Artykuły

Ludzie mówią o mnie: "Ten wariat Maksymiuk"

No fakt, uwielbiam nierozwagę i niespodziankę. Ale drugie oblicze mam precyzyjne! - ekscentryk, wybitny muzyk, niezwykły człowiek będzie czternastym doktorem honoris causa w historii Uniwersytetu w Białymstoku. Uczelnia wręczy mu tytuł z okazji swego jubileuszu.

Uniwersytet świętuje 20-lecie istnienia, pierwsze uroczystości zaczną się w środę, 21 czerwca. Najbardziej dostojną ich częścią ma być przyznanie doktoratu honoris causa wybitnemu kompozytorowi związanemu z naszym miastem - Jerzemu Maksymiukowi.

Angielscy motocykliści zostaliby w tyle

Choć artysta nie urodził się w naszym mieście, to tu się wychował, tu się uczył w szkole muzycznej, tu często wracał, powierzał prawykonania swoich utworów właśnie białostockim filharmonikom, a silne związki z Białymstokiem zawsze podkreślał, gdy już wyjechał w świat.

- Nie byłbym tym, kim jestem, gdybym nie trafił do białostockiej szkoły muzycznej, założonej przez Helenę Frankiewiczównę. Nauczono mnie tam bardzo wielu rzeczy. To później procentowało. Można by się teraz zastanawiać, czy gdyby nie kontakt z siostrami Frankiewicz - umiałbym tyle, ile teraz? Prawdopodobnie nie... - powtarzał po wielekroć w rozmowie z "Wyborczą".

Gdy wyjeżdżał na studia muzyczne z Białegostoku, nie sądził jednak chyba, że po latach ze słynną Polską Orkiestrą Kameralną odwiedzi największe sceny muzyczne świata - od nowojorskiej Carnegie Hall po londyńską Royal Albert Hall.

Że w dziedzinie kameralistyki zdobędzie muzycznego Nobla - jak określany jest kontrakt płytowy z firmą EMI, która sygnowała legendarną POK pod jego batutą (a w latach 70. to było ogromne wyróżnienie - zachodni świat docenił orkiestrę zza żelaznej kurtyny).

Że przez 10 lat będzie pracował na obczyźnie, zarządzając BBC Scottish Symphony Orchestra w Glasgow.

Że po występie w Londynie o Polskiej Orkiestrze Kameralnej pod batutą Maksymiuka napiszą w prasie, że nawet wszyscy motocykliści ze stolicy Anglii nie mieliby szans jej dogonić.

Wybitny dyrygent Jerzy Maksymiuk ma w sobie mnóstwo spontaniczności. Przed laty pozował naszej fotoreporterce... robiąc orła w śniegu

Wybitny dyrygent Jerzy Maksymiuk ma w sobie mnóstwo spontaniczności. Przed laty pozował naszej fotoreporterce... robiąc orła w śniegu

Nura w śnieg

Ale tak właśnie prowadził orkiestrę i taki - żywiołowy i ekscentryczny - jest na co dzień Maksymiuk - jedna z najbarwniejszych postaci polskiej i światowej sceny muzycznej. Gdy Maksymiuk dyryguje koncertem, to wiadomo, że będzie to koncert niepowtarzalny.

W jego chaotyczności, wiecznym rozwichrzeniu, charyzmie jest coś, co zdążyło zafascynować tłumy. Za pulpitem - szaleje. Jego energia bywała tak wielka, że nikogo nawet specjalnie nie zdziwiło, gdy dyrygując symfonię "Polonia" Paderewskiego w Teatrze Wielkim w Warszawie - spadł z podium. Potrafi dyrygować, nie wypuszczając szampana z dłoni (tak było podczas uroczystości podsumowującej plebiscyt "Białostoczanin XX wieku", organizowany przez naszą redakcję, w którym Maestro zajął drugie miejsce po Ludwiku Zamenhofie).

Ma w sobie dziecięcość zachowań - kiedy któregoś razu w zimie nasza fotoreporterka robiła mu zdjęcia, Mistrz dał nura w śnieg i zaczął robić tzw. orły. A chwilę potem... - jaskółki. Wiele lat temu dał się nakłonić nawet do poprowadzenia jednego wydania "Wyborczej". To było... intrygujące doświadczenie.

Nuty fruwają

Przeczy utartemu wizerunkowi sztywnego dyrygenta w eleganckim smokingu. Nawet z konferencji prasowych, które najczęściej są nudnymi posiadówkami, Maksymiuk potrafi uczynić show. Bo wyobraźcie sobie wirtuoza, który przychodzi z... ręcznikiem miast szala. Jak zrywa się zza stolika, bo mu ciasno. Jak gestykuluje z takim rozmachem, że nuty fruwają. Jak obwieszcza, że nie lubi garniturów, bo i marynarka, i spodnie są w jednym kolorze. Jak prowadzi wielowątkowy monolog. Jak o muzyce opowiada może w sposób cokolwiek nieskoordynowany, ale za to z taką pasją, że tylko pozazdrościć. Jak wtrąca z humorem swoje własne neologizmy, z których słynął zresztą jeszcze za czasów POK (do muzyków miał pretensję o "zadziurę między nutami", czy też o to, "że ktoś za mało konwulsuje"... - czyli za mało ekspresyjnie gra).

To właśnie przez ów temperament, język, charyzmę słynny kompozytor rodem z Bojar jest niezwykle malowniczy i absolutnie niepowtarzalny.

**

Wybrane z naszych rozmów z Mistrzem:

O wątpliwościach:

- Czasem zdarzały mi się chwile załamań, kiedy nie chciałem już dyrygować, np. podczas koncertów w Tallinie. Ale przyświeca mi takie hasło "Go around!". Czyli "Idź!". Idź wokoło. Niekoniecznie do przodu. I się uśmiechaj. Ale nigdy nie płacz! I nigdy się nie poddawaj. Takich Japończyków stać na to, że się uśmiechną, kiedy umiera dziecko. W niektórych krajach nie wypada okazywać swoich emocji i słabości. Ale cóż... Ja jestem ze Wschodu. Są sytuacje, że łzy mi ciekną. Możemy się starać robić w życiu wszystko. Ale tylko do momentu, kiedy nie przekraczamy pewnego etapu stresu. Jeżeli praca zaczyna być czymś, co jest biologicznym zaprzeczeniem naszego istnienia, to może warto to przerwać? Oto przykład: Jedna z pianistek pracowała bardzo intensywnie. Kiedy miała 45 lat, pewnego dnia zagrała siedem koncertów. I nagle coś się w niej przełamało. Tego samego dnia zamknęła klawiaturę i nigdy więcej jej nie otworzyła. Ja takie uczucie miałem w Tallinie. Ale jakoś dyryguję dalej.

O sobie:

- Ludzie mówią o mnie "ten wariat Maksymiuk". Ja w muzyce posuwam się do granic. Na końcu widzę jeszcze możliwość. Niektórzy kończą w pewnym momencie, ale ja idę jeszcze dalej. Polityką się nie zajmuję, nie wiem nawet, jakie są partie i tak naprawdę - do czego służą. Jestem chyba zaprzeczeniem temperamentu polityka. Polityk musi być rozważny, wyważony. A ja uwielbiam nierozwagę i niespodziankę. Często za pulpitem dyrygenckim zaskakuję ludzi, np. śpiewając na scenie lub komentując utwór. Lubię to. Ale mam w zasadzie podwójne oblicze. Wiele osób postrzega mnie jako człowieka chaotycznego, nerwowego, z temperamentem. Ale drugie oblicze mam precyzyjne. A więc dopracowane partytury, dwa zegarki, na wypadek, gdyby jeden się zepsuł, pospisywane wszystkie potrzebne mi rzeczy, spisane błędy, potem ich opracowywanie...

O legendzie Polskiej Orkiestry Kameralnej:

- Gdy tworzyliśmy orkiestrę, to wykonaliśmy wielką, mozolną i katorżniczą pracę. Moim zadaniem było stworzyć bardzo dobry zespół. I chyba mi się udało... Ludzie nazywali mnie katem... No, rzeczywiście, kiedyś używałem metod strasznych, niemal katowskich. Metoda była zła, ale rezultat nadzwyczajny. Bo muzycy wiedzieli, że ja dyryguję dlatego, żeby coś naprawdę wydobyć! Orkiestra była dobra. Prawda? Nieustępująca światowym. I to najważniejsze. Nasz sukces polegał właśnie na intensywnej, strasznej pracy niezwykle zdolnych ludzi. Udało mi się zebrać unikalnych muzyków - dziś już takich nie można zebrać - którzy mieli wspólny cel: osiągnąć rytm taki jak w orkiestrze Marrinera. Chcieliśmy się wyrwać w świat. Wszyscy byliśmy wtedy młodzi, zapaleni, pełni entuzjazmu... Teraz nie ma już tak grającej orkiestry pełnej szaleńców...

O Białymstoku:

Uwielbiam tu wracać. Zawsze. Lubię to miasto. Lubię miejsce, w którym stoi filharmonia. Park jest piękny, szczególnie jesienią. Bardzo też lubię Bojary. To miejsce wyjątkowe. Magiczne. Przynajmniej dla mnie. Tam się wychowałem. Tak, Bojary mają charakter. Coś, by zapaść w pamięć, musi mieć swoją osobowość... Poza Białymstokiem uwielbiam zaś drogę do Supraśla. Co tam jest najpiękniejsze? Koloryt. Pagórki. Rodzaj drzew, które porastają pobocze drogi... Inne drzewa są na Mazurach, inne są w Australii. Inne - jedyne w swoim rodzaju - w Supraślu.

O perfumach i winach:

- Znam się. Guerlain? 1948 rok, co to jest? Samsara. Lubię być zorientowanym we wszystkich dziedzinach. Lubię wiedzieć coś więcej niż inni. W każdej dyscyplinie. Jak zbierałem koniaki - to musiałem wiedzieć wszystko o koniakach. Tak samo z winem. Chateau Laffitte... Mmmm. Miałem. Takie wino podawał ktoś, już nie pamiętam kto, w filmie "Noc generałów". Nadzwyczajny film. Grał tam mój ulubiony aktor, cudowny mężczyzna. Jak on się nazywał? Hmmm... Mam! Peter O'Toole. Doprawdy, cudowny. Bo jest jak struna. Bo przystojny. Z charakterem... Tylko że on tam, w tym filmie, kobiety mordował. I to sprawiało mu pewien kłopot.

Jubileusz UwB z Maksymiukiem

Uroczystość wręczenia doktoratu honoris causa Jerzemu Maksymiukowi odbędzie się w czwartek (22.06) w filharmonii przy ul. Podleśnej (godz. 15).

Dzień wcześniej (środa, 21.06) w auli Wydziału Ekonomii i Zarządzania (ul. Warszawska 63) odbędzie się inne wydarzenie poświęcone honorowemu gościowi i z jego udziałem - promocja książki "Maksymiuk" (godz. 17). To kolejna pozycja Anny Grzejewskiej, w której pochyla się nad barwną postacią Maestra (poprzednia książka "Ten wariat Maksymiuk" wydana została dokładnie 23 lata temu). Minęło jednak prawie ćwierć wieku, to kawał czasu, godnego opisania. Tym razem autorkę wspomaga jeszcze dwoje innych autorów - Ewa Piasecka (autorka książki z 2002 roku - "Maksymiuk na maksa") i Paweł Piasecki.

Książka ukaże się w limitowanym nakładzie, można ją będzie kupić podczas spotkania w promocyjnej cenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji