Artykuły

Folklor orężem teatru

Jednym z sukcesów frekwencyjnych jest obecnie w Krakowie, zagrany przez "Bagatelę", wodewil Tadeusza Kwiatkowskiego "Romek i Julka". Kwiatkowski miał dwadzieścia kilka lat, gdy założył w rodzinnym mieście, w latach okupacji konspiracyjny "Miesięcznik literacki". Po wojnie debiutował... surrealistyczną powieścią "Lunapark". Równocześnie objawiał aspiracje satyryczne, pisywał komedie, zajmował się twórczością filmową.

Dowiadujemy się jednak, że marzył od lat także o tym, by napisać nowy wodewil na motywach folkloru podkrakowskiego. Ojciec jednego z jego szkolnych kolegów mówił "czystym" dialektem zwierzynieckim. Zanim Kwiatkowski poznał bogactwa mowy Wiecha czy "Quasa" (Kwaśniewskiego), zanim go zainteresowały stare wodewile krakowskie, już bawił go język miasta, które dopiero w XIX wieku rozrastało się poza obszary Plant, by ni dalekich horyzontach pozostawić należące obecnie do Krakowa dzielnice.

Dziś na Krowodrzy wyrosły bloki mieszkalne, ulokowano luksusowy hotel. Kiedyś ciągnęły się tu pola ćwiczeń pułku piechoty, który na Krowodrzy miał koszary. Kwiatkowski pragnie cokolwiek uratować z osobliwości języka i obyczaju. Grzmot Oklasków po zapadnięciu kurtyny świadczy, że dla teatru taka retrospekcja widowiskowa stanowi materiał wdzięczny.

Jaką się posłużył techniką Tadeusz Kwiatkowski? Myślę, że sparafrazował "antagonizm" Krakowiaków i Górali z Bogusławskiego. O ile pamiętam, nigdy nie było tak ostrej "granicy" obyczajowo-emocjonalnej między dwoma regionami Krakowa: Zwierzyńcem, leżącym u podnóża "Salwatora" oraz Krowodrzą. Ale wolno założyć, że takie konflikty w dawnym Krakowie zaznaczały się, że wzbogacały duchowy krajobraz byłego "Wolnego Miasta". Ja raczej pamiętam z dzieciństwa, że starzy Krakowianie, przechodząc przez most do dzielnicy Podgórze, mawiali: "idę do Galicji". Kraków lewobrzeżny, jeszcze pod koniec lat 20-tych - nie uważał się za Galicję!

Ponad antagonizmy, urazy, czy nawet interesy, wznosi sie u Kwiatkowskiego miłość, żartobliwie porównana z mitem szekspirowskim. Romeo nazywa się Romkiem, Julia - po ludowemu - Julka. W "Romku i Jukę" wszystko już od początku na to wygląda, że się zakończy idyllą. Nawet dwaj majstrowie budowlani znajdą możliwość kompromisu w sprawie konkurencyjnych zamówień. Zazdrość młodych jest komplikacją przejściową.

W spektaklu sprawy układają się tym składniej, że wszystko się zaczyna, kontynuuje i kończy - piosenką. Muzyka Antoniego Mleczki nadaje ton. Reżyser Jan Güntner wykazał sporo inwencji w zakresie ruchu scenicznego, układu scen zbiorowych i utanecznienia (nad czym czuwał choreograf Henryk Duda). Scenograf Jan Polewka spowijał nieco fantastyczny krajobraz - w krakowską mgłę. Aktorzy są pełni zapału. Podobał mi się śpiew Włodzimierza Chrenkofta (Romek) oraz gra obu majstrów (Tadeusz Tarnowski i Stanisław Zachara). Ładną dykcją odznaczają się Gabriel Abratowicz (Student). Stanisław Michno (Tajniak) i Ferdynand Solowski (Policjant). Reszta wykonawców musi jeszcze nad tym popracować, szczególnie gdy chodzi o "konkurencję" z akompaniamentem muzycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji