Artykuły

Rewolucja bez ognia

"Marat/Sade" Petera Weissa w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Kacper Sulowski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Mogło być mocno, mądrze i estetycznie. A było tylko ładnie. Spektakl Remigiusza Brzyka "Marat/Sade" w Teatrze im. Osterwy jest obrazem rewolucji.

Tej francuskiej i tej, przed którą być może stoimy. To obraz oprawiony w wielkie złote ramy, ale malowany wyblakłymi farbami.

"Marat/Sade" lub "Prześladowanie i zabójstwo Jean-Paula Marata w wykonaniu pensjonariuszy zakładu dla obłąkanych w Charenton w reżyserii Markiza de Sade" to dramat Petera Weissa, który powstał w latach 60. dwudziestego wieku. Ale jego akcja rozgrywa się ponad sto lat wcześniej, w 1808 roku, tuż po tym jak Napoleon Bonaparte koronuje się na cesarza Francuzów. Rzecz dzieje się w ośrodku dla obłąkanych w Charenton na północy Francji.

Teatr w teatrze

Głównym bohaterem jest przebywający w przymusowej izolacji markiz de Sade, który w zakładzie wystawia spektakl o ostatnich dniach życia jednego z przywódców rewolucji francuskiej - Marata.

Można tu wtrącić, że de Sade naprawdę przebywał w Charenton i naprawdę wystawiał tam swoje spektakle, ale to nie ma większego znaczenia. Można też dodać, że nazwisko markiza posłużyło później psychologom do określenia seksualnego zboczenia. Ale to też jest mało istotne.

Peter Weiss pisze dramat o rewolucji francuskiej. W tekście, jak w kotle mieszają się czasy, światy i znaczenia. Są bohaterowie rewolucji i ich przeciwnicy, grupa pensjonariuszy ośrodka dla psychicznie chorych i rzeczywisty dyrektor zakładu. W jego "teatrze w teatrze" niczego nie mówi się wprost. Każdy dialog pobudza do myślenia i zmusza do opowiedzenia się po którejś ze stron. Weiss pisze o cierpieniu, wierze, rewolucji i człowieczeństwie. Pyta o ich sensy i znaczenia.

Na powrót Remigiusza Brzyka do Lublina czekaliśmy cztery lata. Naprawdę czekaliśmy, bo jego poprzednia wizyta przy ul. Narutowicza była bardzo udana. Mowa o adaptacji dramatu Pawła Demirskiego "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł...". Apetyt urósł.

Manifest zespołowości?

Spektakl zaczyna się we foyer teatru, gdzie aktorzy przebierają się z prywatnych ubrań w kostiumy. W ten sposób Brzyk, wzorem Weissa otwiera drzwi do autoteatru, tworząc ko-

lejny poziom teatralnego "Matrixa". Już na wstępie widzowie drapią się po głowach - czy to już teatr czy jeszcze rzeczywistość? A to dopiero początek. Właściwa akcja rozgrywa się w łaźni odgrodzonej od widzów pętlą rur wodociągowych rozciągniętych jak liny wzdłuż bokserskiego ringu. Widzowie siedzą po dwóch przeciwnych stronach. Już na tym etapie dzielą się na "naszych" i "tamtych". Tak jak podczas rewolucji i tak jak w dzisiejszym świecie.

Do łaźni wchodzi cała społeczność ośrodka dla obłąkanych, czyli pełna obsada teatru, która jak chór w tragedii antycznej towarzyszy akcji niemal do ostatniej sceny. Wyszukane i dopracowane choreografie oraz harmonijne zestrojenie ciał i głosów odsłoniły najmocniejszy punkt tego spektaklu - zespołowość obsady. Ale to, że zespół "Osterwy" świetnie sprawdza się w scenach zbiorowych, wiedzieliśmy od dawna, choćby z "Pana Tadeusza" Mikołaja Grabowskiego.

Mało przekonująco brzmiały zapowiedzi reżysera mówiącego przed premierą, że w kontekście politycznych ataków na artystyczną niezależność spektakl ma być manifestem zespołowości w teatrze. To mocno nadmuchany ideologiczny balonik. W tak dobrej sytuacji, w jakiej jest Teatr Osterwy, łatwo mówić o zespołowości. Obsada ma dyrektora, którego sama wskazała, płynność finansowa jest stabilna, a organizator nie wtrąca się w linię programową sceny. W takiej sytuacji hasło "manifest zespołowości" brzmi co najmniej pysznie, a nawet trochę bezczelnie.

Sens przelatuje nad głowami

Co więc ma znaczenie w tym spektaklu? Rewolucja. Ta wielka, francuska, która minęła i ta, z którą może przyjdzie nam się zmierzyć. Język wypowiedzi Marata do złudzenia przypomina ten, którym posługują się dzisiejsi populiści w Polsce, Francji i w USA. Przywódca rewolucji mówi o dzieleniu na dobrych i złych, uciemiężonych i wyzyskiwanych, o "nas" i o "nich". uchem słuchamy o potrzebie dbania o własne interesy i przywracaniu "społecznego ładu", w drugim słyszymy o wstawaniu z kolan i odradzania się narodowej dumy. Usuwanie niewygodnych ze spektaklu scen przez dyrektora ośrodka też jest dziwnie znajome i rymuje się z dzisiejszymi zapędami władzy do cenzury sztuki. Kiedy dyrektor mówi o "jaśnie panującym cesarzu", który przecież przyjaźni się z Kościołem, więc sceny antyklerykalne trzeba usunąć, skojarzenia też są jednoznaczne.

Brzyk pokazuje, że dzisiejszy świat trochę przypomina ten ośrodek dla obłąkanych, w którym łatwo dać się złowić i zmanipulować. Reżyserowi jednak nie udało się oddać napięcia, które wyłania się z tekstu Weissa. Brzyk wyłożył się na splecionej i za-ikłanej konstrukcji tekstu. Dopiero jej rozplatanie doprowadziłoby do tego, co w nim najważniejsze, czyli intelektualnego nasycenia dramatu. Bez tego te najważniejsze, niosące sens dialogi i monologi przelatują nad głowami widzów, a na pierwszy plan, zamiast treści, wysuwa się efektowna, ale, jak większość kontekstów, mało znacząca, plastyka spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji