Artykuły

Mariola Łabno-Flaumenhaft: Kobieta po przejściach, ale z przyszłością

- Wolę życzyć ludziom dobrze, myśleć pozytywnie i kumulować tylko dobrą energię. Do takiej życiowej filozofii musiałam sama dojść. Jestem w końcu kobietą po przejściach. Ale z przyszłością! - mówi Mariola Łabno-Flaumenhaft, znana rzeszowska aktorka.

MAGDALENA MACH: Zawsze uśmiechnięta, uprzejma - nawet dla krytyków teatralnych. Twoja szklanka jest zawsze do połowy pełna. To efekt pracy nad sobą?

MARIOLA LABNO-FLAUMENHAFT: Mam to od dziecka, lubię się śmiać i nie wstydzę się moich zmarszczek mimicznych. Do ludzi trzeba być nastawionym pozytywnie. Wystarczająco nieszczęść i zła jest wokół. Energię czerpię od młodzieży. Dziesięć lat temu zostałam zaproszona do współpracy z uczniami Zespołu Szkół w Ropczycach im ks. dr. Jana Zwierza. Są tam trzy nauczycielki: polonistka, anglistka i fizyk zakochane w teatrze, które swoją pasją zarażają młodzież. Pewnego dnia po spektaklu poprosiły mnie o rozmowę - zapytały, czy mogłabym podjąć współpracę i poprowadzić warsztaty z uczniami. Tak się zaczęło. Pomagam im uwierzyć w siebie, bo często właśnie to jest największą przeszkodą na scenie - trudno im się otworzyć, bo nie wierzą w siebie.

Kto tobie pomógł uwierzyć w siebie?

- Mała Mariolka z długimi warkoczami była zafascynowana światem poezji już od podstawówki. Miałam fajnych nauczycieli języka polskiego, którzy dojrzeli we mnie iskierkę bożą. Jeszcze w szkole średniej należałam do formacji teatralnej zrzeszającej uczniów i studentów. Opiekował się nami ksiądz prof. Zbigniew Adamek. Mam wyjątkowe szczęście spotykać na mojej drodze cudownych ludzi, którzy są moimi nauczycielami. Ale nawet ci, którzy dają mi mocno w kość, to też potem okazują się pomocni, bo pomagają otwierać kolejne furtki, których sama bym nie pootwierała. Największymi nauczycielami życia są ci, którzy kładą kłody pod nogi, a przez to wyzwalają w tobie niesamowitą energię, żeby tę barierę przejść, przeskoczyć, obejść, wyzwalają twoją kreatywność.

Po takich kłodach doszłaś razem z Beatą Zarembianką do stworzenia Teatru Bo Tak?

- O, tak! Kilka lat temu dla dziewczyn w Teatrze im. Siemaszkowej nastały bardzo trudne czasy, nie było dla nas ról, nie grałyśmy. Byłyśmy nieszczęśliwe, bo miałyśmy mnóstwo chęci. Wszystko zaczęło się od wspólnej kawy...

Teatr Bo Tak funkcjonuje już cztery lata, ale pozostałaś nadal wierna Siemaszkowej. Tak długie przywiązanie do jednej sceny to rzadkość w tym zawodzie, który kojarzy się raczej z naturą nomada.

- 23 lata temu przysięgałam miłość i wierność Teatrowi im. Siemaszkowej i nigdy bym tego związku nie przerwała. Kiedyś łatwiej było zmieniać sceny, ale teraz nie ma pracy dla aktorów. Ubolewam nad tym, że bardzo zdolni studenci wychodzą ze szkół teatralnych i nie ma dla nich miejsca w teatrach. Rok temu przyjechała do Rzeszowa na festiwal grupa studentów z wrocławskiej PWST. Po spektaklu pogratulowałam im, powiedziałam, że ja też kończyłam tę szkołę i zapytałam, jak z pracą. A oni odpowiedzieli: "Tylko jedna osoba z nas ją ma". Kultura ciągle jest traktowana jak piąte koło u wozu, a przecież bez kultury, bez ducha - nie ma narodu. Może kiedyś głód kultury w Polsce urośnie, ja ciągle żywię taką nadzieję.

Ale apetyt na teatr w Rzeszowie chyba rośnie. Teatr Bo Tak znalazł swoje miejsce i swoją widownię. Jest miejsce dla innej prywatnej sceny - Teatru Przedmieście Anety Adamskiej.

- Ludzie do nas chodzą, lubią nas, Teatr Bo Tak zaskarbił sobie serca publiczności. Wspieram też duchowo Anetę Adamską, która robi fantastyczne rzeczy w swoim teatrze. Im więcej takich miejsc, tym lepiej, tylko żeby jeszcze był mecenas, finansowa opieka. Bo dobrego teatru bez pieniędzy nie da się zrobić.

Pokutuje taki stereotyp, że wystarczy grupka pasjonatów, kilka rekwizytów i już jest teatr...

- Tak nie jest, wszystko kosztuje. Oczywiście najważniejsza jest chęć, pasja i to, żeby się nie poddawać, ale gdyby nie grono przyjaciół, którzy kochają teatr i stać ich, aby być sponsorami - nigdy nie ruszylibyśmy z teatrem. Przecież żeby wyprodukować spektakl, najpierw trzeba opłacić reżysera, muzykę, kostiumy, dekoracje, autora, tłumacza. To są duże koszty. Nie było łatwo przez pierwsze trzy lata, to była ciężka, mozolna praca, niejednokrotnie obfitująca w tarcia, bo jeżeli są kłopoty, to wiadomo - grają emocje. Każdy z nas po kolei miał taki moment, że chciał to wszystko w cholerę rzucać; "Ja już tego nie chcę! Nie! Ty sobie to rób! Nie, ty sobie rób!". Na szczęście latami przybywało nam publiczności, rozniosło się, że jest w Rzeszowie taki teatr stworzony z serca.

Refleksja na 30-lecie?

- Z nikim już nie muszę się ścigać.

Ale w zawód aktora wpisana jest rywalizacja, konkurencja, zazdrość, złe emocje.

- Staram się z nimi walczyć. Zawsze czułam zazdrość, gdy koleżanka dostała fajną rolę. Każda z nas chciałaby zagrać, każda z nas widzi siebie w roli. Ale też autentycznie umiem też cieszyć się, kiedy komuś innemu coś wychodzi. Bo złe myśli zatruwają, boli cię od nich żołądek, nie możesz spać, źle się z tym czujesz. Po co mam sobie sama wyrządzać taką szkodę? Wolę życzyć ludziom dobrze, myśleć pozytywnie i kumulować tylko dobrą energię. Do takiej życiowej filozofii musiałam sama dojść. Jestem w końcu kobietą po przejściach. Ale z przyszłością!

Niepoprawna optymistka! Może to dzięki jodze?

- Bardzo lubię jogę i... nie uprawiam jej. Kiedyś przymierzałam się do tego, aleja mam w środku jakiegoś nakręconego bąka i nie umiem się wyciszyć. Udaje mi się to tylko poprzez ruch: zumbę, latino power, salsę - muszę się wyskakać przez godzinę tak, żeby ze mnie wszystko spłynęło: pot i złe emocje.

Ale teraz szczerze: czasem musisz użyć warsztatu aktorskiego, żeby zagrać przed kimś uśmiech?

- Nie gram na co dzień, nie umiem. W życiu wszystkie emocje widać od

razu na mojej twarzy. A bywam strasznym cholerykiem. Boże, jak ja krzyczę, nakręcam się, ale jestem jak burza, która wytrzaska się i w mgnieniu oka przechodzi. A potem płaczę i przepraszam. Najczęściej obrywa niestety moje dziecko - ale to jest anioł, nie kobieta. Macierzyństwo to moja największa rola życia, choć wiem, że to brzmi banalnie - każda matka tak mówi. Ona bardzo wcześnie straciła tatę, miała 13 lat. Zostałyśmy same i moja córka wtedy błyskawicznie dorosła, nigdy nie miałam z nią żadnych kłopotów. Jestem z niej bardzo dumna.

Od zawsze miałaś bardzo długie włosy. Jedyna ekstrawagancja to krótka grzywka. Te włosy to twój znak firmowy, ale przez taką fryzurę ograniczyłaś na wiele lat swoje emploi...

- Sugerujesz, że powinnam obciąć? Zawsze chciałam, ale nie pozwalali mi w teatrze. Dla każdego scenografa i reżysera taki żywy długi włos to skarb. Jak wyglądałaby Panna Młoda z "Wesela" ze sztucznymi warkoczami? Teraz i tak mam krótsze, kiedyś miałam włosy po kolana.

A dziś, po jubileuszu 30-lecia na scenie, nie masz ochoty na drastyczną zmianę?

- Nie mogę. Gram w "Coś w rodzaju miłości", gdzie długie włosy są atutem Angeli. Reżyserka tego spektaklu mówiła mi, że gdy je zobaczyła po raz pierwszy, zaparło jej dech w piersiach, bo tego się w teatrach nie spotyka. Może powinnam przynajmniej przestać je koloryzować i pokazać siwe pasma, pogodzić się z nimi...

Niedawno grałaś na tych samych deskach role, które dziś grają młodsze koleżanki. To też wymaga pogodzenia?

- Patrzę na nie z dumą, kocham naszą teatralną młodzież, czasami im matkuję, są fajni, trzymam za nich kciuki. Te role dzisiaj są zupełnie inne - i bardzo dobrze, bo zupełnie inna jest poetyka dzisiejszego świata. Oni teraz grają w pięknych kostiumach, w zapierającej dech scenografii. To jest ta magia teatru, której oczekują widzowie i której ja kiedyś też dałam się uwieść.

Z którą rolą najboleśniej się zmagałaś?

- Mariny Cwietajewej w spektaklu "Przejście". Oj, ta rola mnie przeczołgała. Żałuję, że tak szybko sztuka zeszła z afisza, zagraliśmy tylko około 12 przedstawień. Tam były ogromne pokłady emocji. Cwietajewa straciła swoje dzieci, męża i sama w łagrze popełniła samobójstwo.

Czy taką rolę da się zdjąć jak płaszcz i zostawić w garderobie po spektaklu?

- U mnie tak właśnie jest, pozostaje tylko taki mały motylek, który siedzi na plecach i powoduje, że czasem wracają myśli: co by tu jeszcze podkręcić. Prawdą natomiast jest, że im więcej aktor przecierpiał, przebolał, tym więcej ma potem narzędzi do grania. A jak się jeszcze doda do tego, że aktor lubi czytać, chodzić do kina, słuchać muzyki, chodzić na wernisaże.... to są lekcje, które należy odrabiać.

Dla kobiet dojrzałych w rzeszowskim teatrze nie ma wielu ciekawych ról...

- Ale w literaturze jest ich mnóstwo. Ja wiem, że teatr nie jest demokratyczny, ale ponieważ jestem w Radzie Programowej Teatru im. Siemaszkowej, rozmawiałam o tym z jego dyrektorem Janem Nowarą - że

trzeba zadbać, żeby kobiety, fantastyczne aktorki w naszym teatrze też czuły się docenione. Powiedział, że się zastanowi. Widzę, że publiczność w teatrze zmienia się, starzeje, coraz więcej przychodzi widzów 40+, 50+ i chcą oglądać spektakle dla nich. Dlatego w Bo Tak robimy sztuki dla przedziału 40+.

Teatr Bo Tak powstał za poprzedniego dyrektora Siemaszki. Czy obecny nie ma pretensji o pracę na własnej scenie?

- Jan Nowara to mądry dyrektor i on wie, że my, będąc twarzą Teatru Bo Tak, ściągamy mu publiczność też do Siemaszkowej. Bo mamy takie sygnały, że publiczność, która nigdy nie była w Siemaszkowej, po wizycie w Bo Tak przychodzi też tutaj. Jest też oczywiście i odwrotnie. To zasada naczyń połączonych, korzyści są obopólne.

Popularność daje aktorowi kino. Startowałaś w castingach?

- Pewnie, film się o mnie ocierał, ale nigdy nie był mi dany. Tu miałam pecha, to jest mój mały kamyczek w bucie. Była u nas ekipa "Nikifora", szukali aktorów i zostałam przez nich zaproszona na pięć dni zdjęciowych do Krynicy. Dostałam rolę drugoplanową, ale bardzo charakterystyczną - damulka przyjeżdża limuzyną z pieskiem i za bezcen kupuje prace Nikifora. Nie zagrałam - i to była cena mojego oddania Siemaszkowej. Grałam w tym samym czasie w spektaklu jedną z głównych ról i żadna z koleżanek nie podjęła się zastępstwa, musiałam więc powiedzieć filmowi "dziękuję". Ale mnie się nie marzy wielki świat, uważam, że trzeba robić wszystko jak najlepiej dla swoich małych ojczyzn. Ja tu się dobrze czuję. A w filmie w końcu zagram i tak - zaprosiła mnie do współpracy utalentowana rzeszowianka Joanna Brodawka, uczennica Studium Technik Filmowych przy Warszawskiej Szkole Filmowej, specjalność reżyserska. Zagram w jej etiudzie dyplomowej, wyjeżdżam na plan w Bieszczady.

Stresujesz się przed spektaklami?

- Tak, najgorzej jest przed premierą. Dostaję wtedy szwungu - sprzątam, piorę, prasuję albo idę na siłownię. Przed wejściem na scenę mam łomotanie serca. Najtrudniej jest przed występami solowymi, zwłaszcza z piosenką. To jest dla mnie wielkie wyzwanie, a mózg czasem płata straszne figle.

Zdarzyło ci się skrewić?

- I to jak! I czułam się, jakby się nagle ziemia pode mną rozstąpiła. Kiedyś śpiewałam "Gdzie ci mężczyźni", piosenkę, którą śpiewałam już przecież kilkadziesiąt razy. Jak ja ją skopałam! Koledzy za kulisami tarzali się ze śmiechu, a ja czułam się, jakby mnie palono na stosie. Ale niedawno byłam na koncercie Ive Mendes na festiwalu w Łańcucie: jaki ona ma luz! Nawet kiedy się pomyliła raz, drugi, trzeci - nic nie szkodzi! Ja bym już próbowała się zakopać ze wstydu, a ona potraktowała to całkowicie naturalnie - i tym wygrywa, ujmuje ser-ca publiczności. Patrzyłam na nią i myślałam: Patrz, kobieto, i ucz się dystansu!

***

Mariola Łabno-Flaumenhaft

Jedna z najbardziej znanych i cenionych aktorek Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Zadebiutowała tutaj rolą Panny Młodej w "Weselu" Wyspiańskiego w reż. Bogdana Cioska w 1994 r. Pochodzi z Tarnowa, ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu (1987). Debiutowała na deskach Teatru im. Solskiego w rodzinnym Tarnowie w 1986 r. Na koncie ma kilkadziesiąt ról teatralnych. Jej znakiem rozpoznawczym są bardzo długie blond włosy. Cztery lata temu, wraz z Beatą Zarembianką, założyła prywatny Teatr Bo Tak, który wystawia na scenie Wydziału Sztuki UR. Z okazji 30-lecia pracy artystycznej 19 czerwca br. otrzymała Złoty Krzyż Zasługi i Medal Zasłużony Kulturze "Gloria Artis".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji