Artykuły

Wieczny sakrament miłości wg Ericha Wolfganga Korngolda

"Umarłe miasto" Ericha Korngolda w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wojciech Giczkowski Teatrze dla Was.

Drugie przedstawienie "Umarłego miasta" w reżyserii Mariusza Trelińskiego zgromadziło ponownie komplet publiczności, która kiedy wchodziła na widownię, od razu widziała zjawiskową scenografię Borisa Kudlicki. Pełną pełzających świateł, dziwnych obrazów i scen filmowych pojawiających się na ścianach domu. Inspiracja X muzą jest znana z wcześniejszych realizacji naszego najsłynniejszego reżysera operowego. Treliński realizując dzieło Ericha Wofganga Korngolda, zdobywcy dwóch Oscarów, mógł odwołać się do swojej filmowej pasji, bo ta opera jest niczym thriller - typowy dla produkcji Hollywood z czasów kina noir. Reżyser w wywiadach odwołuje się do "Zawrotu głowy" Alfreda Hitchcocka, ale nie zapominajmy o "Rebece", filmie nakręconym na podstawie powieści Daphne du Maurier. Właśnie to drugie dzieło pokazuje historię wdowca, który kocha umarłą żonę, a służąca jest najmocniejszym wątkiem kultu tej, która odeszła. Nowa kobieta w życiu samotnika musi walczyć z nimi obiema, bo inaczej zostanie nieświadomą ofiarą ich knowań.**

Filmy powstały jednak o wiele później i mogły być inspirowane operą Korngolda. Młody niemiecki kompozytor rzucił cały muzyczny świat na kolana już 5 grudnia 1920 roku, kiedy premiera "Umarłego miasta" odbyła się równocześnie w Kolonii i Hamburgu. Libretto, pod pseudonimem Paul Schott, napisał ojciec kompozytora, Julius Korngold, na podstawie noweli "Bruges la morte" Georgesa Rodenbacha. Powieść była wówczas popularna, a młodego kompozytora uważano za następcę samego Mozarta. Wtedy szokowała treść opery, ale muzyka zachwyciła harmonią w stylu Richarda Straussa, melodyjnymi ariami i bogatą instrumentacją, doskonale ilustrującą skomplikowane problemy bohaterów dramatu.

Reżyser umiejętnie wykorzystał tę filmowość. Scena obrotowa kręci się właściwie bez przerwy. Mieszkanie Paula otwiera się ciągle z nowej strony, pojawia się coraz więcej korytarzy, a my widzimy nawet prace ziemne w ogrodzie. Aby wprowadzić plan amerykański do przedstawienia, Kudlicka zaprojektował wybieg przed orkiestronem i niektóre sceny dzieją się przed naszymi oczami, a nawet tak, jak w kinie - z nadjeżdżającym pociągiem. Służąca Brigitta dwukrotnie wchodzi w widownię i znika gdzieś wśród zebranych w teatrze. Paul śpiewa podświetlony światłem projektora, a jego cień wygląda jak z filmu Orsona Wellesa. Takich rozwiązań jest bardzo dużo, a służą one wprowadzeniu niepokoju i pogłębieniu nastroju, który wywołuje muzyka. Bohater być może zamordował żonę Marię, a może tylko doprowadził do jej tragicznego końca. Wyobraził także sobie, że zabił swoją nową partnerkę Mariettę. Kiedy wpada z tego powodu w niemal schizofreniczny trans, a w jego mieszkaniu pojawiają się nowe zaskakujące postacie, scena obrotowa przyspiesza, a bohater, pogrążony w myślach, błądzi razem z nimi po swoim przepastnym apartamencie.

Niezwykłe rozwiązania reżyserskie nie powodują tym razem chaosu inscenizacyjnego. Wszyscy artyści radzą sobie doskonale i z podziwem obserwujemy, jak wokalnie partie - u Korngolda szalenie trudne - są wykonywane czysto i przekonująco. Tenor Jacek Laszczkowski radzi sobie doskonale z tym arcydługim materiałem, a jego śpiew brzmi bardzo dramatycznie, potrafi też z subtelnością pokonywać trudne frazy i zmiany melodii, jego wyczerpanie w finale idealnie zgrywa się z sytuacją sceniczną. Gra Laszczkowskiego jest fascynująca, gdy pokazuje autentyczne rozterki związane z miłością do wyidealizowanej Marii i namiętność do tancerki z kabaretu. Merlis Petersen ma zdecydowanie łatwiejszą rolę, bo jej arie są momentami zaskakująco melodyjne, niczym z operetek Lehara. Gra z wielkim wdziękiem kuszącą mężczyzn Mariettę, wykorzystując z pełną świadomością swoje doskonałe warunki zewnętrzne. W jej interpretacji jest to kobieta świadoma swojej wartości, bez wstydu walcząca z wyidealizowanym przez partnera obrazem zmarłej żony. Wokalnie bez trudu pokonuje forsowne skoki melodii, a widownia może podziwiać także jej seksapil. Obsadzenie tak pięknej śpiewaczki w tej roli pozwala lepiej zrozumieć rozterki biednego wdowca.

Co ciekawe, we wtorkowym przedstawieniu duet Petersen i Laszczkowski podczas wykonania arii "Jedyne szczęście, które mi zostało" został nagrodzony oklaskami w trakcie trwania spektaklu, ku zaskoczeniu samych wykonawców. Znakomite wrażenie pozostawiła po swoim występie Bernadetta Grabias. Jej rola służącej, która dla miłości oddaje się w niewolę, była prawdziwą kreacją - zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim, co zostało nagrodzone podczas rzęsistych oklasków po przedstawieniu. Wspaniale z trudnym materiałem muzycznym poradziła sobie Orkiestra Teatru Wielkiego - Opery Narodowej pod kierownictwem Lothara Koenigsa. Niemiecki dyrygent idealnie czuł zaskakujące rozwiązania muzyczne i podpowiadał je tak, aby w muzyce i śpiewie solistów pojawiła się pasja i prawda.

To był znakomity sezon dla Opery Narodowej. Pokazanie na jego zakończenie znakomitego przedstawienia Mariusza Trelińskiego dobrze wróży na przyszły rok. Reżyser przygotowuje w nim jedną tylko realizację - "Ognistego anioła" Siergieja Prokofiewa. Należy więc cieszyć się i z tego, gdyż pozostałe realizacje będą zapewne wznawiane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji