Artykuły

Trzy konkursowe spektakle na R@Porcie: kilka scen wywołało ciarki

"Po Burzy Szekspira" z Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, "Silesia, Silentia" z Wrocławskiego Teatru Współczesnego i "Wieloryb The Globe" Festiwalu Boska Komedia, Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru Starego w Lublinie na XII Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej Trójmiasto.

Poruszająca metafora Holokaustu, wywołująca potężne emocje scena konfrontacji z prawdą, polscy intelektualiści nie mogący znaleźć wspólnego języka z kolegami z Zachodu - to najmocniejsze momenty pierwszych dni tegorocznego gdyńskiego festiwalu teatralnego R@Port.

Tegoroczna, dwunasta już, edycja festiwalu współczesnej dramaturgii R@port, jest już na półmetku. Rozpoczęła się w niedzielę, a od poniedziałku na kilku gdyńskich scenach można było obejrzeć trzy przedstawienia rywalizujące o festiwalowe laury i jeden spektakl pozakonkursowy.

W poniedziałek na małej scenie Teatru Muzycznego swoje najnowsze dzieło zaprezentowała Agata Duda-Gracz. Zrealizowane w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu przedstawienie "Po Burzy Szekspira" pod względem wizualnym okazało się niemal dokładnym przeciwieństwem poprzedniego spektaklu, który ta reżyserka prezentowała w konkursie R@portu rok temu, "Kumernis, czyli o tym, jak świętej panience broda rosła". Tamta realizacja była wyrafinowana pod względem scenograficznym, działa się w wyestetyzowanym i wystylizowanym na prawosławną ikonę świecie dawnej wsi. Tym razem na scenie czai się brud, bałagan i kicz. Wyspą, na której działa się akcja szekspirowskiego dramatu, w tym przedstawieniu staje się ubogie mieszkanie w szarym bloku, a jej dumny władca, Prospero, w rozciągniętej podkoszulce i brudnych spodniach od pidżamy, wygląda raczej jak prymitywny mrożkowski Edek.

Duda-Gracz bazuje na tekście Szekspira, ale nadbudowuje nad nim mnóstwo nowych sensów, odnoszących się do współczesności z jej dylematami i problemami - świetnie wypada choćby początkowa sekwencja, w której Prospero w rozmowie z córką Mirandą, obnaża mity wokół nowoczesnej sztuki i krytyki artystycznej. Ale największe wrażenie robi jedna z ostatnich scen spektaklu, ta w której Ariel szaleje z rozpaczy, dowiadując się, że wcale nie jest - tak jak mu się wydawało - niewidzialny. To poruszający popis aktorski Klaudii Waszak, która ukoronowała swoją znakomitą rolę odegraniem bolesnego zderzenia z prawdą w sposób wywołujący ciarki na plecach.

We wtorek zespół Wrocławskiego Teatru Współczesnego zaprezentował natomiast przedstawienie "Silesia, Silentia". Jedna z jego warstw, ta najbardziej czytelna i przekonująca, to sceny z życia Wrocławia w najbardziej gorącym dla miasta okresie: przed, podczas i zaraz po drugiej wojnie światowej. Autorom spektaklu: Lidii Amejko, która napisała tekst i reżyserowi Markowi Fiedorowi, udało się w bardzo syntetycznej formie opowiedzieć tragedię miasta, które w ciągu kilku miesięcy zupełnie zmieniło swoją tożsamość i charakter.

Do bogatej historii prób opowiedzenia przez współczesny teatr horroru Holokaustu powinna przejść scena, w której niemiecki żołnierz dokonuje egzekucji Żydów: aktor przecina sznurek, na którym wiszą płaszcze, opadające na ziemię, jak martwe ciała. Mocne wrażenie robi też scena ze Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju, podczas której Maria Dąbrowska i Zofia Nałkowska zupełnie nie mogą znaleźć wspólnego języka z zachodnią elitą intelektualną.

Wrocławski spektakl zbaczał natomiast na boczne tory - głównym elementem scenograficznym był właśnie przechodzący przez całą scenę tor, po którym jeździła drezyna - kiedy autorzy wdawali się w metafizyczne dysputy i religijne debaty, dotyczące choćby tego, czemu bóg założył, że stworzy świat w sześć dni i nie dał sobie na to trudne zadanie ani chwili dłużej.

Po dwóch propozycjach wrocławskich, w środę można było zobaczyć z kolei spektakl krakowsko-lubelski, wspólną produkcję Międzynarodowego Festiwalu Boska Komedia, Teatru Łaźnia Nowa i Teatru Starego w Lublinie, "Wieloryb The Globe" [na zdjęciu] Mateusza Pakuły w reżyserii Evy Rysovej. Składa się on z dwóch warstw: z jednej strony to mechanizm, dzięki któremu wybitny aktor walczący z chorobą mógł znowu stanąć na scenie, z drugiej - spektakl opowiadający o mechanizmach radzenia sobie z takimi sytuacjami.

Pierwsza z tych płaszczyzn wypada znakomicie i nie pozwala widzowi przejść obojętnie - oto Krzysztof Globisz, który kilka lat temu przeszedł poważny wylew krwi do mózgu, po wielu miesiącach ciężkiej rehabilitacji zaczyna funkcjonować w miarę normalnie, ale nie na tyle, żeby powrócić do zawodu. Ten spektakl mu to umożliwia - przygotowany jest w taki sposób, że wszystkie jego deficyty: te dotyczące sprawności fizycznej i wymowy, nie tylko nie są przeszkodą, ale wręcz jednym z najważniejszych budulców narracji. Widok Globisza, który brnie powoli przez scenę i z trudem wydobywa z siebie słowa, obficie wciskając między nie soczyste wulgaryzmy, jest bezdyskusyjnym świadectwem tryumfu człowieka nad chorobą, witalności nad zniedołężnieniem.

Z drugiej jednak strony, oglądane wyłącznie jako spektakl, to widowisko rozpada się na serię performerskich scen, nie połączonych ze sobą zbyt mocno momentów: czasem mocnych, gryzących, dających do myślenia, a czasem ocierających się o kicz i wywołujących lekkie zażenowanie. Nie powinno się tego przedsięwzięcia oceniać tymi samymi kategoriami, co innych spektakli teatralnych, a tym bardziej - wystawiać go w walce o nagrody w konkursie, w którym główny nacisk położony jest na warstwę dramaturgiczną przedstawień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji