Artykuły

Śluby panieńskie

Kiedy krytyk teatralny oglądnie złe przedstawienie, jego pierwszym odruchem jest nie pisać o tym fakcie. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że nic warto zrażać sobie ludzi z błahego w końcu powodu (jedno mniej, jedno więcej...) i cierpieć potem nie zawsze miłe konsekwencje takie czy inne. Po drugie dlatego, że obracając się w zasobie słów i środków myślowych dopuszczalnych w naszej publicystyce nie ma co o takim przedstawieniu napisać. Mówiąc inaczej - można by pisać ciekawie o złych przedstawieniach tylko wtedy, gdyby można było pisać o złych rzeczach w ogóle. Tymczasem w naszej krytyce teatralnej panują tak salonowe obyczaje, jak w całej reszcie dziennikarstwa (patrz Studio 2) i to właśnie uniemożliwia ciekawe czyli prawdziwe pisanie o złych zjawiskach w teatrze.

Piszę tu o tym, bo właśnie znalazłem się w opisywanej sytuacji: oto oglądnąłem w "Bagateli" po prostu złe przedstawienie "Ślubów panieńskich". Przedstawienie to jest dyplomem reżyserskim, wystawione w "Bagateli" jest jednak płodem wywodzącym się spoza teatru, chociaż nie można powiedzieć żeby teatr pomógł temu brzydkiemu kaczątku rozwinąć się jak w znanej bajce. Nie jest to, jak by można przypuszczać, żaden skandal czy wynik jakichś niewczesnych "eksperymentów". Przeciwnie, jest to bardzo pracowicie wykonane, konwencjonalne, złe przedstawienie. Zanim powiem coś więcej, wskażę na zasadniczą -- moim zdaniem - przyczynę małej wartości tego spektaklu. Są nią przede wszystkim aktorzy, a właściwie nie tyle oni, co praca z aktorem, jako zasadniczy przedmiot działania reżysera-dyplomanta, jak i w ogóle reżysera w teatrze współczesnym (nie tylko). Reżyser współczesny powinien wiedzieć, że warto dla kolegów aktorów zrobić nawet to, żeby przestali go lubić, żeby go znienawidzili, ale żeby czuli, ze on im każe robić prawdziwą, dobrą rzecz. Nie "chodliwą" ani nie kasową. Organizacja widowni się o to troszczy... Chodzi o to, że aktorzy swoim, instynktem kierowani, wiedzieć będą zawsze, kto jest tylko ich kolega, i to, kto ich może, nawet przez osobistą nienawiść uratować.

Nie wszystkich widywałem w tym teatrze w dobrych okolicznościach, ale niekiedy zdarzało się, że robili na scenie to, czego wymagał od nich albo reżyser, albo ich własna artystyczna uczciwość. To znaczy czasami mówili na scenie prawdę. W tym przedstawieniu nie ma ani jednej kwestii u ani jednego wykonawcy, która byłaby przejawem prawdy artystycznej lub prawdy wewnętrznej tych ludzi. Jest to tak konsekwentnie przeprowadzone, że chyba mamy do czynienia z działaniem zamierzonym. Nie wspominam już o płynności akcji, o rytmie spektaklu, o charakterystyce postaci, o scenografii, o umiejętnym mówieniu wiersza. Tego wszystkiego po prostu nie ma. Nie to jednak Jest ważne, ważne jest to, że młody, zdolny aktor, Jerzy Połoński, który studiując reżyserię zrobił to przedstawienie, zdecydował się właśnie na to, żeby je tak zrobić. Powtarzam - nie samo przedstawienie mnie przeraża, ale wiara wykonawców w to, że można sobie pozwolić na zrobienie takiego przedstawienia. Znaczy to bowiem, że zasady teatru, że kryteria myślowe wspólne dla nas wszystkich, że podstawy duchowe, na których wyrasta porozumienie (częściowe lub pełne) między mną a teatrem czy między (widzami a teatrem, czy między tradycją a dniem dzisiejszym, że te podstawy uległy zatarciu, zburzeniu, unicestwieniu.

Nie mogę tu wyłożyć wszystkich przyczyn, które moim zdaniem warunkują tego typu fenomen, ale powiem o jednej; zrobienie całkowicie nieautentycznego przedstawienia komedii Fredry jest możliwe tylko wtedy, kiedy pojmuje się działanie teatralne w całkowitym oderwaniu; od życia, w całkowitej separacji od świata widzów. Scena znajduje się w jednej, wydzielonej, rządzonej własnymi prawami strefie wszechświata a widownia, świadomość kulturalna widza, świadomość historii, estetyki i wszystkiego co ludzkie - znajduje się w innej strefie galaktyki. I wtedy właśnie stają się możliwe takie zdarzenia, jak ostatnie "Śluby panieńskie" w "Bagateli".

Wydaje mi się, że najmniej winni są tutaj wykonawcy czy reżyser. Oni tylko nieświadomie wzmocnili te tendencje, które ich otaczają, oni jak gdyby naiwnie uwierzyli w to, co jest ich teatralnym światem. Uwierzyli i wytworzyli to, co wytworzyli.

Na zakończenie parę złotych myśli o hierarchii w teatrze. W teatrze jest tak, że najważniejszy jest dyrektor, potem jest reżyser, a potem są aktorzy. Ale proszę mi wierzyć, lepiej być dobrym reżyserem niż złym dyrektorem, lepiej być dobrym aktorem niż złym reżyserem, lepiej być sobą niż kim innym, choćby nawet chwilowo się to opłacało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji