłą. W Polsce się nie skończy.
- Co pan chciał pokazać swoim widzom przez "Kordiana"?
- Fakt, że los każdego młodziutkiego inteligenta polskiego w chwili startu w życie jest szalenie podobny, właściwie niezmienny. To się zaczyna już po pierwszym rozbiorze. Zawsze otrzymujemy w spadku świadomość patriotyczną, która jest przekleństwem - to uosabia Grzegorz i jego opowieści, które niczego nie tłumaczą, tylko podjudzają i zatruwają krew.
- To zachowania wampiryczne - wampir zaraża tak swoje ofiary.
- Stąd u mnie ten sam aktor gra Grzegorza i Szatana. Kordiana wszystko zawodzi, od wszystkiego się odbija, w końcu pada ofiarą wielkiej manipulacji między Carem a Wielkim Księciem.
- I puenta jest smutna, beznadziejna. Zostanie wykończony.
- Pewnie tak. A pani nie sądzi, że formacja ludzi o takiej wrażliwości jest skazana na wykończenie? Robię teraz próby wznowieniowe, mam nadzieję, że przyjdzie profesor Maria Janion. Ciekawe, co ona na to powie?
- Ciekawe.
Rozmawiała HANNA BALTYN