Artykuły

Co nowego? Joanna Bogacka o wyzwaniu i wątpliwościach

- Czy spełniły się Pani aktorskie marzenia?

Nigdy nie miałam marzeń teatralnych. To była dla mnie forma samoobrony, bo wiem. że takie marzenia prawie nigdy się nie spełniają. Marzy się o jakiejś roli a potem wraz z upływem czasu się z niej wyrasta i marzenie przemija. Jako aktorka od samego początku miałam to wielkie szczęście, że proponowano mi bardzo różnorod­ne role, od panienki z dobrego domu do ladacz­nicy. Dzięki temu stale rozszerzałam swój warsz­tat i udało mi się uniknąć zaszufladkowania.

Nie lubi Pani marzyć, jak zatem odnajduje się Pani w nie napawającej zbytnim optymizmem obecnej rzeczywistości polskiego teatru?

Sytuacja polskiej kultury przeraża mnie. Jestem z pokolenia tych, którzy uważają teatr za świątynię sztuki. Sama nigdy nie myślałam o pie­niądzach. Kiedyś w Berlinie pewien producent zaproponował mi rolę w niemieckim filmie. Bez zastanowienia odmówiłam, bo czekały na mnie próby Samuela Zborowskiego w reżyserii Stanis­ława Hebanowskiego. Wyszedł zdumiony, pew­nie nie miał nawet pojęcia, kto to był Samuel Zborowski. Kogo byłoby dziś stać na taki gest? Mnie już chyba nie. Pamiętam kolejki na Szew­ców Witkacego w stanie wojennym. Pamiętam jak podczas przedstawień Betlejem polskiego Ry­dla - sztuki w końcu nie najlepszej - kiedy jako Matka Boska mówiłam modlitwę za Polskę - na widowni zapadała najpierw nieprawdopodobna cisza, a potem ludzie wstawali razem ze mną i płacząc przyłączali się do modlitwy. Niektórzy z nich wchodzili na scenę, by złożyć kwiaty jak przed ołtarzem. Wtedy często na scenie zapomi­nałam, że jestem aktorką. Płakałam razem z nimi. Dziś trudno sobie coś takiego nawet wyobrazić...

Od paru miesięcy można Panią oglądać także w Warszawie...

Tak występuje w Teatrze Dramatycznym w adaptacji Prousta Ach, Combray w reżyserii Waldemara Matuszewskiego. Gram ukochaną babkę Marcela, postać z marzeń. Wiekiem nie odpowiadam postaci, ale konwencja spektaklu to dopuszcza. Nagrodą dla nas wszystkich jest ogromne powodzenie przedstawienia. Gramy je przy nadkompletach, a salę wypełnia wspaniała publiczność, doskonale przygotowana do od­bioru Prousta. Konsekwencją mojej roli w Ach, Combra} jest nowa propozycja. Zagram Arkadinę w Mewie Czechowa w reżyserii Andrzeja Domalika, twórcy Zygfryda i Schodami w górę, schodami w dół. Role w Warszawie to dla mnie szansa pracy z nowymi, nieznanymi mi wcześniej ludźmi. To dla mnie rodzaj wyzwania, muszę odnaleźć się w nowych warunkach. A wszystko to zawdzięczam Maciejowi Prusowi, z którym pracowałam kiedyś przy Kniaziu Patiomkinie Micińskiego. Obiecał mi wtedy nową rolę u sie­bie. Minęło dziesięć lat, zadzwonił...

Od dziesięciu lat jest Pani wykładowcą na wydziale wokalno-aktorskim Akademii Muzycz­nej w Gdańsku. Czym jest dla Pani praca pedago­ga?

Bardzo lubię te zajęcia. Moi studenci przy­chodzą do mnie w pełni ukształtowani głosowo, a moim zadaniem jest połączyć śpiew z aktorst­wem. Wyreżyserowałam dwa spektakle dyplo­mowe, oba Mozarta: Domniemaną ogrodniczkę i Cosi fan tutte.

- Nie myśli Pani o reżyserii teatralnej?

Na razie nie. Na pewno nigdy nie mog­łabym wyreżyserować samej siebie. Zależałoby mi tylko na mojej roli, a to byłoby nieuczciwością wobec moich partnerów. Mam jeszcze czas na reżyserię, kto wie, może kiedyś? Poza tym wraz z upływem lat zmienił się mój stosunek do aktorstwa. Na początku byłam pełna nieza­chwianej wiary w siebie. Dziś widzę, że był to prosty brak odpowiedzialności. Z czasem na­brałam większej wyobraźni, a zatem i większej pokory . W miarę upływu lat mam coraz więcej wątpliwości, nie jestem już taka pewna tego, co robię...

Rozmawiał Jacek Probulski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji