Artykuły

Czas, co błazeńskich użycza skrzydeł

"Opowieść zimowa" Williama Shakespeare'a w reż. Marcina Hycnara w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Marcin Hycnar, przygotowując swój pierwszy spektakl na dużej scenie Teatru Narodowego, postanowił zmierzyć się z arcytrudnym dramatem Szekspira, który już od pierwszej sceny jest pełen nieprawdopodobnych sytuacji, a skupiony jest wokół opowieści o zazdrosnym władcy, królu będącym przyjacielem swojego konkurenta, o skazanej na banicję królowej i ich latoroślach oraz o Czasie w postaci Błazna. To spektakl, w którym - jak już ktoś słusznie zauważył - doszło do przerostu formy nad treścią, gdzie aktorski teatr wyraźnie ustępuje temu, co dzieje się w sferze operowania wizyjnymi obrazami. Poza tym zastosowana w drugiej części poetyka snu, choć nie pozbawiona momentami scenicznej urody, razi jednak trywializacją pewnych znaczeń i nie zawsze pierwiastek oniryczny znajduje tu swoje uzasadnienie, częściej mnoży klamry, ramy czy mniej lub bardziej ironiczne nawiasy i podkreśla sztuczność stwarzanej rzeczywistości.

Hycnar, chcą wykorzystać do imentu możliwości tkwiące w szekspirowskim tekście i żadnej z nich nie zmarnotrawić, postanowił opowiedzieć baśń, której historia zamknięta została w sekwencji pięknych, wyestetyzowanych obrazów. I można odnieść wrażenie, że kompozycja przestrzeni, scenografia, zastosowane efekty czy kolory - w pierwszej części dominuje czerń i biel, zgodnie z kolorami na szachownicy, w drugiej cała gama jaskrawych barw - choć są nośnikami wielości znaczeń, to jednak aktorzy w tej teatralnej obfitości odnajdują się z różnym skutkiem. Czasami czują się jakby w niej zupełnie bezradni, proponując role nijakie i bezbarwne. O ile bowiem w I akcie znakomitą rolę tworzy Oskar Hamerski jako uwięziony w absurdalnych urojeniach Leontes, również Patrycja Soliman w roli wiernej i kochającej Hermiony jest powiedzmy do przyjęcia, to Justyna Kowalska jako Paulina zatrzymuje się na poziomie donośnego zreferowania roli żony Antygonusa. Poza tym jakiekolwiek próby wyjścia poza aktorstwo realistyczno-psychologiczne, widoczne choćby w formalnych rozwiązaniach ruchowych, są też mało przekonujące i konsekwentne. Dlatego po obejrzeniu inscenizacji Hycnara zapamiętuje się przede wszystkim obrazy, a nie słowa czy emocje. Inaczej jest tylko w przypadku Piotra Piksy, który pojawia się w drugiej części przedstawienia w roli Autolikusa i tworzy postać najbarwniejszą, mieniącą się różnorodnością znaczeń, choć też nie będącą do końca nośnikiem zmian, bardziej błazeńską postacią teatralną niż symbolem. Ta odsłona dramatu z Perditą (Wiktoria Wolańska) i Floryzelem (Mateusz Kmiecik) jest w swej kapryśnej konwencji niczym wideoklip wypełniony afabularnymi iluminacjami, które się niekiedy, niestety, same kompromitują. I jeśli nawet pokazują nieposkromioną wyobraźnię realizatorów, a także kunszt samego autora w przechodzeniu od tonacji majorowych do minorowych bez zacierania tych granic, to bez wieloznaczności, która takiej grze kreacyjności powinna towarzyszyć. I nie wystarczą tutaj same odwołania do popkultury, które pozbawione takiego przewrotnego iskrzenia, stają się dość toporne, jednostajne czy wypozowane.

U autora "Hamleta" jego nieogarniona inwencja, fantazja i polot z jednej strony mogą wzbudzać grozę, z drugiej wywoływać radosne rozmarzenie. W przypadku "Zimowej opowieści" każda właściwa strona ma swoją odwrotność, i tak naprawdę niemalże nie ma niczego, czego nie można by przekręcić na drugą stronę. I to zarówno w działaniu mogącym przynieść skutek pozytywny czy też negatywny - tutaj w rekordowym tempie największe uczucie może przemienić się we wrogość, frasunek w zadowolenie i wprost przeciwnie, a nawet sztuka i jej duch może stać doczesnym bytem, tak jak surowa zima obfitą wiosną czy jesień życia wiekiem młodzieńczym.

W warszawskim przedstawieniu jest jakiś rozdźwięk między tym, co daje czy niesie sztuka, a tym, co jest fanaberią niejednoznacznego czasu. Dochodzi, owszem, do zmiany tonacji w obrazowaniu, ale nie jest ono podparte grą aktorów, która pozostawia widza obojętnym na to, by odczuć dojmujący smutek albo też cieszyć się bezgraniczną radością.

Spektakl Hycnara, bardziej krzyżujący niż rozdzielający szekspirowskie brzmienia, przynajmniej na piszącym te słowa nie wywołuje jakichś żywszych uczuć. To nie jest Szekspir, który może pomóc w doświadczaniu trwałości i kruchości naszego życia, w pojmowaniu jego przemijalności i samej wieczności. Dlatego w moim przekonaniu nie udało się pokazać całej złożoności, prawdy i intensywności dramatu Szekspira, w jego szerokiej perspektywie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji