Lubelski teatr złapał drugi oddech
Zaprosiłem panów w celu zakomunikowania im arcyniemiłej nowiny: jedzie do nas rewizor! - tymi słowami Paweł Sanakiewicz rozpoczął premierowe przedstawienie "Rewizora" wg Gogola.
Do małego miasteczka, w którym rządzi banda urzędniczych łapów-karzy, ma zjechać na kontrolę wysłannik ze stolicy. Horodniczy (Paweł Sanakiewicz), czyli naczelnik miasta (kilka płotów, rozgrzebane place, bieda i pomniki) jako żywo przypominającego Lublin - zarządza odprawę. Sędzia ma posprzątać w sądzie, kurator instytucji dobroczynnych zmniejszyć liczbę chorych, a naczelnik poczty cenzurować listy. W ruch idą miotły, wszyscy czekają na Rewizora. Kiedy zjawi się obcy, Horodniczy wraz z sitwą swoich skorumpowanych "dyrektorów wydziałów" zaczną odgrywać przed nim obłudny teatr.
Na początku ogląda się przedstawienie jak najlepszą komedię. W której pierwsze aktorskie skrzypce gra Paweł Sanakiewicz. Jest komiczny, stroi groteskowe miny i gesty, w całej okazałości prezentując łajdacką gębę naczelnika. Precyzyjnie partneruje mu Jacek Król w roli domniemanego Rewizora, z ironią kontrując popisy Horodniczego. Kiedy na scenę wejdzie Magdalena Sztejman-Lipowska (żona Horodniczego), wnosząc do męskich parad kobiecą czułość - spektakl nabiera rumieńców.
W drugim akcie komedia zamienia się w dramat. Urzędowe łajdaki, których nikt nigdy nie zdołał oszukać, zostają dotkliwie okpieni. Zbieg okoliczności ośmiesza ich łajdacki honor, obłudną etykę i sumienia na pokaz. Kiedy zastygną w finale jak żałosne kukły, spostrzegamy, że to nasi bliźni. Drodzy łapówkarze, którzy nieraz pomogli naszym sprawom.
Edward Wojtaszek zrobił w Lublinie dobre przedstawienie. Jak ja się cieszę, że wreszcie lubelski teatr odmłodniał, że złapał oddech i przyjemnie zaprosić tu gości ze stolicy. Na "Dziady" zaprosiłem i nie żałowali. Teraz też nie pożałują...