Przeciw wyświęcaniu
Sali prób warszawskiego Teatru Dramatycznego nadano imię Haliny Mikołajskiej. Zmarłej tuż po czerwcowych wyborach muzy opozycyjnego ruchu, wybitnej aktorki, człowieka rzadkiej prawości i dobroci. Artystki, która przed trzydziestu paru laty odnosiła na tej scenie sukcesy. Mikołajska triumfowała Jednak takie i gdzie indziej, najsilniej bodaj pozostając związana z Teatrem Współczesnym w Warszawie, kierowanym przez Erwina Axera. Ze wstydem więc przyznać muszę, że nie rozumiem dlaczego teraz, czemu tam właśnie i akurat z okazji premier "Krzeseł" Eugene Ionesco urządzono ów przedpokój pamięci. Lektura opublikowanych w grudniowym numerze "Teatru" wspomnień męża pani Haliny - Mariana Brandysa opisującego wcale nie jednoznaczny stosunek luminarzy aktorskiego środowiska do społecznych poczynań artystki, pozwala nawet zapytać czy to pospieszne wyświęcenie nie ma służyć ukojeniu nieczystych sumień?
W każdym razie widowisko przygotowane przez młodego reżysera Szczepana Szczykno, w dojrzałej obsadzie Zofii Kucówny i Henryka Bisty, stosunkowo mało przywoływało skojarzeń z kreacją Haliny Mikołajskiej w tej sztuce. Gdy ona grała w "Krzesłach" rolę Starej, była przede wszystkim młoda i znajdowała się w szczytowym okresie swej kariery. Z tego co wiem o spektaklu (miałem wówczas trzy lata!) i o aktorstwie Mikołajskiej, która dobrze pamiętam ze sceny, jej sztuka zasadzała się na znacznej dyscyplinie.
O kreacji Kucówny i Bisty nie mogę tego powiedzieć Pani Zofia próbuje wszystkie swoje znakomite tony. Jest rzewna, oschła, zewnętrznie serdeczna, rozentuzjazmowana i uduchowiona. Lecz Szczepan Szczykno nie potrafił pomóc artystce w doborze właściwych diapazonów. Żadnej wskazówki scenicznej "nie otrzymał też Henryk Bista, rozgrywający rolę Starego w tonacji płaczliwej i rozdygotane!, podczas gdy, jak sadzę, powinien przebijać się ku swej formie zimnej i zewnętrznej, którą tak świetnie ma opanowaną. Sztuka nazywa się "Krzesła" - a spektakl sprowadza nas do parteru. Po prostu z nieumiejętnie porozstawianych na widowni krzeseł nie widać akcji scenicznej, rozgrywanej bez oddalenia i podwyższenia, wprost na podłodze. Zamiast niewidocznych aktorów można więc obserwować jak co młodsi widzowie ześlizgują się, by cokolwiek zobaczyć z foteli na podłogę, potem zaś spłoszeni biorą do siebie sceniczne słowa Starego, gdy wykrzykuje do wyimaginowanego tłumu: "Osoby, które nie mają miejsc siedzących, powinny dla wspólnego dobra stanąć pod ścianami, tam z prawej albo z lewej... Nie obawiajcie się państwo, usłyszycie wszystko, wszystko zobaczycie, wszystkie miejsca są dobre!" Niestety. W planie realnym wszystkie miejsca okazały się złe, a publiczność nie wyimaginowana. Źle dzieje się dlatego, że młody adept reżyserii uległ częstej pokusie udowodnienia, iż można inaczej. Nasłuchawszy się w Szkole Teatralnej o koniecznej, primordialnej, teoretycznie niezbywalnej (i jakich tam jeszcze używano epitetów) roli: wyróżnika przestrzeni scenicznej, rampy, podestu, oddalenia - zamiast opanowywać rzemiosło, postanowił szukać oryginalności To znaczy robić wszystko na opak. Aktorów pousadzać na podłodze, a widzów stłoczyć na podestach. Bunt jak bunt, smutne tylko, że tak wyraźne zakreślono mu granice. I tak ściśle wszystko wykalkulowano. Gdyż reżyser z własnej lub dyrektora Macieja Prusa inicjatywy najpierw przeprowadza widzów przez słuszne muzeum, potem świeci reflektorami po oczach by wreszcie parze wybitnych, choć dalekich i sobie, i takiemu repertuarowi aktorów kazać wypowiadać w tandetnych dekoracjach tekst któremu brak wymowy.
A przecież inscenizacja "Krzeseł" mogłaby i dziś stać się ważnym komentarzem czy nawet przestrogą. Głębiej odczytana okazałaby się opowieścią o ludziach, którzy godnie przeżywszy swe życie nie muszą go nagle uszlachetniać. Harmonijnie zagrana, stałaby się przepyszną drwiną z dążeń osób, które pragnąc zostawić po sobie ślad wołają chórem tak jak Stary i Stara z "Krzeseł": "Będziemy mieli swoją ulicę". Poruszywszy widownię taka inscenizacja Ionesco przemieniłby się w ostrzeżenie dla nazbyt pokornych, przesadnie śmiałych, dla sceptyków i wiernych. A przede wszystkim dla reżyserów, dyrektorów, działaczy, życiowych aktorów którzy sadzą, że nikt nie powie, iż król jest nagi, skoro ten król w swym pałacu jakiejś świętej wystawi kaplicę.