Artykuły

"Zemsta" Bonackiej

Teatr Narodowy jako pierwszą swoją premierę w sezonie, pokazał,14 września "Zemstę" Fredry w reżyserii Ewy Bonackiej, scenografii Władysława Daszewskiego i opracowaniu muzycznym Augusta Blocha.

Kiedy już wszyscy widzowie zajęli fotele, portierzy zamknęli drzwi do sali, a kurtyna jeszcze się nie podniosła, rozległa się gdzieś z góry i z lewej strony muzyka. Oczy widzów z parteru skierowały się w tamtym kierunku i wzrok ich zatrzymał się na balkonie, gdzie właśnie ukazała się reżyserki przedstawienia. Pomyśleliśmy, że to ona sama śpiewa wstępną arię, ale rychło uspokoiliśmy się, że to tylko głośnik przekazujący muzykę mechaniczną. Potem, w czasie przedstawienia, gdy z różnych stron dochodziło ćwierkanie, można było mieć obawę, czy to nie wstawka z "Fantazego" Słowackiego i czy zaraz nie padną słowa Dianny: "Chce pan odwiedzić moją ptaszkarnię?". Nie gniewajcie się jednak na dowcipy "szakali". Arcymistrz polskiego humoru - "poeta dramatyczny" Aleksander Fredro może wybaczyłby.

Tym bardziej, że były to jedyne chyba momenty, obok zabawnego sypnięcia się w tekście Papkina, gdy skupienie widzów zostało rozproszone. Bo na ogół i w sumie przedstawienie skupiało uwagę i radowało. W programie do przedstawienia w przytoczonym artykule Tadeusza Boya-Żeleńskiego jest zdanie bardzo na czasie:

"...Trzeba przyznać, że o ile - recenzent teatralny ma w swoim zawodzie do przebycia ciężkie chwile, o tyle miewa w zamian wspaniałe odszkodowania. Do takich należy widzieć dobrze zagraną "Zemstę"...".

W teatrach stołecznych mieliśmy już w tym miesiącu, niefortunnym dla nich, a także nieszczęsnym dla nas, recenzentów, storturowanych przez kiepskie przedstawienia, już kilka takich "ciężkich chwil" i nareszcie mamy "odszkodowanie" w postaci tego przedstawienia "Zemsty", które ratuje honor warszawskiej teatralnej jesieni.

Można oczywiście przyczepić się do jakichś drobiazgów inscenizacyjnych, a także jednemu lub drugiemu z wykonawców coś przygadać, ale w rezultacie było to przedstawienie z polotem i smakiem, kilka zaś kreacji było wręcz rewelacyjnych.

Patrzcie i uczcie się młodzi, jak Kazimierz Opaliński jako Dyndalski, zastanawia się czego Cześnik dopatrzył się w jego ortografii, gdy ten podarł list nie z powodu kształtu liter, lecz włączenia do epistoły wszystkich "mociumpanie", któremu się wypsnęły w czasie dyktowania. Trudno sobie wyobrazić bardziej czystą, fredrowska grę.

Ale młodzież aktorska także w tym przedstawieniu nie zbija bąków. Z ról Klary i Wacława, które często bywałą tylko wzrokową ozdobą i wzruszeniowo-liryczną okrasą "Zemsty" Grażyna Staniszewska i Józef Łotysz wydobyli polor fredrowskiego dowcipu i wdzięku. Nie mizdrzyli się, lecz przekazali dobrotliwą drwinę z mizdrzenia się. Brawa za to należą się chyba nie tylko im, lecz także reżyserce, która przez takie podyktowanie gry zaznaczyła, w jak wielkim stopniu Fredro był w naszym piśmiennictwie i teatrze przedłużeniem osiemnastowiecznych, stanisławowskich finezji. Widać nie od parady powierzono reżyserię i scenografię inscenizatorom niezapomnianych "Parad" Potockiego.

Oczyszczone z sentymentalizmu przedstawienie w tym mocniejszych barwach ukazuje inteligencję Fredry i wskazuje na dziedzictwo z jakiego czerpał, niezależnie od podniet francuskiego teatru i początku XIX stulecia.

Podchwyciła tę nutę doskonale jeszcze jedna z wykonawczyń eksponowanych ról. Dzięki finezji i przyrodzonemu wdziękowi wpływała na lekkość całego przedstawienia. Mam na myśli oczywiście Antoninę Gordon-Górecka jako Podstolinę.

Wszystkim aktorom, a więc i na pewno kładącej na to nacisk reżyserce, należy się wdzięczność za wycieniowanie dykcyjne frazy fredrowskiej. Nawet ci z wykonawców, których gra była zarysowana jakby grubszym konturem, to znaczy Andrzej Szalawski jako Cześnik. Władysław Krasnowiecki jako Rejent i Tadeusz Bartosik jako Papkin, podawali tekst tak jasno, że każde zdanie fredrowskie objawiało całą swoją plastykę.

Oto do czego prowadzi uważanie na dykcję, tak często zaniedbywaną na naszych scenach. Okazuje się, że nasi aktorzy potrafią mówić wiersz świetnie i nie gubią go, jeśli tylko na to zechcą uważać. Czyżby tak często "kładąc" na scenach teksty czynili to nie z braku umiejętności, lecz na złość widzom i sobie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji