Artykuły

Życie mija, a "Mayday" grają już w Teatrze Polskim 25 lat

W Teatrze Polskim spektakl "Mayday" wystawiany jest już od ćwierćwiecza. - Działa jak seans terapeutyczny, zarówno na nas, jak i na publiczność - mówi jedna z grających w nim aktorek - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pierwszy był warszawski Kwadrat - farsę Raya Cooneya wystawił 18 stycznia 1992 roku. Reżyserował Marcin Sławiński, główną rolę taksówkarza bigamisty grał Wojciech Pokora, który później stał się ojcem sukcesu sześciu kolejnych inscenizacji tego tekstu w polskich teatrach. W ślad za Kwadratem, jako "Ratuj się kto może", pokazał "Maydaya" w maju tego samego roku łódzki Powszechny. 6 czerwca był już Wrocław, w październiku Zielona Góra, a swój pierwszy rok na polskich scenach "Mayday" zakończył premierą w Wałbrzychu, w listopadzie.

A potem już poszło - Gorzów Wielkopolski, żeby uniknąć skojarzenia z przebojem granym w pobliskiej Zielonej Górze, pokazał przebój Cooneya jako "Love and Marriage". Dziś "Mayday" grają teatry od Koszalina po Cieszyn i od Elbląga po Opole. W swoim repertuarze nie miały go dotąd tylko Jelenia Góra i Rzeszów.

Nigdzie indziej "Mayday" nie utrzymał się jednak na afiszu tak długo, jak we wrocławskim Polskim. Na Cooneya postawił ówczesny dyrektor Jacek Weksler.

Zaprosił do współpracy Pokorę. Słynny aktor spędził we Wrocławiu może dziesięć dni. Na pierwszej próbie rozdał tekst i poprosił, żeby aktorzy nauczyli się go na pamięć. Potem wrócił na kilka kolejnych. Ale przepis na sukces zdążył wrocławskim aktorom przekazać.

Tomasz Lulek (Bobby Franklin, sąsiad Johna i Barbary) do dziś to pamięta; im prawdziwiej, bardziej szczerze się gra, tym lepiej.

Sam Cooney powiadał, że bohatera, zastającego żonę z kochankiem, w tragedii i w farsie aktor gra tak samo, różnica polega na reakcji publiczności. - Pokora mówił nam: nie wolno mrugać, podkreślać żartów, podlizywać się widzom - tłumaczy Lulek. - Trzeba wierzyć w inteligencję publiczności, tylko pod tym warunkiem farsa staje się sztuką szlachetną. I to się we Wrocławiu udało.

"Mayday" trwa, a życie mija

Jak to się dzieje, że Polacy, którzy w kinie kochają przede wszystkim rodzime komedie, dali się uwieść prostej historii o taksówkarzu bigamiście, której intrygę można streścić jednym zdaniem: chodzi o to, żeby żadna z żon się nie zorientowała. Przy czym wyzwanie, jakie staje przed Johnem Smithem jest o tyle proste, że obie jego małżonki - Mary i Barbara są - mówiąc delikatnie - umiarkowanie bystre.

- Rzeczywiście, są niespecjalnie kumate - przyznaje Teresa Sawicka, która w "Maydayu" gra Barbarę. - Ale dają się lubić. A całość działa jak seans terapeutyczny, wprawiając w dobry nastrój zarówno nas na scenie, jak i publiczność.

Paweł Okoński Johna gra od ćwierćwiecza, od kilku lat na zmianę z Wiesławem Cichym, a spektakl w całości oglądał tylko raz, kiedy na scenie zastępował go Pokora. - To przedziwna historia, "Mayday" trwa, a życie mija. Czasem zastanawiam się, widząc na widowni młodych ludzi, ilu z nich zostało poczętych dwadzieścia parę lat temu, kiedy ich rodzice wrócili do domu w dobrym nastroju po "Maydayu"?

Wpływu "Maydaya" na rozrodczość wrocławian nikt nie zbadał. Ale na pewno wielu mieszkańców naszego miasta swoją przygodę z teatrem zaczynało właśnie od tego spektaklu.

Kilka miesięcy po premierze tegoż spektaklu na widowni Sceny Kameralnej zasiadł 15-letni Jakub Giel. Świetnie się bawił, farsą był zachwycony. Najbardziej podobał mu się grający Stanleya Jerzy Schejbal. - Podziwiałem go, a chociaż wcześniej nie myślałem o tym, żeby zostać aktorem, pomyślałem sobie: kurczę, też bym tak chciał - wspomina. Nie przychodzi mu nawet do głowy, że kilkanaście lat później wejdzie na scenę, pytając: "W porządku, stary?".

- To jest fenomen, że wciąż trwamy, starzejąc się w tych rolach - dorzuca Okoński. - Kiedy startowaliśmy, byłem po trzydziestce, moje sceniczne żony były dojrzalsze niż w scenariuszu, ale okazało się, że ani wówczas, ani dziś nikomu to nie przeszkadza. Dziś niemal wszyscy jesteśmy jednakowo siwi, różnice wieku się wyrównały, a teatralna maszyna działa bez zarzutu. I to jest najważniejsze.

Wrocławska obsada "Maydaya" przetrwała w swoim podstawowym składzie - od początku są w niej Grażyna Krukówna (Mary Smith), Teresa Sawicka (Barbara Smith), przy czym obydwie role zdarzało się też grać Jolancie Zalewskiej. Pozostali Paweł Okoński (gra Johna Smitha na zmianę z Wiesławem Cichym) i Tomasz Lulek (Bobby Franklin). Marian Czerski zastąpił Miłogosta Reczka, który grał inspektora Troughtona, a Marek Feliksiak Krzysztofa Dracza (Inspektor Porterhouse), kiedy obaj aktorzy odeszli z Polskiego 12 lat temu. Z tej samej przyczyny rolę Stanleya Gardnera gra dziś Jakub Giel - wcześniej publiczność oglądała w niej Jerzego Schejbala.

A największa rotacja dotknęła roli bezimiennego fotoreportera, który na scenie pojawia się na zaledwie półtorej minuty - grali ją zarówno panowie (Adam Cywka, Igor Kujawski, Jan Blecki), jak i panie (Jolanta Zalewska i Agata Skowrońska).

Okoński: - Strasznie się lubimy, wciąż mamy sobie coś do powiedzenia. Być może w tym właśnie tkwi sukces naszej inscenizacji? Bo "Mayday" nie zmienił się od premiery. Jesteśmy jak szkapy doroszkarskie - wystarczy, że ktoś zmieni jedno słowo w dialogu i jest tak, jakby zatrzymał się szwajcarski zegarek.

Lulek: - Bo jak się pozwoli aktorom grać farsę, jak chcą, wszystko się rozpadnie w mig. Trzy lata po premierze mieliśmy taki kryzys: coś się zaczęło sypać. Ale wzięliśmy dupy w troki i od tej pory się pilnujemy. Tu nie ma miejsca na żarty i wygłupy. Jak coś się sypnie, od razu widać.

Okoński: - Precyzja w graniu tej farsy jest kluczowa - każdy ruch, każdy krok jest tu połączony ze słowem. No i z pewnością jest to spektakl, który łączy ludzi z różnych stron barykady. Na widowni mamy zarówno tych z PiS, jak i z PO.

Schowałem się, ale grają

Jednak "Mayday" oprócz pasma sukcesów miał też na koncie epizod z kryzysem frekwencyjnym. Bo po dwóch latach od premiery nagle sprzedaż siadła. - A nam było szkoda "Maydaya" - opowiada Tomasz Lulek. - Razem z Miłkiem Reczkiem, który grał jednego z inspektorów policji, postanowiliśmy pokazać marketingowi, jak to się robi. Staliśmy na Świdnickiej, zaczepialiśmy przechodniów i rozdawaliśmy im ulotki z reklamą spektaklu. Zaskoczyło - od tej pory przedstawienie nie ma problemów z frekwencją.

Nie ma ich do dziś - po zmianie dyrekcji w Polskim to jeden z tych nielicznych spektakli, na które bilety sprzedają się jak świeże bułeczki. A bywało i tak, że Polski grał czterdzieści spektakli pod rząd z kilkudniową przerwą, po dwa razy dziennie, żeby zaspokoić oczekiwania widowni. - Bo jak poszło po ludziach, że warto na "Maydaya" się wybrać, nie mogliśmy się opędzić - opowiada Okoński.

Wzięcie, jakim cieszył się spektakl, przywiewało czasami do teatru ludzi, którzy zasiadali na widowni pierwszy raz w życiu i scena myliła im się z telewizyjnym ekranem.

A że lata 90. to też początek telefonii komórkowej w Polsce, dzwonki - już po tym trzecim, teatralnym - rozlegały się bardzo często. I bywało, że wprawiały w konfuzję tylko występujących aktorów.

Na jednym ze spektakli zadzwonił telefon w pierwszym rzędzie. Chłopak odebrał, głośno i bez skrępowania dając upust swojemu entuzjazmowi dla sztuki: "To jest zajeb.., musisz przyjść koniecznie, ja pier." - relacjonował rozpromieniony.

Schejbal, który grał Stanleya, oświadczył więc w stronę widowni: "Poczekamy, aż pan skończy" i obaj z Okońskim usiedli na sofie. Widz zorientował się, że spektakl został przerwany: "Kur., muszę kończyć" - rzucił do słuchawki, rozejrzał się wokół siebie i obwieścił: "No, to ja skończyłem".

Kiedy indziej na dzwonek telefonu inny widz poderwał się z widowni, ale nie chcąc nic uronić ze spektaklu, zamiast wyjść do foyer, schował się za kotarą przy drzwiach: "Schowałem, się ale grają" - relacjonował. - "Świetny spektakl!".

Conchita lubi po bożemu

Chyba tylko raz w historii polskiego "Maydaya" zdarzył się skandal. W Krakowie, za poprzednich rządów PiS, aktorka grająca Mary zmieniła tekst, który mówi pod koniec spektaklu. U Cooneya jest: "I tylko dlatego nazwałeś mnie zakonnicą, że lubię normalny seks?". W Krakowie zabrzmiało: "że lubię po bożemu". Niby to samo, ale miała potem problemy ze strony ultrakatolickiego odłamu widowni.

We Wrocławiu korekty tekstu były symboliczne i pojawiły się jako reakcja na okołoteatralny kontekst. Kiedy fraza "i tak dopomóż mi Bóg i Freddy Mercury" przestała budzić żywe reakcje widowni, lidera zespołu Queen zastąpiła Conchita Wurst. A w zmyślonym newsie z pierwszej strony gazety, o tym, że pani Thatcher urodziła dziecko, nieżyjącą już premier Wielkiej Brytanii zastąpiła Angela Merkel.

- Trzeba się bardzo uprzeć, żeby zobaczyć w "Maydayu" coś oburzającego - mówi Okoński. - Ten spektakl nikogo nie obraża, nawet mój John żyjący w grzechu nikomu nie przeszkadza - bo on te swoje obie żony tak samo kocha.

Tomasz Lulek żartuje, że swoimi rolami w "Maydayu" i w "Szalonych nożyczkach", wystawianych przez Teatr Komedia zrobił tak dużo dla ruchu LGBT w Polsce, że już dawno zasłużył na jakieś wyróżnienie.

- Na pewno tymi kreacjami łagodzę spojrzenie ortodoksów - mówi. - Jednocześnie między tymi dwoma spektaklami widać znaczącą różnicę: "Nożyczki" to amerykańska farsa, poprawność polityczna nie pozwala, żeby w tekście gdziekolwiek pojawiła się aluzja do orientacji seksualnej bohatera. Anglik ujmuje te sprawy wprost i określenia takie jak "pedał" czy "ciota" padają ze sceny. Ale publiczność i tak kocha Bobby'ego. W momencie premiery zasady poprawności politycznej były w Polsce dużo bardziej rozluźnione niż dziś, ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli wg nich cenzurować "Maydaya". Spektakl straciłby ostrość wyrazu.

Morawski chce go zdjąć

Okoński: - Mam mnóstwo przyjaciół, którym do teatru nie było po drodze. A potem przychodzili na "Maydaya" i zaczynali oddychać tym powietrzem. To był dla nich początek spotkania z teatrem, taki wesoły, po którym można było zaryzykować inne. Chociaż np. mój dentysta wyznał mi po spektaklu: "śmiałem się piętnaście minut, a potem zrozumiałem, że to jednak jest problem". Cóż, być może w jego wypadku na perypetie Smitha nałożyły się jakieś osobiste doświadczenia? Więc bywa i refleksyjny ten "Mayday". Dla mnie taki właśnie jest - 25 lat temu, kiedy byłem w trakcie prób do spektaklu, ciężko zachorował mój ojciec, dziś już nieżyjący, więc na myśl o jubileuszu, od razu sobie go przypominam.

"Mayday" zmienił życie Pawła Okońskiego - pięć lat po premierze wraz z Wojciechem Dąbrowskim odszedł z Polskiego, żeby założyć własny, prywatny Teatr Komedia, który tydzień temu świętował 20. urodziny. Na scenie Wrocławskiego Teatru Lalek z sukcesem wystawia farsy i komedie - w tym kontynuację przygód taksówkarza Smitha, "Mayday 2".

Dla zespołu "Maydaya" nawet dziś, kiedy Polski jest mocno podzielony, spektakl wydaje się być ponad sporem o dyrektora. - Może dlatego, że "Mayday" przeżył ich już kilku i grając w nim, zapominamy o podziałach w teatrze - zastanawia się Jakub Giel.

Igor Kujawski: - Przy "Maydayu" można na chwilę uciec o tego, co się dzieje wokół Polskiego. Spotykamy się w starym towarzystwie. Jest miło, możemy milczeć na wspólny temat, możemy o tym rozmawiać. Nie ma wśród nas podziałów.

Ale dyrektor Polskiego Cezary Morawski chce zdjąć farsę z afisza i zastąpić ją nową wersją. - To nie jest takie łatwe, jakby się wydawało - przestrzega Tomasz Lulek. I przypomina, że każdy kolejny dyrektor zaczynał urzędowanie od deklaracji, że to koniec "Maydaya". Upierał się przy tym do czasu, kiedy dostarczono mu raporty kasowe - farsa, która została zagrana już niemal 1300 razy, przyniosła Polskiemu ponad 12 mln zł wpływów z biletów.

Jeśli jednak pojawi się nowy "Mayday" na scenie Polskiego, nie będzie jedynym w przyszłym sezonie - spektakl na motywach farsy Cooneya zapowiedział Przemysław Wojcieszek. Bohaterem ma być... dyrektor Polskiego, Cezary Morawski. - Muszę jednak przyznać, że to, co się dzieje w teatrze, jest jednak tematem na tragedię, nie farsę. Dlatego mam wątpliwości, czy kostium "Maydaya" nie stanie się kpiną z dramatów ludzi, którzy są z tą sceną związani - przyznaje Wojcieszek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji