Artykuły

Tryptyk w operze

Wbrew przewidywaniom pesymistów, w Operze Warszawskiej odbyła się druga z serii premier zaplanowanych kilka miesięcy temu; odbyła się w zapowiedziamym terminie. Gdy dzisiaj, przeglądając repertuar na luty, czytamy, że w środę 28 Bohdan Wodiczko wystawi nową operę, arcypiękną "Ifigenię w Taurydzie" Glucka - nabieramy pewności, że potrafi on przełamać wszelkie przeszkody, by danego słowa dotrzymać. Przyzwyczajeni do lekkomyślnego traktowania spraw programowo-terminowych, przestaliśmy niemal wierzyć, że muzycy także potrafią precyzyjnie realizować długofalowe plany. Dotychczasowa działalność B. Wodiczki na stanowisku dyrektora Opery zdołała już podkopać niejeden korzeń naszych smutnych nawyków, w chwili obecnej zadaje kłam wielu "proroctwom" (rzekome pustki na "Królu Edypie"), zaś przyszłość... na razie budzi zaufanie. Poczekajmy więc, pozwólmy Operze i jej kierownikowi osiągnąć rozmach i pełnię sprawności (artystycznej i technicznej); na dyskusje będzie czas - po 10 premierach.

Tymczasem na drugiej premierze oglądaliśmy trzy balety polskich kompozytorów: "Wierchy" A. Malawskiego, "Świteziankę" E. Morawskiego i "Zaczarowaną oberżę" A. Szałowskiego. Oglądaliśmy - sformułowanie może nie całkiem ścisłe, gdyż np. w "Wierchach" niewiele było do "oglądania". Eugeniusz Papliński nie umiał sobie poradzić ze znalezieniem sposobów scenicznej transkrypcji kantaty Malawskiego. Kto wie zresztą czy sposoby takie w ogóle istnieją. Zdanie kompozytora nie stanowi niestety wystarczającego argumentu, dochodzą tego próby inscenizacji "Harnasiów" - prawie zawsze nieudane. W jednym i w drugim przypadku zasadniczy błąd tkwi w libretcie. Brak akcji lub jej znikome zalążki nie uzasadniają obecności na scenie przeszło 200 wykonawców. Jeśli wymaga tego muzyka - to nie dowód, aby grać ją, śpiewać i tańczyć w teatrze.

Ponadto dekoracje (Wowo Bielicki), "arcydzieło" plastyki, w którym ludzie udawali malowidła, zaś te ostatnie wyobrażały ludzi, niestety gór nic nie wyobrażało.

Jedyne czego nie dało się zepsuć, to muzyka Malawskiego, która mimo ubogich ram zabrzmiała wspaniale. Z pełną satysfakcją należy stwierdzić, że chóry (Opery i filharmonii Narodowej) były lepsze od solistów. Hanna Rumowska, daleka od stylu góralskiego, myliła się i śpiewała przeważnie nieczysto. Robert Młynarski był może bardziej góralski, jednak także śpiewał prawie cały czas za nisko. Tylko Zdzisław Nikodem wykonał swą rolę bez zarzutu, choć i tutaj czuło się, że nie urodził się on w górach. W partiach tanecznych figle płatał brak dyscypliny zespołowej.

W komentarzu do "Świtezianki" Eugeniusza Morawskiego - Stefan Kisielewski napisał: "Świtezianka" to na pewno oryginalny, a rzadko odwiedzany zaułek muzyki polskiej. Dobrze się stało, że Opera Warszawska znów po wielu latach otworzyła ten zaułek dla zwiedzających". Sądzę, iż autor powyższych słów zmienił zdanie po obejrzeniu przedstawienia. O ile bowiem w partyturze - amator epigonizmu postskriabinowskiego z pomysłami á la Honeggar może (choć nie musi) znaleźć coś interesującego - o tyle pomysły inscenizacyjne i choreografia Jerzego Gogóła zabrnęły dosłownie w ślepy zaułek konfliktów: primo:tańca z muzyką (nie wie prawica, co czyni lewica - jak mówią o grze niektórych pianistów), secundo: umowności z naturalizmem. Tutaj szczególnie jaskrawo uwydatniły się rozmaite naiwności, w postaci XIX-wiecznych rekwizytów (taniec mgieł, "żywe fale" itp.) w sąsiedztwie z "modnymi" koszulkami sportowymi, wesołych chłopców, którzy przyjechali "rozerwać się" nad jeziorem. Na tle pomysłowych tym razem dekoracji (W. Bielicki) - świetna trójka solistów: Maria Krzyszkowska (Świtezianka), Hanna Zawadzka (dziewczyna), Henryk Giero (chłopiec).

Trzeci, najlepszy balet wieczoru - to "Zaczarowana oberża" Antoniego Szałowskiego z choreografią Witolda Grucy. Akcja, oparta na strawestowanym przez W. Grucę pomyśle W. Contiego, rozgrywa się we współczesnym nocnym lokalu. Sprytna i logiczna nić intrygi, znakomite "gagi", wieloplanowość i dobre tempo sceniczne - czynią z baletu (nareszcie prawdziwego baletu bez nieporozumień) zjawisko wręcz frapujące. Świetne rozwiązania inscenizacyjne, gra kolorów, pomysłowa choreografia nawiązująca często do nowoczesnych tańców, jednolity klimat całości - oto zalety.

Orkiestra grała bardzo dobrze, na ogół swobodnie i pewnie. Bohdan Wodiczko włożył wiele wysiłku w muzyczne przygotowanie baletów, starając się, by przynajmniej ta strona ostatniej premiery nie budziła żadnych zastrzeżeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji