Artykuły

Krzysztof Tarasiuk: Każdego dnia jestem w bajce

Namawia mnie na spektakl "Rosnę" w Pleciudze. Wzbraniam się, bo to dla kilkulatków. - Może pani w sobie zobaczy trochę dzieciaka - uśmiecha się. "Rosnę" to według widzów głosujących w plebiscycie Bursztynowych Pierścieni najlepsze przedstawienie minionego sezonu. Za najlepszego aktora uznali Krzysztofa Tarasiuka z Teatru Lalek "Pleciuga", który gra w tym spektaklu aniołka.

- Nagrodę dostajemy każdego dnia, widząc reakcje dzieciaków - mówi aktor.

Na scenie wypada jak trochę większy ich kolega.

Na przerwie lubi zdjąć kostium i wejść między dzieciaki. Podbiega 3-4-letni chłopczyk i mówi po niemiecku. - Z Hamburga przyjeżdżamy, bo mąż jest ze Szczecina - dopowiada po polsku mama. - Jesteśmy raz w miesiącu i za każdym razem w Pleciudze.

W foyer siedzi śniady mężczyzna z walizką. Ochrona się zaniepokoiła. Krzyś się dowiaduje, że pan jest rozwiedzionym Włochem. Przyjeżdża raz w miesiącu do Pleciugi i tu spotyka się z córeczką, która mieszka z matką. Oglądają razem bajkę. - Budzę niepokój, ale siedzę z walizką, bo w niej mam prezenty dla córki - mówi.

Tego chłopczyka z Hamburga z mamą i tego pana z Włoch z córką oprowadzi potem po teatrze.

- Po spektaklu zostaje z widzami, żeby pokazać teatr od kulis, opowiedzieć o lalkach - mówi Marzena Heropolitańska, inspicjent w Pleciudze.

Co niedziela sztuka

- Odbiór poetyki zależy od wychowania i doświadczenia, ale często obserwuję, że dzieci z mniejszych miejscowości mimo telewizji czy internetu żyją prościej i prościej się cieszą. Choćby ze spadającego liścia - stwierdza Krzysztof Tarasiuk.

Wychował się w Drohiczynie nad Bugiem, z którego pochodzi też Daniel Olbrychski, który uczył się z jego mamą w klasie.

Babcia wpoiła Krzysiowi życie blisko cerkwi. Kiedy do cerkwi św. Mikołaja w Szczecinie zakupili sześć dzwonów, został dzwonnikiem (teraz nauczył fachu chłopaków z Ukrainy i co niedziela dzwonią). Mówi, że dzwony oczyszczają człowieka, a nawet powietrze. - To niesamowita radość, gdy w nie uderzam. To moja modlitwa. Człowiek jest jednostką psychosomatyczną, trzeba karmić i ciało, i duszę - tłumaczy.

W domu był duch artystyczny. Wieczorami mama grała na mandolinie, on na akordeonie.

Mama to z wykształcenia nauczyciel wczesnoszkolny. Potem została specjalistką ds. społeczno-samorządowych w Społem, organizowała zawody latawcowe i przeglądy teatrów lalkowych, które oglądał z kulis z wypiekami na twarzy.

Co niedziela byli w Białostockim Teatrze Lalek albo w restauracji Stylowej, gdzie czytano na głos bajki dla dzieci. - Jeżeli pokażesz dziecku coś, co je zainteresuje, to stanie się jego światem - stwierdza aktor.

Zanim poświęcił się teatrowi, poszedł do Zespołu Szkół Gastronomicznych. Potem na pytanie, co robi na egzaminach na Wydział Lalkarski Akademii Teatralnej w Białymstoku odpowiedział: - W gastronomii też trzeba być artystą.

Ostatnio na 8 marca upiekł koleżankom z teatru tartę cytrynową.

Dzięki Ani

Na trzecim roku koleżanka Anna poprosiła Krzysia o partnerowanie w śpiewie, który nie był jej mocną stroną. Starała się o angaż w Teatrze Lalek w Opolu. Dyrektor z Opola: - Nie chcę pana koleżanki, chcę pana.

Tarasiuk odmówił.

Potem poszli z Anią do restauracji. Byli załamani. Stolik dalej siedział Zbigniew Niecikowski, dyrektor szczecińskiej Pleciugi. Przysłuchiwał się ich rozmowie. Zaprosił do Szczecina oboje.

- Zobaczyliśmy "Nadąsaną gąsienicę" w Pleciudze i krzywe chodniki, na których podskakiwała walizka. Położyliśmy się na ławce na Zamku i się rozpłakaliśmy - wspomina Krzysztof Tarasiuk. Potem na spotkaniu dyrektor Niecikowski ich pocieszył, że będą inne spektakle.

I od razu była "Królowa Śniegu" w reżyserii Anny Augustynowicz. - To pierwsza moja reżyser, która otworzyła mnie na teatr, dała możliwość być w teatrze przez duże T - uśmiecha się aktor.

Za pierwszą wypłatę kupił marionetkę. - To my dajemy lalkom życie. Nas nie widać, ale to my - mówi.

Gdy "Królowa Śniegu" zeszła z afisza, zdobył do domu szafę z przedstawienia. - Mam ochotę ustawić ją jak w Narnii - mówi.

Tytułowy Śnieżynek w "Śnieżynku" Liskowackiego. Królik w "Kubusiu Puchatku" Milne'a. Książę w "Kopciuszku" Szwarca. Konik Garbusek, Wania w "Koniku Garbusku" Jerszowa. Komar w "Muszce" Petrusewicz. Krzysiek w "8 dni stworzenia świata". Pryszczycerz w "O rycerzu Pryszczycerzu" Guśniowskiej. Ferdynand w "Ferdynandzie Wspaniałym" Kerna. Tommy w "Pippi Pończoszance" Lindgren.

- Role są jak smaki - mówi. - Kaja, Księcia, Śnieżynka. Byłem szczęśliwy, że mogę grać dobre postaci szukając ich w sobie. Z biegiem lat zaczęły mnie cieszyć role z pazurem. Królik w "Chatce Puchatka", Diabeł w "Sindbadzie".

Najtrudniejsze są spektakle dla najnajów. W "Rosnę" wyjeżdża wózeczek i dzieci od razu wstają, bo chcą do niego zajrzeć. - Trzeba być podwójnie czujnym. Na to, co robisz i na publiczność. Nie wolno zagrać zbyt agresywnie - tłumaczy.

Raz w foyer podpatrzył stoczniowca. Stoczniowcy dostawali socjalne bilety do teatru dla dzieci. Mały skakał: - Tatusiu, tatusiu, jaka fajna bajka. Ojciec: - Ot, k. zawód, wygłupiają się i jeszcze biorą pieniądze.

Z Anną Augustynowicz pracowali potem jeszcze przy "Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci", "Imieniu" i "Bajkach samograjkach".

A ta Ania, z którą przyjechał do Szczecina, po roku wyszła za Francuza, właściciela fabryki szampanów i wyjechała.

Płacz po Księciu

Z dziećmi ma też kontakt w wakacje, na obozach teatralnych. Zaczął jeździć jeszcze jako 18-letni kucharz. Obiady się opóźniały, bo każde danie chciał ozdobić, żeby dzieci zachwycić. Usłyszał w końcu: - Krzysiu więcej nie będziesz kucharzem, tylko kaowcem.

Współpracuje z Bractwem Młodzieży Prawosławnej, Fundacją Dialog Narodów.

Potrafi spać z podopiecznymi w nocy na plaży. Wydać obozowe oszczędności na lunapark. Kąpać się o północy w basenie. Być dzieckiem z dziećmi.

- Dwa lata temu pewna mama mi podziękowała: "Mój syn zagrał u pana w przedstawieniu rolę Księcia, choć jest wielki, ma astmę, nie mówi r. W szkole kilka lat chciał grać w bajce, ale pani mu odmawiała, że się nie nadaje" - wspomina Krzysztof Tarasiuk. - Jak ten chłopiec zagrał Księcia, to się na koniec rozpłakał. Kopciuszek i ludzie, którzy tę bajkę widzieli, też. Chłopiec uwierzył w siebie, a ja zrozumiałem odpowiedzialność za 10-dniowe wakacje.

Oglądamy zdjęcie dwóch młodych mężczyzn: - Ten był u mnie na obozie w Białowieży, jak miał 7 lat, dziś ma 26 - opowiada aktor. - Dwóch braci było. Wychowywała ich sama mama, starałem się utrzymywać z nimi kontakt, wysyłałem im kartki. Teraz prowadzi wielkopowierzchniową hurtownię z chemią, zarabiają ogromne pieniądze i kim ja dla niego jestem, żeby pamiętać?

A jednak w kwietniu przysłał mu SMS-em podziękowanie zaczynające się od słów "Ten, który pokazał, że nie można się bać."

Bliżej dzieci

Po Tall Ships Races 2007 chciał być w środku tej imprezy. Został oficerem łącznikowym. Na "Sztandarcie" zabrali go na morze. Z 36 portów wysłał do domu 36 kartek. Przyszła żona Dasza stała z nim na wachcie. - Jest tłumaczem z angielskiego na rosyjski, mieszka w Petersburgu. Ja jestem Europejczykiem, Dasza to światowiec - stwierdza Krzysztof Tarasiuk.

W tym roku nie pojedzie na obóz. Jedzie do Petersburga. Zostanie ojcem.

- W Petersburgu jest 70 teatrów, pani by tam oszalała. Jak widzę repertuar, to nie wiem, co wybrać - mówi.

Pytanie o problemy odpędza zdaniem: - Doświadczam, bardziej niż można sobie wyobrazić, ale nie skupiam się na tym. Nie rozpamiętuję. Zło przekuwam w dobro.

Magdalena Bogusławska z działu edukacji teatralnej Pleciugi pamięta, jak jechali grać w środku zimy nad morzem. - Krzysztof, który jest bardzo rozsądnym kierowcą, wychyla się przez okienko w samochodzie i nagle woła: - Ludzie, ja nie mam hamulców! Ale szybko się reflektuje. Jedziemy wolno, a on wszystkim woła: dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry.

Albo taka fantazja. Wyskakuje na tory i zatrzymuje tramwaj. Do oburzonego tramwajarza woła: - Proszę pana teraz przez tory przechodzi wspaniała aktorka Grażyna Wojtczak.

- W 2008 roku byliśmy z "8 dniami stworzenia świata" w Rzymie. Na lotnisku utknęliśmy w autobusie. Opóźniał się lot. Wszyscy byli podenerwowani - pamięta Marzena Heropolitańska. - I nagle Krzysztof zaczął śpiewać "Podmoskiewskie wieczory". Porwał tym autobus. Nagle wszyscy byliśmy uśmiechnięci. Krzysztof ma w sobie ten dar, że jak się z nim jest, to ma się nadzieję, że świat jest lepszy.

- Mam świadomość, że mam prościej. Bo jestem blisko dzieci. Każdego dnia jestem w bajce. Wszyscy nie możemy i nie powinniśmy być dziećmi. Ale możemy czasami spojrzeć na świat z ich perspektywy. Bo inaczej wygląda. Naiwniej, prawdziwiej - mówi Krzysztof Tarasiuk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji