Artykuły

Deser zamiast obiadu

Pełna uroku muzyka Nino Roty, rewia efektownych kostiumów zaprojektowanych przez Izabelę Chełkowską, a nade wszystko spektakl autorstwa polskiego choreografa, co przecież jest rzadkością, a nawet wręcz świętem w polskim życiu teatralnym. Mimo wszystko premiera w Operze Narodowej miast cieszyć, zmusza do postawienia paru istotnych pytań o jej sens.

Widowisko Zofii Rudnickiej "La dolce vita" zrodziło się z fascynacji osobowością Federica Felliniego i jego filmami. Wielbiciele "Osiem i pół", "Słodkiego życia" czy "Miasta kobiet" odnajdą tu wiele dosłownych cytatów lub będą bawić się zgadywaniem, które z filmowych wątków zainspirowały choreografkę do stworzenia własnych scenicznych obrazów.

"La dolce vita" jest rodzajem rewii, ciągiem mniej lub bardziej udanych epizodów, balansujących na granicy kiczu, bo przecież takie też bywały filmy Felliniego. Tyle tylko, że on kreował własny poetycki świat i jeśli nawet fascynowała go jarmarczna rozrywka i kicz, nigdy nie opuszczał rejonów wielkiej sztuki. Bardzo trudno stworzyć własne dzieło, posługując się jego charakterem pisma. Z prawdziwej osobowości Felliniego pozostały więc jedynie drobiazgi, zewnętrzne ozdobniki, w gruncie rzeczy puste i bez treści. Tak naprawdę spektakl Zofii Rudnickiej przypomina rozrywkowy program telewizyjny. Jego wartość choreograficzna jest również niewielka, o skali trudności odpowiedniej dla baletu w każdym polskim teatrze muzycznym. Angażowanie do tego przedsięwzięcia najlepszego polskiego zespołu o potencjalnie wciąż ogromnych możliwościach artystycznych wydaje się zatem kontrowersyjne.

Ta premiera zmusza do refleksji nad rangą zespołu baletowego Opery Narodowej. Grupuje on najwybitniejszych polskich tancerzy, którzy mogliby podjąć trud pracy z najlepszymi choreografami. Tymczasem od lat nie mają ku temu możliwości. W obecnym repertuarze warszawskiego zespołu nie ma w ogóle wielkich dzieł klasycznych, które stopniowo wycofywano ze sceny. Zapowiedź tegorocznej premiery "Jeziora łabędziego" w realizacji choreografa debiutanta będzie zatem raczej wspinaczką na Mount Everest bez wcześniejszego treningu. Przez całą dekadę warszawski zespół nie miał również kontaktów z wybitnymi współczesnymi twórcami światowymi (Mats Ek ze swą "Carmen" jest jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę). Nie wylansowano też własnych gwiazd, jakby nikomu na tym nie zależało. Nic więc dziwnego, że premiera "La dolce vita" przypomina sytuację, kiedy to człowiekowi bardzo wygłodzonemu zamiast porządnego posiłku proponuje się na obiad lekki deser owocowy.

Oczywiście, Opera Narodowa może być otwarta dla propozycji lżejszych, adresowanych do masowej widowni. Powinny być one wszakże jedynie dodatkiem, nie mogą zaś zastępować tego, co musi być wizytówką pierwszej sceny w kraju. Tymczasem przygotowany z wielkim rozmachem spektakl Zofii Rudnickiej zebrał, co prawda, na scenie cały wielki zespół: od emerytów poprzez wszystkich solistów, aż do uczniowskiej młodzieży baletowej, ale nikt nie otrzymał zadania zmuszającego go do twórczego wysiłku. A u publiczności największy aplauz i tak wzbudziły trzy tańczące grubaski-statystki, akrobata oraz sztuczny królik wyciągnięty z kapelusza przez iluzjonistę. Gorzkie zaiste jest życia tancerza, gorzkie jak los Gelsominy z "La strady".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji