Artykuły

"Ifigenia, dziś i przed laty"

Aktorom nie wolno grać tyłem ani profilem do pu­bliczności. Nie wolno ob­racać głowy ku swemu scenicz­nemu rozmówcy, powinni być za­wsze zwróceni twarzą ku publi­czności". Tak pouczał Johann Wolfgang Goethe artystów sceny. Sam zresztą reżyserował, a nawet grał m. in. we własnej sztuce "Ifigenia w Taurydzie", którą obecnie oglądamy w Sali Prób Tea­tru Dramatycznego w Warszawie. Sztuka Goethego całkowicie kon­centruje uwagę widza na głów­nym wątku dramatu jakim jest rozdarcie między miłością siost­rzaną a zobowiązaniami wobec władcy, który udzielił bohater­ce schronienia i uczynił kapłan­ką w świątyni Artemidy. Ifigenia w Goethego nie może więc uciec się do podstępu by uniknąć roz­lewu krwi Nie chce kłamać. Pro­blem Ifigenii ciągle pozostaje ży­wy, jednak cała sceneria, epoka, w której powstała sztuka, także i język ułatwiają współczesnemu widzowi odbiór sztuki, Trudno by oczekiwać empatii. To wszystko nie ułatwia także zadania reżyserowi - Stefanowi Mikołajczyko­wi, a "Ifigenia w Taurydzie" na scenie Teatru Dramatycznego jest jego pracą dyplomową.

W pierwszej części spektaklu Mikołajczyk zadowolił wszystkich. Pomogło mu całkowicie współczesne aktorstwo Jolanty Olszewskiej grającej rolę Ifigenii na przemian z Ewą Guryn, Aktorstwo swobodne ale i pełne skupienia. Olszewska w pełni pa­nuje nad głosem, precyzyjnie wy­raża i stopniuje napięcie, w klarowny sposób przekazuje tekst. Jest powściągliwa a jednak stwa­rza bogatą postać młodej kobiety nękanej samotnością i nieoczeki­wanie sprzecznymi w tej sytuacji uczuciami: rodzinnej miłości i szczególnym przywiązaniem do prawdy i uczciwości. Przemyśla­nym stosunkiem do swojej roli wyróżnia się Piotr Loretz jako Toas. Niestety, większość aktorów wyróż­niają się fatalną dykcją tym gorszą im aktor młodszy. Z upływem scenicz­nego czasu reżyser jakby tracił po­mysłowość i ostrość widzenia. Spek­takl zaczynał nużyć. Oczywiście wpły­wał na to trudny tekst i skromne warunki sali prób. Ale w tych skrom­nych warunkach ani reżyser ani sce­nograf nie pomyśleli np. o światłach, które były po prostu martwe. Zresz­tą to nie wyjątek. Zwykle u nas sła­bo i banalnie wykorzystuje się ref­lektory, wiele jednak widzów pamię­ta jak u nas wspaniale wykorzysty­wał je niezapomniany Jan Dorman, a za granicą twórca rewelacyjnego teatru ulicznego - Peter Schumann. Trzeba jednak dodać, że scenografia Marioli Rogali była funkcjonalna i nie narzucająca się a kostiumy ład­ne.

I jeszcze małe przypomnienie. W roku 1961 Teatr Współczesny w Warszawie wystawił "Ifigenię w Taurydzie" w reżyserii Erwina Axera i ze scenografią Erwina Axera. Grali: Zofia Mrozowska, Henryk Borowski, Tadeusz Łomnicki, Zbigniew Zapasiewicz, Jó­zef Kondrat. Już z samej obsady można sobie wysnuć wyobrażenie co to był za spektakl! Przedsta­wienie dzięki dwu eksponowanym postaciom kreowanym przez Zo­fię Mrozowską i Tadeusza Łom­nickiego miało w sobie trudną do powtórzenia szlachetność i dos­konałość. Było w założeniu trady­cyjne, ogromnie szanujące tekst, ale w sposób jednoznaczny wyp­racowane zostało przez artystów współczesnych - młodych, ale jakby od początku bardzo doś­wiadczonych. Widz poruszony zo­stał niełatwą do konkretnego zre­lacjonowania atmosferą doskona­łości. Zofia Mrozowska, jak to często u niej bywało, wniosła na scenę aurę niecodzienności two­rzonej przez siebie postaci. Tade­usz Łomnicki już wtedy zdumie­wająco panował nad tekstem umiejąc go przekazać w sposób skondensowany, a jednocześnie czytelny, sugestywny. Działała tu jeszcze stara szkoła, z jej dykcją. Tyle wspomnień, zaś ostatnie przedstawienie na pewno stało się ważnym doświadczeniem dla mło­dych artystów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji