Artykuły

Ruski bardak w Teatrze Polskim

"Gazeta Polska" dotarła do audytu opisującego zarządzanie Teatrem Polskim we Wrocławiu za kadencji Krzysztofa Mieszkowskiego. Treść dokumentu jeży włos na głowie, albowiem ukazuje brak elementarnej troski o powierzone dyrektorowi mienie publiczne i bezpieczeństwo widzów, zaś "rażąca niegospodarność" to najłagodniejsze określenie rządów obecnego posła Nowoczesnej - pisze Adrian Stankowski w Gazecie Polskiej.

Analiza treści dokumentu uzmysławia, że Krzysztof Mieszkowski. dziś poseł Nowoczesnej, jako dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu nie zawracał sobie głowy nudnymi bilansami i źle czuł się w roli zarządzającego. Zajmował się wyłącznie częścią artystyczną dążąc do stworzenia międzynarodowej renomy teatru w sytuacji, gdy placówki po prostu nie było na to stać. Przez to pozwolił w skuteczny sposób dyktować sobie warunki pewnej grupie osób.

Sam pozbawiony talentu i wykształcenia, zmuszony był z publicznych pieniędzy opłacać przychylność głośnych celebrytów których nazwiska gwarantowały bezkrytyczną życzliwość lewicowego establishmentu. Powierzchowne kontrole Urzędu Marszalka Województwa Dolnośląskiego nie dotykały istoty problemu, a nawet kosmetycznych zaleceń nie egzekwowano w żaden sposób. Wprowadzano wprawdzie jakieś regulaminy i zarządzenia, ale nikł ich nie przestrzega! i bałagan oraz zupełna beztroska w zarządzaniu publicznym majątkiem trwały w najlepsze. Teatr w zasadzie robił formalnie to. co mu nakazywano, ale nie dąży] do tego, by zmieniać się strukturalnie, by nie wydawać bezsensownie pieniędzy publicznych.

Lupa pod lupą

Już w 2013 r. prasa lokalna opisywała liczne patologie, które miały miejsce w latach 2008-2010 w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Wtedy poszło o premierę "Poczekalni" w reżyserii Krystiana Lupy. Spektakl ten po raz pierwszy wysławiono we wrześniu 2011 r Przeszło dwa lata po terminie zagwarantowanym w umowie z artystą. Premierę zaplanowano bowiem na czerwiec 2009 r.. a pierwsza próbę na 7 kwietnia 2009 r. ale nic się nie działo, bo ponoć sławny reżyser byt zajęty. Na początku września 2010 r. podpisano z reżyserem kolejny aneks do umowy rezygnując z dotychczasowej tematyki W zamian Krystian Lupa miał się zmierzyć z przedstawieniem według tekstu Doroty Masłowskiej", co miało nastąpić z pomocą 250 tys. zł dotacji Urzędu Marszałkowskiego na połączenie światów Lupy i Masłowskiej. Za te publiczne pieniądze, jak wyznał Lupa w wywiadzie dla ..Rzeczpospolitej "zaproponował jej przygodę inną. Nic chodziło to, że napisze sztukę, tylko że będziemy sobie snuć albo hodować nową sytuację prowokowaną przez aktorów". W karuzeli aneksów i aneksów do aneksów, o której napisać można by cala sagę, zupełnie nie liczył się interes teatru zarządzającego przecież publicznymi pieniędzmi.

Autorka żadnego tekstu nie napisała. Najpoważniejsze zarzuty, opatrzone komentarzem ..rażąca niegospodarność", dotyczą wypłacenia honorarium za pracę, która... nie została wykonana. Także przez "kostiumografa", stałego współpracownika Lupy, który pobrał 27 tys. zł za projekt "kostiumów", którego nie złożył, a kostiumy do sztuki wykonać miał chodząc po lumpeksach. Krystian Lupa twierdził, że domaganie się materialnego śladu po projektach kostiumów to nadmiar biurokracji.

Półtora miliona długów:

Dyrektor zarządzając publicznymi pieniędzmi, powinien wyciągać wnioski z przeszłości. W związku z tym /a niezrozumiale należy uznać podobne postępowanie i brak jakichkolwiek zmian wewnętrznych przy kolejnych projektach z tymże reżyserem.

Mieszkowski niczego się nie nauczył i radośnie zawarł kolejną umowę na inscenizację utworu Franza Kafki ..Proces", opartą na adaptacji scenicznej autorstwa, a jakże, Krystiana Lupy. Premierę spektaklu wyznaczono na 18 czerwca 2016 r. Miała to być koprodukcja z wrocławskim Instytutem Grotowskiego, który jako współproducent przekazał Teatrowi Polskiemu kwotę 300 tys. zł. Pieniądze te, w związku z ogólnym zadłużeniem sięgającym 1,5 mln zł i złą kondycją finansową Teatru Polskiego, zostały natychmiast wydane na bieżące potrzeby. Dziś teatr musi je zwrócić.

Jednak, w obliczu zapowiedzi konkursu na stanowisko dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu, Krystian Lupa oświadczył, że jeżeli Krzysztof Mieszkowski przestanie być dyrektorem, on przestanie współpracować z teatrem. Do premiery nie doszło. Może i dobrze, bo planowanie spektaklu, w którym sama scenografia miała kosztować ponad 1,4 mln zł, przy wspomnianym zadłużeniu, potwierdza brak profesjonalnego i odpowiedzialnego podejścia do wydawania środków publicznych.

Z Krystianem Lupą zawarto umowy o dzieło związane z realizacją przedstawienia "Proces" na łączną sumę 175 tys. zł brutto, przy czym każda z tych umów oddzielnie nie przekraczała kwoty 30 tys. euro. Warto zauważyć, że kwota wynagrodzenia przekracza wielokrotnie wszelkie przyjęte w środowisku stawki, co czyni zrozumiałym niesłychanie silny związek łączący celebryckiego reżysera z Mieszkowskim. Za wysoce prawdopodobne należy uznać działanie celowe byłego dyrektora teatru, aby w ten sposób uniknąć przekroczenia progu 30 tys. euro, bo to oznaczałoby konieczność przestrzegania transparentnych procedur przewidzianych przez prawo. Mamy bowiem do czynienia z jednym wykonawcą, umowami zawartymi w tym samym czasie, dotyczącymi podobnego przedmiotu na potrzeby jednego przedstawienia. Później umowy te zostały aneksowane w ten sposób, że wydłużono terminy realizacji dzid będących przedmiotem tychże umów, na mocy których Krystian Lupa uzyskał dodatkowe uprawnienie, pomimo bycia w zwłoce z przygotowywaniem swoich dzieł, do odstąpienia od umowy ze względu na "istotne interesy twórcze".

Zachowałby on wówczas prawo do otrzymanej części wynagrodzenia, jednak nie wyższej niż 25 proc. wynagrodzenia umownego, pomimo braku rezultatu w postaci premiery spektaklu. W związku z podpisywaniem tak niezrozumiałych aneksów teatr pozbawiał siebie możliwości dochodzenia odszkodowania z tytułu kar umownych określonych w umowie, a także nie mógł w taki sam sposób wywierać presji na wykonawcę, by wykonał on powierzone mu zadanie w terminie.

Co więcej, teatr zgodził się, w obliczu swoich zobowiązań, terminów i doświadczeń z przeszłości, by Krystian Lupa, powołując się na swoje "interesy twórcze", odstąpił od umowy - mimo licznych kosztów pobocznych, umów zawartych z innymi twórcami w celu realizacji tego przedsięwzięcia. Dlaczego zatem teatr nie liczył się z tymi kosztami, pieniędzmi publicznymi? Jest to ewidentne działanie na szkodę teatru i majątku publicznego.

Budżet pani Jadzi

Stan finansowej zapaści był zapewne spowodowany totalnym chaosem w dziedzinie zarządzania budżetem teatru oraz sytuacją, w której dyrektor zajęty bywaniem "w wielkim świecie" faktyczną władzę nad finansami pozostawił w rękach głównej księgowej teatru.

Nie istniał czytelny system budżetowania całości placówki, z podziałem na poszczególne sceny (teatr posiada trzy niezależne sceny) i działy, o planowym rozliczaniu wydatków nie wspominając. Nie przeprowadzano żadnej analizy opłacalności inwestycji w nowe spektakle oraz procedury akceptacji planowanych kosztów jeszcze przed momentem ich poniesienia. Nie zbadano stałych kosztów teatru i nie zadbano nawet o najprostszą inwentaryzację jego majątku.

Wykonany kosztem 23 mln zł "remont urządzeń sceny" nie doczekał się pełnej inwentaryzacji przeprowadzonych robót i nie wiadomo, co za tak ogromną kwotę właściwie zostało zrobione.

Przykładowo, jedyny spis komputerów stanowiących własność teatru to licząca dziewięć pozycji karteczka, a komputerów tam wymienionych, w tym MacBooka Air, którym miał się posługiwać sam dyrektor, fizycznie nie udało się zlokalizować. Nie wiadomo nawet, gdzie można ich szukać, nie istnieje bowiem jakikolwiek system ewidencji środków trwałych i odpowiedzialności za nie.

Według zapłaconych faktur zakupowych teatr powinien być informatyczną potęgą, gdy w rzeczywistości większość sprzętu nadaje się do pilnej wymiany. Gdzie się podziały zakupione komputery i projektory? Nie wiadomo, bo nie prowadzono żadnej dokumentacji na ten temat. Za to inne laptopy stoją porzucone na przypadkowych regałach i nie wiadomo, do kogo należą, kto je użytkował i kto jest za nie odpowiedzialny oraz jakie dane zawierają.

Na dodatek użytkowane przez teatr oprogramowanie nie ma koniecznych świadectw licencyjnych, co może się skończyć wysokimi karami i konfiskatą sprzętu, a nawet pozbawieniem wolności do pięciu lat. Osobny audyt sieci informatycznej na wielu stronach wymienia tylko rażące nieprawidłowości sieci w zakresie bezpieczeństwa informatycznego, a w zasadzie jego całkowitego braku, ochrony danych, w tym wrażliwych i chronionych przez prawo danych osobowych, i ich archiwizacji (dane przechowywane w komputerach to również majątek publiczny) , dostępu do sieci i zagrożenia wirusami. Zalecenia audytorów w zasadzie sprowadzają się do konieczności zbudowania całości systemu od nowa wraz z wymianą większości sprzętu i zakupem legalnego oprogramowania.

Pożar jako siła wyższa

Bezpieczeństwo teatru, rozumiane jako ochrona fizyczna i zabezpieczenie techniczne obiektu takiego jak budynek teatru, z oczywistych względów powinno spełniać najwyższe standardy, gdyż efektem wszelkich zaniedbań może być masowa tragedia. Tymczasem w paragrafie 2 ust. 7 umowy o świadczenie usług obsługi przeciwpożarowej zobowiązano Wykonawcę - jego pracowników - do pełnienia swego rodzaju warty pożarowej na posterunku ochronnym w czasie spektaklu. Zobowiązanie to obejmuje także wykonywanie czynności bezpieczeństwa, takich jak kontrola widowni i niedopuszczenie do rozszerzenia się pożaru.

W paragrafie 12 tejże umowy dopuszczono natomiast możliwość odstąpienia przez Wykonawcę od umowy na skutek zaistnienia siły wyższej, którą zdefiniowano m.in. jako... "pożar". Jest to oczywisty i w sumie dość zabawny błąd w redakcji klauzuli umownej "siły wyższej", gdyż prowadzi do absurdalnych wniosków: oto Wykonawca jest zobowiązany do określonych czynności na wypadek pożaru, a jednocześnie pożar, traktowany przez umowę jako "siła wyższa", uprawnia Wykonawcę do odstąpienia od umowy. Świadczy to jednak o staranności i powadze, z jaką traktowano treść zawieranych umów i, co gorsza, kwestię ich praktycznej realizacji.

Umowa ze "strażakiem" przewiduje bowiem pełnienie bieżącego nadzoru nad stanem zabezpieczeń, w tym konserwacją instalacji przeciwpożarowej. Tymczasem ujawniono brak przestrzegania najprostszych nawet procedur, w tym składowanie materiałów łatwopalnych przy samej scenie i tragiczny stan instalacji zabezpieczającej, której ostatnią konserwację wykonano w 2011 r.

Wygląda na to, że teatr płacił za fikcyjne usługi bez jakiejkolwiek reakcji ze strony osób za ten stan odpowiedzialnych. Podobnie wyglądają pozostałe zabezpieczenia w zakresie ochrony. Kamery i inne systemy jedynie stwarzają pozór dbania o bezpieczeństwo (m.in. z powodu braku konserwacji od 2004 r.).

Audyt przeprowadzony na początku 2017 r. daje ponury obraz instytucji pod rządami byłego dyrektora, gdzie niemal żaden fragment jej działalności nie funkcjonował w zgodzie z prawem i zdrowym rozsądkiem, a straty z tego tytułu można będzie właściwie oszacować dopiero po przeprowadzeniu rzetelnej kontroli. Zobowiązany do nadzoru Urząd Marszałkowski przez wiele lat nie dopełniał ciążącego na nim obowiązku i być może próba ukrycia skali zaniedbań stanowi prawdziwą przyczynę próby odwołania obecnego dyrektora - Cezarego Morawskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji