Artykuły

Dwa odkrycia Ameryki

Wieczór ten był wszechstronnym pokazem niedojrzałości. Pokazano niedojrzały dramat, w niedojrzałej reżyserii, sygnowanej renomowanym nazwiskiem, w niedojrzałej oprawie plastycznej; dramat, odegrany niedojrzale przed publicznością, której dojrzałość - zważywszy na chwile cisz, zapatrzeń i zasłuchań - również należałoby postawić pod znakiem zapytania.

"Człowiek z gestem" - dzieło autora meksykańskiego - jest utworem pełnym dobrej woli: naiwnym i dramaturgicznie, i myślowo. To, co dzieje się na scenie, zbyt często polega na przypadku; zbyt często postaci wchodzą i wychodzą bez istotnej motywacji, ot, jak w życiu, albo też z motywacją jawnie służebną, i ot, byle powiedzieć i załatwić, co autor uzna za konieczne. Własnej logiki charakterów brak; rzecz rozgrywa się wśród szablonów. Sztuka ta, udając realizm, utyka to połowie pomiędzy życiowym prawdopodobieństwem a umownościami z gatunku publicystyczno-kaznodziejskich.

Za to wyraża płomienny protest. Przeciw fałszowaniu dziejów rewolucji meksykańskiej. Przeciw intrygom i zbrodniom, w jej imieniu dokonywanym. Przy czym autor i myli politykę z sentymentalnym moralizowaniem: pragnąłby, by politykę pożarła moralność. Mylenie ze sobą tych dwóch porządków - zazębiających się, lecz nie tożsamych - jest złudzeniem tak nagminnym, że zawsze liczyć może na poklask. Zwykli zjadacze chleba lubią patos oskarżycielski, lubią upijać się własną niewinnością. Toteż Usigli - u ich imieniu - oskarża. I gorzko rozpacza. Ma bowiem pretensję do rzeczywistości, że nie pokrywa się z jego moralizowaniem - i cichą nadzieję, że jak będzie protestował, to mu się pokryje. Jest niedojrzały: pisząc o polityce, nie drwi. Drwić - to mówi "nie", ale bez złudzeń, z szacunkiem dla samoczynnych mechanizmów świata. Usigli napisał moralistyczno-polityczny melodramat wartości, zamiast napisać farsę.

Bo i materiał prosił się o ujęcia farsowe. Jest w "Człowieku z gestem" scena, w której rozmowę obrachunkową prowadzą dwaj kontrkandydaci na gubernatora stanu: jeden, zdeklarowany gangster, i drugi, zaginiony bohater rewolucji, dzięki zbiegowi okoliczności przywrócony do życia politycznego. I okazuje się, że ów bohater nie jest wcale zmartwychwstałym po latach szlachetnym generałem, lecz zwykłym mistyfikatorem, podszywającym się pod imię tamtego. Pragnie za to zrealizować piękne cele swego zgładzonego imiennika... Jeden osobnik, posługujący się środkami nieuczciwymi, może budzić wzniosłą grozę; ale dwóch - przy tym drugi pełen dobrej woli - musi śmieszyć. Ich starcie, pełne wzajemnych pułapek szantażowych, mogło być pyszną sceną farsową. Podobnie finał, gdzie ów gangster, zamordowawszy popularnego w masach rywala, wygłasza do nich przemówienie, głoszące chwałę zmarłego - jako bohatera prawdziwego... I ten lud w tle całej afery, który potrzebując bohaterów - czyli mitów - nie chce być jednocześnie oszukiwanym... Mechanizm intrygi i mitu budzi tu świętą grozę, zamiast drwiny, pełnej rezerwy.

Reżyser również protestuje przeciw nieprawościom. Powiedziałbym nawet, że bardziej niż autor. Żadna możliwość politycznego sofizmatu, tu i ówdzie zawarta w tekście, nie wywoła na twarzy Skuszanki uśmiechu. Natomiast czyha ona gorliwie, by słowa w rodzaju "prawda", "dobro", "sprawiedliwość" - podkreślić, wybić, wykrzyczeć w stronę widowni, co szlachetnie podnieceni aktorzy czynią zresztą z reguły na gardle, przy zamkniętej krtani. Przedstawienie całe prowadzone jest w rejestrach niskich, dramatycznych; nawet rzeczy najprostsze mówi się w namiętnie lub w tonacji ciemnej, wibrującej zasadniczością i zaangażowaniem. Tu się porusza główne problemy epoki, tu nie ma żartów... Żarliwy, namiętny protest moralny roku 62, w Polsce, dla widowni na dorobku.

Owszem, trafia się i humor, trafia się i satyra. Przedstawiciele ludu mówią bądź dyszkantem, bądź na wyprzódki; miłe, poczciwe dryblasy. W pewnej scenie ktoś z gminu bawi się dobrodusznie rewolwerem, w innej znów ktoś odgania packą muchy z portretu bohatera.

Postać tytułowa przez cały czas grana jest tak samo: patetycznie, z zamaszką generalską, bohaterową. I nie wiadomo, czy to jej ujęcie oznaczać ma wzniosłość protestu czy kabotynizm udawacza. At prosi się o ziarnko charakterystyczności: ubogi profesor, chcąc zostać herosem rewolucji, co raz to musi w sobie walczyć z profesorskim dyszkancikiem, by sprostać wymaganemu od wielkiego generała basowi...

Poza tym są w przedstawieniu ogromne kaktusy, szerokie kapelusze, południowe temperamenty. Wszyscy udają, co potrzeba: mężczyzn, polityków, kobiety, lud, zbirów, szlachetną młodzież. Maskarada, jak na szkolnej zabawie, Z morałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji