Artykuły

Arcychrześcijański dramat Strindberga "Wielkanoc" po raz pierwszy w stolicy

PIĘKNYM zakończeniem międzynarodowego sympozjum "Strindberg w kontekście europejskim" (1-6 X 1984) stał się gościnny występ łódzkiego Teatru im. Jaracza z prapremierowym przedstawieniem "Wielkanocy". W ramach prezentacji Teatru Rzeczypospolitej w Kameralnym widownia przez trzy wieczory gorąco oklaskiwała nieznane sobie dotąd dzieło szwedzkiego geniusza, bardzo odmienne od większości jego pesymistycznej dramaturgii. W reżyserii Bogdana Hussakowskiego "Wielkanoc" okazała się wybitnym artystycznie i do głębi poruszającym spektaklem.

Zbiegały się w nim - w nowy sposób interpretowane - motywy częste w teatrze skandynawskim: tęsknota Północy do Południa, kontrast chłodu zimy i ożywiającego ciepła wiosennego słońca, antynomia twardego prawa i Łaski, surowej sprawiedliwości i Miłosierdzia.

Rodzina uwięzionego dłużnika przeżywa rodzaj swego Wielkiego Tygodnia, swą drogę przez winę wstyd i udrękę. Niedole, lęk przed środowiskiem osaczają jak w greckiej tragedii. Lecz antyczną katharsis zastępuje tu oczyszczenie w duchu chrześcijańskim, w świadomie przyjmowanym cierpieniu. Uosabia je przybyła z domu poprawczego młodociana Eleonora. Współuwikłana i współcierpiąca, wnosi ona w mroczny dom Heystów jasność, spokój i rozumiejące spojrzenie na bliźnich, które pozwala ujrzeć ich w innym, lepszym świetle.

Współczesna tematyka religijna dopiero nieśmiało zdobywa sobie prawo obywatelstwa w naszym teatrze. I jeszcze jakby po omacku szuka dla siebie najwłaściwszych form wyrazu. Dla polskiej prapremiery "Wielkanocy" reżyser znalazł chyba linię stylistyczną szczególnie trafną. Przede wszystkim w prowadzeniu dialogu, o świadomie zwolnionym tempie, przedłużanym i dopowiadanym pauzami milczenia. Hussakowski nader szczęśliwie dobrał doń aktorów o głębszej ekspresji. Szczególnie w kluczowym, wprowadzającym element religijny duecie młodocianych.

Postać Eleonory, pełniącej tu jakby rolę Bożej wysłanniczki, znalazła w Bożenie Miller-Maleckiej odtwórczynię o idealnych warunkach, a sprawdził się i pomysł powierzenia roli młodszego, przewrażliwionego braciszka - Hannie Bieluszko. Kiedy Eleonora, niby pocieszycielka z Dostojewskiego, czyta Beniaminowi Ewangeliczny opis Męki Pańskiej, scena ta zdaje się przenosić nas z protestanckiego domu na Północy w cieplejszy religijnie klimat prawosławia czy katolicyzmu. Jeszcze silniejszą wymowę ma wielkopiątkowy sąd najstarszego brata nad tąże właśnie niewinną Eleonorą: sądzona zjawia się ze spuszczonymi na twarz, po umyciu włosami, a widoczny w kostiumie ozdobnik w kształcie płomiennego serca sugeruje, może aż nazbyt jaskrawie, "materializację Chrystusa w człowieku", zgodnie z autorską intencją.

NIE brakowało podobnej symboliki w zasadniczo realistycznej scenografii Grzegorza Małeckiego, na przykład w sugestii cierniowej korony, w jaką układają się w izbie drewniane wiązania stropu. Światło sceniczne, pełniące tak ważną funkcję w teatrze religijnym, podkreślało tu, w ramach układu dekoracji, sugestywnie zmiany pogody, a odpowiednio i zmiany nastroju. Nie mniej ważna była w przedstawieniu muzyka dobiegająca z wielkopostnego koncertu w pobliskim kościele - Piotr Hertel oparł ją na motywach "Siedmiu słów Zbawiciela na krzyżu" Haydna.

Niezwykle wyrównany był poziom, nader zróżnicowanego zresztą, aktorstwa w spektaklu Teatru im. Jaracza. Odtwórcy trzech dalszych, dorosłych postaci z domu Heystów, ukazywali całą odmienność postaw wobec łaski. Matka prawie do końca trwa w swej kunsztownie przez Alicję Zommer kreowanej sztywnej mieszczańskości. Krystynie, narzeczonej syna nadaje Małgorzata Rogacka-Wiśniewska wiele kobiecości, naturalności, mądrego umiaru. Najtwardszy opór stawia duchowi Miłosierdzia syn Elis, ukazany przez Mariusza Wojciechowskiego jako neurasteniczny filolog. Jego egotyczną postawę zdoła przełamać dopiero przybycie głównego Wierzyciela, którego - z wydobyciem głębszych podtekstów i znaczeń - interesująco, nie bez wyższego humoru zagrał Boguusław Sochnacki.

Wierzyciel Linkvist wydaje się jedną z najbardziej niezwykłych postaci Strindberga. Na pozór odpowiednik antycznego Deus ex machina, stanowi on integralne zespolenie najściślejszego realizmu z implikacjami najbardziej prawowiernej teologii mówiącej o działaniu Boga wśród i przez ludzi. Ten bogacz, zarwany przez lekkomyślnego dłużnika, zna najtajniejsze, i nie wyłącznie egoistyczne sprężyny ludzkich poczynań. Po wstępnym oddziaływaniu anielskiej Eleonory to on sam, jak w wierszu Lieberta, do końca "wszystko wyrówna i zgodzi".

Przypomniana z okazji sympozjum Strindbergowskiego polska prapremiera "Wielkanocy" (pięknie przełożonej przez Zygmunta Łanowskiego) zdaje się oznaczać ważne wydarzenie w odradzaniu się tematu teatru religijnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji