Artykuły

"Wielkanoc" na łódzkiej scenie

Polska prapremiera "Wielkanocy", zrealizowana przez Bogdana Hussakowskiego na Małej Scenie łódzkiego Teatru im. Jaracza, jest jego trzecią inscenizacją Strindbergowską, po "Tańcu śmierci" i telewizyjnych "Wierzycielach". "Wielkanoc", świeżo i świetnie przełożona przez Zygmunta Łanowskiego, objawia Strindberga, jakiego w Polsce prawie nie znamy: autora nowożytnych misteriów i moralitetów, zainteresowanego podówczas (r. 1900) dramaturgią i sztuką średniowieczną, wychodzącego właśnie z ciężkiego kryzysu światopoglądowego.

Strindberg wracał do chrześcijaństwa po krótkim okresie ateizmu objawiającego się w jego twórczości niekiedy w formie agresywnej, przypominającej pisma Nietzschego. Pewnie, było to chrześcijaństwo bardzo indywidualne, w którym tezy protestanckiego szwedzkiego kościoła państwowego, idee Swedenborga, atrakcyjny dla Strindberga katolicyzm splatały się w sposób przedziwny i oryginalny. Religia - i muzyka, muzyka o inspiracji chrześcijańskiej("Sieben Worte des Erlösers am Kreuze" Haydna) określają atmosferę sztuki. Bez nich nie można jej zrozumieć.

Akcja sztuki jest prosta: na rodzinę Heystów walą się nieszczęścia, zdawałoby się, bez umiarkowania. Ojciec rodziny przebywa w więzieniu, odsiadując wyrok za sprzeniewierzenie znacznych sum, rodzina cierpi, zagrożona przez wierzycieli, mogąca się spodziewać rychło zajęcia resztki dobytku. Prócz matki i syna, Elisa, poznajemy jego narzeczoną Krystynę, gimnazjalistę Beniamina, którego przygarnęła rodzina Heystów z litości i z obowiązku: jego sieroce zabezpieczenie sprzeniewierzył pan domu. Z zakładu psychiatrycznego ucieka siostra Elisa Eleonora cierpiąca na melancholię, a po drodze do domu włamuje się do kwiaciarni, zabiera kwiat, zostawiając pieniądze i wizytówkę. Zagraża jej policja, jeżeli sprawa się nie wyjaśni. Rodzinie grozi zajęcie resztek mebli przez właśnie przybyłego do miasta głównego wierzyciela Lindkvista.

Wina, cierpienie i pokuta wiszą nad domem Heystów, i - jak się okazuje - niespodziewana łaska i pokój. Jest to bowiem dramat pokutny, symbolistycznie skojarzony z pora pokuty i pojednania, z Wielkim Tygodniem: akcja rozpoczyna się w Wielki Czwartek, a kończy w Wielka Sobotę wieczorem, w wigilię Wielkiej Nocy. Rozumiemy teraz rolę oratorium Haydna: muzyka przenika sztukę, każdemu aktowi odpowiada u Strindberga fragment oratorium. Autor muzyki do łódzkiego spektaklu, Piotr Hertel, znakomicie wywiązał się ze swego zadania, inspirując się Haydnem. Podobnie scenograf: umieszczając na scenie instrument, którego brak w sztuce, podkreśla przenikającą ją muzykę. Bez muzyki spektakl mógłby być trywialny.

Eleonora jest główną postacią muzyki, narzędziem łaski. Jak często bywa z psychopatami tekstach literackich, ona wie lepiej, czuje głębiej, bliżej jej do Tajemnic Bożych. Matka, wbrew oczywistości, wierzy uparcie w niewinność ojca; syn wie, że ojciec jest winien, bierze udział w hańbie i cierpieniu rodziny z obowiązku moralnego, ale buntuje się, grzeszy pychą i zachowuje się tak, jak gdyby wierzyciele byli winni a nie jego własny ojciec. Jedna Eleonora desperacko próbuje przyjąć winę ojca jak własną; wie, że często (zwykle?) cierpią niewinni, że droga do odkupienia wiedzie przez cierpienie za winy własne a zwłaszcza za cudze (satisfactio vicaria).

W jednym ze swoich listów Strindberg pisał, że Eleonora jest ">>materializacją<< Chrystusa w człowieku". Od roli Eleonory zależy powodzenie spektaklu. Nie trzeba dodawać, jak trudna jest ta rola: odtwórczyni tej postaci musi być autentycznie bardzo młoda a zarazem posiadać doświadczenie aktorskie i życiowe.

Hussakowski znalazł taką aktorkę w osobie Bożeny Miller--Małeckiej, studenki IV roku łódzkiej PWSFTviT. Jest zdumiewające, jak potrafiła ona podołać temu zadaniu: kanciasta dziewczęcość łączyła się w jej roli z wrażliwością i doświadczeniem jakiego oczekiwaliśmy. Świetnie umiała wyrazić lęk, cierpienie i ten rodzaj dobroci, który płynie z rezygnacji. W jej ustach nie brzmiały nieludzko kwestie o konieczności cierpienia, zgodne ze Strindbergowską "teologią Inferna". Szczególne wrażenie robiły sceny, w których występowała z Beniaminem, świetnie granym przez Hannę Bieluszko, zafascynowanym i wkrótce w niej zakochanym.

Owe dzieci - Eleonora ma mieć lat 16, a Beniamin 14 - były wyrazem lęków i cierpienia, skrywanych starannie przez dorosłych. Przez matkę, kreowaną przez Alicję Zomer, godną i oschłą, którą odmienia Eleonora. Owo przejście do stanu matki kochającej i czułej, i pokonanej przez córkę, której nauki i postawę przyjmuje, zastało zagrane w sposób bardzo przekonywający.

Trudne zadanie przypadło również Małgorzacie Rogackiej-Wiśniewskiej, grającej narzeczoną Elisa, Krystynę. Jest w koncepcji tej roli dojrzałość kobiety, godzącej się z rzeczywistością, spokojnej, zdecydowanej. Przybywa spoza przeklętego kręgu rodziny Heystów i, zachowując niepodległość, współczuje narzeczonemu i jego rodzinie.

Elis (Mariusz Wojciechowski) walczy, jest jak ów na próżno "wierzgający przeciw ościeniowi". Dopiero Lindkvist, straszliwy wierzyciel, którego obecność ciąży nad sceną, upokorzy go i pouczy, choć pewnie nie złamie "całkiem jego pychy. Być może jest on w swej roli nieco zbyt powierzchowny, chociaż w finale, w rozmowie z Lindkvistem i w pojednaniu z Krystyną przekonuje do swojej koncepcji.

Scenografia Grzegorza Małeckiego, ciekawa sama w sobie, znakomicie wspiera reżyserską interpretację sztuki: pełna symboliki religijnej wskazuje na rolę problematyki winy - pokuty, a jednocześnie odciąża przedstawienie, któremu łatwo mogłoby grozić popadniecie w religijną ckliwość i mentorstwo. Odpowiada ona ponadto ważnej koncepcji Strindberga: dzieli- scenę na pół, w głębi sugeruje widok na ogród i ulicę - dostrzegamy łatwo zmiany pogody, oznaczające zmiany nastroju.

Dekoracja i postaci mają być w tej sztuce przezroczyste, mają stanowić niemal jedną całość psychiczną. Nie są to bowiem postaci a stany duszy. Właściwie nie dzielą ich konflikty: konflikt przebiega miedzy nimi a Bogiem - Niewidzialnym. Ludzie istnieją, cierpią. Niewidzialny kieruje ich losami, poucza ich za pośrednictwem wydarzeń, które nigdy nie są przypadkowe i wysłanników. Takim wysłannikiem jest Lindkvist, znakomicie zagrany przez Bogusława Sochnackiego.

Postać Lindkvista urasta do ponadludzkich rozmiarów skutkiem lęku, jaki budzi, i oczekiwania na jego przyjście. Posiada on moc ziemską (główny wierzyciel etc.) i nadziemską, o czym świadczy jego wiedza o życiu i myślach postaci. Sochnacki ucharakteryzowany został na Strindberga, jakiego znamy z ostatnich fotografii z lat 1910-1912. Jego wejście robi wielkie wrażenie, ale na szczęście podobieństwo nie jest natrętne. Przynosi on niespodziewaną łaskę, zapracowaną i zapowiadaną jedynie przez Eleonorę.

W kwestiach Lindkvista Hussakowski bezbłędnie posłużył się nożyczkami: potraktował tekst Strindberga z pietyzmem a usunął jedynie te kwestie, które dziś wzbudziłyby śmiech, a które autor wprowadził, martwiąc się o jasność finału sztuki.

Hussakowski dyskretnie usuwa się w cień, jego zadaniem jest pozwolenie dramatowi by przemówił. Jego wrażliwość, precyzja w odczytaniu tekstu i umiejętności reżyserskie budzą wielkie uznanie. Potrafił tak poprowadzić przedstawienie, że zrealizował jedną z najlepszych inscenizacji Strindberga na polskiej scenie. Prócz aktorów dopisali mu i scenograf, i muzyk, ale nie publiczność: w czasie tego pięknego, przejmującego przedstawienia sala świeciła pustkami...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji