Artykuły

"Fidelio" w Teatrze Wielkim

"FIDELIA" dzieło kontrowersyjne i w rezultacie nierówne, tworzył Beethoven na przestrzeni kilkunastu lat. Opera ta nie należy może do powszechnie wielbionych "przebojów", niemniej frapująca; partytura, głęboko humanistyczne przesłanie jak i wartość" historyczna powodują, że raz po raz jakiś teatr stara się przybliżyć interesujące to dzieło szerszej publiczności. Przypomnijmy jednak: Fidelio to imię męskie, pod którym ukrywa się Leonora, aby ocalić swego męża Florestana od niesprawiedliwego więzienia i śmierci. Dramat poświęcenia sławiący zwycięstwo wolności - tak w jednym zdaniu można by chyba określić operę Beethovena.

Tak też zdaje się ją rozumieć inscenizator warszawskiego przedstawienia, autor niebanalnego pomysłu na jego kształt sceniczny - Marek Grzesiński. "Im prawdziwiej na scenie, tym sztuczniej w emocjach widza (...). Im bardziej chcemy widza oszukać prawdziwością świata przedstawionego, z tym większą ironią on nam się przygląda" - oto co przeczytać można w zamieszczonej w programie wypowiedzi reżysera pod niedwuznacznym tytułem "Dlaczego znów nie przekonały mnie didaskalia"..

Rzeczywiście, tym razem na scenie ani śladu naturalizmu. Poetycką wizję spektaklu tworzą przenikające się wzajem dwa plany. Pomniejszony w skali, pastelowo malowany dom więziennego dozorcy Rocca oraz okalający go niczym złowrogi ocean, rozciągający się przez całą scenę, kontrastowo, wielki i ciemny podwórzec więzienia, w którym zamknięty został Florestan.

W akcie pierwszym na głównym planie widzimy domek Rocca, gdzie przebywa szukająca męża Leonora. Z tej też perspektywy dowiadujemy się o tym, co się dzieje za domem, w strasznym więzieniu rządzonym przez krwawego Don Pizarra.

Część druga przedstawienia odmienia nasze widzenie: pajęczyna niesprawiedliwości, gigantyczna krata na scenicznych deskach - oto co teraz stanowi pierwszy plan. I tylko gdzieś daleko, daleko, w głębi sceny ledwie widoczny kontur dobrze nam znanej chatki. Przemieszanie planów, proporcje kształtów i cieniowanie kolorów - wszystko to osiąga swe apogeum w wielkim radosnym finale dzieła. Czerń zła oprawcy, beznadziejna szarość więźniów i niosąca wolność biel Don Fernanda oraz jego świty - symbolu w postaci kobiet - muz, kobiet - boginek domowego ogniska i miłości, robi niezapomniane wrażenie.

Trudno też w tym momencie nie zwrócić uwagi na piękno kostiumów. Ich autorka nie pomyliła się: duży sukces zawdzięcza czystości barwy i prostocie kroju. Raz jeszcze chciałbym jednak podkreślić osiągnięcia Grzesińskiego. Ogromne wyczucie teatru pozwala mu na przygotowanie i akcentowanie dramatyzmu konfliktów czy nagłych zwrotów w akcji równie dobrze jak na wydobywanie humoru ze scen, które tego wymagają.

Drugim bohaterem przedstawienia stała się oczywiście Barbara Zagórzanka. Piszę: oczywiście, ponieważ z premiery na premierę, by w wspomnieć tylko obecny sezon, zachwyca stołecznych melomanów jak nikt. Zadziwiająco dobrze czuje się tak w partiach lirycznych (Liu w "Turandot"!) jak i dramatycznych, o czym znów nas przekonała jako Leonora - Fidelio. Efektownie połyskliwy, niebywale nośny głos, ogromna kultura muzyczna i umiejętności aktorskie (te ostatnie szczególnie eksponowane w "Fideliu", ze względu na dialogi, mówione, jakim posłużył się Beethoven, zgodnie z formą singspielu) czynią z Zagórzanki gwiazdę pierwszej wielkości, wybitną śpiewaczkę, o której jeszcze nie raz usłyszymy. Wykonana przez nią słynna scena "Abscheulicher! wo eilst du hin?" na długo pozostanie mi w pamięci.

Na tym tle jeszcze słabiej, niż to miało miejsce ostatnimi czasy, wypadł w partii Florestana weteran naszych scen operowych - Roman Węgrzyn. Niewątpliwie okres największej świetności artysta ten ma już poza sobą. Świeży niegdyś, i czysty głos zmienił się teraz w niemiły dla ucha zgrzytliwy pisk, wydobywany jakby z wysiłkiem, manierycznie i nie zawsze czysto. Szkoda dla spektaklu tym większa, że pozostali wykonawcy nie zawiedli pokładanych w nich oczekiwań.

Zdzisława Donat w partii Marceliny raz jeszcze dała popis maestrii wokalnej najwyższej próby przypominając, że jej duże zagraniczne sukcesy sprawiedliwie nagradzają talent i umiejętności wielkiej artystki. Również piękny głos, świetna technika wokalna i sceniczna apaprycja charakteryzują Mieczysława Maruna. Znakomity ten bas jest solistą Opery Wrocławskiej i w Warszawie wystąpił tylko gościnnie odtwarzając partię Rocca. Dariusz Walendowski (Jaquino) nie posiada może zbyt pięknego głosu, ale operuje nim lekko i z dużą precyzją. Wiesław Bednarek (Don Pizarro) zatracił się może zbytnio w demoniczności swej postaci i stąd zapewne jego dykcja pozostawia nieco do życzenia: postać jednak zbudowana jest konsekwentnie. Don Fernando (Ryszard Cieśla) to przede wszystkim świetna prezencja. Chór znakomicie przygotowany przez Bogdana Gole wraz z orkiestra prowadzoną" przez Roberta Stanowskiego (jak dobry to zespół, - świadczy "Leonora III", wybrana spośród czterech: uwertur do "Fidelia" i zagrana przed spektaklem) dopełniają całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji