Artykuły

I o niebie, i o chlebie

- Zalewa nas teatr atrakcji, którego nie cierpię, bo to teatr skandalu obyczajowego, mocnego koloru, dosadności, mówienia wprost. Albo przekładania klasyki na tak zwane aktualne treści. Nie znoszę tego. Także teatru podobnego do wiadomości telewizyjnych - mówi reżyser filmowy i teatralny MARIUSZ GRZEGORZEK.

Wychowałem się w kulcie sztuk plastycznych. Wydawało mi się, że będę artystą malarzem, choć intuicyjnie wyczuwałem, że to droga do filmu. On fascynował mnie do tego stopnia, że potrafiłem w moim niewielkim miasteczku biec codziennie na rynek i oglądać zdjęcia w gablocie kina. W Cieszynie działał wtedy Dyskusyjny Klub Filmowy "Fafik" a jego założycielem był Marek Sabath, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia DKF. On pokazywał dziesięciolatkom obrazy Bergmana, czeską szkołę, ale nie czuliśmy, że to sztuka dla nas "za dorosła". Wtedy chciałem móc robić filmy. Potem uwiodły mnie sztuki plastyczne, miałem zdawać na ASP w Krakowie, ale teczka z moimi pracami została dwukrotnie odrzucona. To, co proponowałem, było takie surrealne, poetyckie, romantyczno-metafizyczne i naiwne, a w szkole trzeba by było rysować studium głowy, akt albo martwą naturę. I do ASP się nie dostałem.

Jako laureat Ogólnopolskiej Olimpiady Artystycznej otrzymałem jednak indeks na Historię Sztuki w Krakowie i tam wylądowałem. Było cudownie, ale coraz bardziej czułem, że analiza tego, co zrobili inni, mnie nie interesuje. Po IV roku spróbowałem zdawać na reżyserię w PWSFTViT, która miała renomę uczelni elitarnej. I desperacko stanąłem do egzaminów. Dostałem się! Patrzyłem na film jak na sztukę "fantomatyczną", marzenie senne. Szczególne wrażenie robiło na mnie kino poetyckie, kreacyjne. Odczuwałem szczególny związek z materią, przedmiotem, tym wszystkim, co w filmie otacza ludzi. Dodatkowe konteksty. Zacząłem na tym budować własny styl opowiadania, ale zauważyłem, że nie umiem się porozumiewać z ludźmi. Także z aktorami, gdyż traktowałem ich instrumentalnie.

W pewnym momencie, już po pierwszych krótkich filmach i debiucie fabularnym, jakim była "Rozmowa z człowiekiem z szafy", dotarło do mnie, że prawdopodobnie umyka mi najistotniejszy element tej układanki czyli żywa istota ludzka, emocje, relacje psychologiczne. I najbardziej intrygujące w sztuce łączenie dwóch pozornie biegunowo odległych od siebie elementów. Właśnie wtedy, gdy staram się zrealizować film tak bardzo kreacyjny i oniryczny, powinienem włączyć w to tkankę ludzkiej emocji i psychologii. Z tego powstają bardzo fascynujące rzeczy. Przykładem - twórczość Lyncha. Odczułem jak okaleczenie, że nie umiem z tego wspaniałego potencjału korzystać. I tak pojawił się w moim życiu teatr. Miał być rodzajem poligonu, laboratorium.

Od razu, jako człowiek bardzo pyszny w młodości, podjąłem się realizacji sztuki nader trudnej. "Ja" Ronalda Harwooda. I zrozumiałem, że teatr oferuje mi coś naprawdę wspaniałego: kontakt z żywym człowiekiem w procesie dobrze zorganizowanej, spokojnej, poważnej pracy od punktu zero do premiery.

I wszedłem w to. Nagle zaczęło mnie to interesować. Generalnie nie uprawiam reżyserii demiurga, który wszystko wie. Teatr tworzy harmonię energetyczną między ludźmi, intymność. I stał się dla mnie bardzo ważnym dialogiem ze światem.

Teraz przygotowuję spektakl "Lew na ulicy" Judith Thompson. Będzie to prapremiera polska. Męczy mnie duszna atmosfera codzienności, która wysysa z ludzi - tak bym to nazwał - świetlisty aspekt duchowości. Ludzie z powodu trudnych warunków życia coraz częściej się usztywniają, z braku nadziei, z rozpaczy redukują swoje potrzeby, stają się maszynami do smutnego życia. I to przeraża. Dlatego staram się w swoich spektaklach skupić uwagę na duchowości. Ale to ma nie być na scenie pretensjonalna msza czy wywoływanie duchów. To wskazanie, iż dwie sfery życia nie są od siebie oddzielone lecz funkcjonują razem. "Blask życia", który robiłem przed "Lwem na ulicy", jest na przykład sztuką głęboko spirytualną, mimo iż wydaje się bardziej publicystyką. Bo musi być, jak nazywał to profesor . Jerzy Wójcik w PWSFTViT, "i o niebie, i o chlebie". I ta sztuka to wszystko ma.

Szukam teraz w dramatach mieniących się, kalejdoskopowych struktur, posiadających wiele wymiarów i znaczeń. "Lew na ulicy" jest takim bardzo intrygującym tekstem łączącym w sobie świat duchów ze światem tzw. prozy życia. Bohaterką jest dziewięcioletnia dziewczynka, portugalska emigrantka z Kanady, która w dzień święta narodowego została brutalnie zamordowana. I błąka się po świecie jako duch, nie wiedząc czy żyje, czy nie. I stopniowo wszystko do niej dociera, łącznie z dramatycznym aktem morderstwa. Już nie może zaznać spokoju i schodzi do świata żywych. Odnajduje bardzo wielu ludzi, w różnych dramatycznych sytuacjach zyciowych. I ta dziewczynka jest siłą animującą wydarzenia. Dramat ma niezwykłą strukturę, odbiega od spójnego traktowania przestrzeni i czasu. Sześć osób gra trzydzieści postaci.

Aktorzy są tu spiritus movens całego przedsięwzięcia - jak u mnie zawsze w teatrze. To kompensacja wszystkich tęsknot z początków działalności filmowej. Aby podjąć się takiego zadania muszę być pewien, ze mam prawdziwy aktorski zespół. Że ich talent, emocjonalność, typ fizyczny odpowiadają moim założeniom. Praca jest trudna, ale fascynująca. Staramy zaskakiwać się wzajemnie świeżym podejściem i nowymi rozwiązaniami.

Jaki to jest utwór? Wymyka się klasyfikacjom. Nie mieści się w głównym nurcie dramaturgii. Dzisiejsze typowe teksty są jakby dramatami bez Boga, pokazują świat i ludzi, których Bóg opuścił. I człowiek zdegradował się do poziomu absolutnie pierwotnego. W "Lwie" jest duchowość i zwierzęcość, ostrość i delikatność, trauma i oczyszczenie. Dwie przeciwstawne siły, które ciągle się ścierają.

W jakim kierunku zmierza teatr? Nie wiem, bo nie oglądam wszystkiego. On się szalenie komercjalizuje, jakby się wystraszył, że widz odejdzie. Zalewa nas teatr atrakcji, którego nie cierpię, bo to teatr skandalu obyczajowego, mocnego koloru, dosadności, mówienia wprost. Albo przekładania klasyki na tak zwane aktualne treści. Nie znoszę tego. Także teatru podobnego do wiadomości telewizyjnych. Podziwiam szlachetność i wnikliwość Krystiana Lupy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji