Artykuły

Amerykanin reżyseruje Owidiusza

Samo w sobie smaczne. Michael Hackett, wykładowca reżyserii na uniwersytecie w Kalifornii na długo wsiąkł w Europę. W Londynie, w Hadze, teraz w Warszawie. Lubi i uprawia teatr awangardowy, sporo już wystawił spektakli, w których szuka się sensu wszelkich poszu­kiwań teatralnych. A Metamorfozy Owidiusza wystawił w Sali im. Haliny Mikołajskiej Teatru Dramatycznego jak repetycję z... kul­tury. Poemat - epopeja Metamorfozy uważany był długo, bodaj czy nie do ostatniej wojny światowej, za obowią­zkową biblię poetów. Najmłodszego z wielkich rzymskiej trójki poetów cza­sów Oktawiana - Wergili, Horacy, Owidiusz - znano także powszechnie ze sławnej Sztuki kochania; wiedziało się o jego poemacie Fasti (Kalendarz), o poemacie O pielęgnowaniu twarzy kobiecej, o tym, że zmarł na wygnaniu w Tomi, czyli w dzisiejszej rumuńskiej Konstancy, że był synem bogatego ekwity, że jego heksametry były dziwnie miękkie... Ba, ale to wszystko było. Dziś bawi nas sąd, nic poniżej musica­lu METRO, granego zresztą obok Me­tamorfoz, przez ścianę, głośno i trium­falnie, na dużej scenie. I trzeba było wykształconego Amery­kanina i jego żarliwej pokory wobec sta­rej i prawdziwej sztuki, by okazało się, że ten Owidiusz może być i sensowny, i kasowy, i bardzo, a bardzo potrzebny.

Nawet uperfumowany Diorem, bo i taki chwyt zastosował reżyser, rozpy­lając na sali świeże zapachy, przywo­łując mitologiczne raje, gaje, ruczaje, świat nimf, driad, Narcyzów i grzesz­nych ludzi oraz nie mniej grzesznych bogów. Metamorfozy - przemiany. Wszyst­kiego we wszystko. Zła w dobro, urody w brzydotę, przyjaciół we wrogów. Se­ria malowniczych opowiastek z mito­logii. O cierpieniu, zawiści, nienawiści, pożądaniu, zdradzie, wierności. O mi­łości też, oczywiście. I o ważniejszym - nieustannym poczuciu niepewności, o zagrożeniach, które czyhają na czło­wieka zawsze. Właściwie banalne, prawie Beckett. Ale to przedstawienie wprost nawią­zuje do źródeł kultury, jest na swój sposób instruktażowe, musi więc dzia­łać na wyobraźnię i emocje. Musi opo­wiedzieć bajkę o starożytności. Czyni to niezwykle prosto i osiąga efekt blis­ki realizmowi magicznemu. Jest więc muzyka, jakaś dziwna perkusja, na której podaje się bardzo egzotyczny rytm. Jest wydzielony pośrodku wido­wni prostokąt wyłożony szarą wykła­dziną, na której się gra. Jest grupa ak­torów - chór, i zawsze - kolejno - jedno z nich obejmuje rolę prowadzącego, narratora. Jest minimum mówiących rekwizytów. Są stroje niby to starogreckie, choć bardziej przypominają ko­stiumy do kung-fu czy karate. Jest wy­czulenie na gestykę, bardzo zgraną z heksametrem, którym to - po łacinie - też się melodeklamuje, jak w prawdzi­wej operze. Jest wielka dyscyplina ru­chów, pół baletowych, gestów, monolo­gów. Jest prostota, która aż przeraża w opisie, a w praktyce okazuje się być tak naturalnie nieodzowna. Nade wszystko - jest nastrój i kli­mat. I uroda tekstu Owidiuszowego, pięknie przełożonego przez Annę Ka­mieńską i Jagodę Niklewicz. Są, naturalnie, aktorzy. Ryszarda Hanin (Niobe i Baucis), Ewa Żukows­ka, Ewa Isajewicz-Telega, Danuta Stenka, Aleksandra Konieczna.

Program przynosi, w najlepszej wie­rze, małe mitologiczne who is who. Czytamy: Merkury, syn Jowisza (po grecku Hermes), wyróżniający się sprytem bóg handlu, patron kupców, złodziei, posłaniec bogów. Baucis - mieszkanka Frygii, żona Filomena...

Te objaśnienia są niezbędne, ale, mimowiednie, dają też świadectwo naszym czasom. Po kompaktach, Doorsach i Batmanach dobrze jest może posłuchać łacińsko-greckich okrutnych bajek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji