Artykuły

Fredro mści się...

ZEMSTA jest okrutna. Błahy pretekst, doskonale uchwycone tło obyczajowe, wyśmienita znajomość praw teatru i konstrukcji dramaturgicznej, rzetelny humor i - murowane powodzenie. Przez dziesiątki lat z niezmienną pewnością hrabia Fredro odnosi triumfy. Potwierdza raz jeszcze swą przewagę nad potomnymi. Czyżby to ostatni, co tak komedyję wodzi? Czy tak niewiele trzeba, byśmy w teatrze czuli się znakomicie, radośnie i lekko?

Od prapremiery "Zemsty" upłynęło już sto lat z hakiem. Nic jednak nie usunęło jej na plan dalszy, nie przekreśliło jej walorów. Ojciec komedii polskiej nadal utrzymuje swą widoczną prze wagę. Jest, jak dotąd, nie zagrożony. Smutno? Na pewno tak. Dobrze jednak, że mamy "Zemstę", że ją gramy. O mściwości pana Fredro niech pamiętają ci, którzy chcą, lub usiłują być jego następcami. My się bawmy. Trudno się zresztą na "Zemście" nie bawić. Bywają dobre i złe przedstawienia, przedstawienia tradycjonalne i nowatorskie. Każde z nich wywołuje, prócz różnych ocen artystycznych, ten sam efekt. Publiczność bawi się znakomicie, chłonie tekst, ripostuje dowcip. Nawet najgorsze spektakle nie potrafią zagrozić autorowi, przekreślić wartości tekstu.

Przedstawienie w Teatrze Narodowym jest przedstawieniem tradycjonalnym. Z polonezem w ostatniej scenie. Przedstawieniem, w którym mniej miał do powiedzenia reżyser, więcej aktorzy. "Zemsta" ma wielkie tradycje aktorskie. Cała plejada najznakomitszych gwiazd i sław aktorskich podejmowała te role, które talent aktorski potrafił wzbogacać, przemieniać, coraz to ukazywać inaczej, zawsze niemal na nowo. Niełatwo je obejmować, gdy każdej postaci towarzyszy legenda aktorska, każda już została po kilkadziesiąt razy opisana, gdy w pamięci zapisały się wzory niemal doskonałe. Kto - jeżeli już sięgać tylko do lat ostatnich - zagra po Kurnakowiczu Raptusiewicza, a po Solskim Dyndalskiego? Ta obawa o sukces towarzyszy nie tylko aktorom, ale i widzom. Uczucie odpowiedzialności, potrafi, jak się zdaje, wywoływać nie tylko tremę, ale wyzwalać także swobodę. Fredrowskie role w sposób niemal doskonały potrafią wydobyć czar osobisty aktorów, podkreślić kunszt ich aktorskiego rzemiosła.

Jeżeli w warszawskim spektaklu prym wiedzie Podstolina, to po stokroć jest to zasługą ANTONINY GORDON-GÓRECKIEJ. W każdym geście, spojrzeniu i słowie, w ruchu postaci, uśmiechu jest tak stylowa i swobodna, tak pełna uroku, tak świadoma przewagi kobiecej. Rzadko kiedy można, niestety, pisać o rolach w pełni doskonałych. Taką rolą popisuje się Gordon-Górecka. Jeżeli można hierarchizować role nie według ich scenicznego znaczenia, a według aktorskich zasług, to na drugim miejscu zapisać trzeba nazwisko KAZIMIERZA OPALIŃSKIEGO w roli Dyndalskiego. Był nieprzeparcie śmieszny w swojej powadze, zagubieniu, służalczości. Wreszcie role ważniejsze. WŁADYSŁAW KRASNOWIECKI wystąpił jako rejent Milczek. Jak rzadko kto potrafił doskonale pointować tekst, podawać dowcip. Nieczęsto zdarza się, by aktor dramatyczny potrafił stworzyć dobrą sylwetkę komediowej postaci. Krasnowiecki to potrafi, w pełnej doskonałości przeszkadzały mu tylko chyba jakieś drobne usterki, jakieś zbyt wężowe ruchy. Wdzięczną role Klary zagrała z powodzeniem GRAŻYNA STANISZEWSKA, JOZEF ŁOTYSZ był więcej niż poprawnym Wacławem. A w końcu Cześnik ANDRZEJA SZALAWSKIEGO i Papkin TADEUSZA BARTOSIKA. Najmniej można się zgodzić z sylwetką Papkina. Może to zresztą wina błędów w obsadzie. Może to właśnie Bartosik powinien, czy mógłby zagrać Raptusiewicza? Jako Papkin był Bartosik zbyt rubaszny, zbyt hałaśliwy, nie potrafił przekonać swym zastrachaniem, nie był w tej roli Papkinem - pieczeniarzem, Papkinem - fantastą, Papkinem - iskrą humoru. Sylwetkę szlachcica na zagrodzie kreślił Szalawski dość pewnie i butnie. Choć w jego interpretacji zabrakło tu trochę tej dumy i pewności, której nosicielami byli Raptusiewicze pewni swej niezawisłości, swej wyższości i racji. W epizodycznych rolach wystąpili z powodzeniem: ZBIGNIEW KRYŃSKI jako Śmigalski i LECH ORDON jako Perełka.

"Zemsta" wystawiona na reprezentacyjnej scenie Teatru Narodowego, by zyskać rangę widowiska, otrzymała pełne tło. Przewijali się po scenie dworzanie i hajducy, murarze. Wznoszono mur i jak się już rzekło, tańczono poloneza. Wszystko z polska i swojsko. I to na tle dość umownych dekoracji WŁADYSŁAWA DASZEWSKIEGO, którym zresztą zabrakło po trosze lekkości i humoru, w antraktach przygrywa publiczności muzyka nadawana przez głośniki stereofoniczne. To novum! Opracowania muzycznego podjął się AUGUSTYN BLOCH Spektakl reżyserowała EWA BONACKA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji