Artykuły

Sindbad i piękne księżniczki

"SNY SINDBADA ŻEGLARZA" według "Przygód Sindbada Żeglarza" Bolesława Leśmiana. Adaptacja: Maciej Szybist. Reżyseria: Bogdan Hussakowski. Muzyka: Andrzej Zarycki, Scenografia: Joanna Braun, Elżbieta Krywsza, Elżbieta de Inez Lewczuk, Barbara Wojtkowska-Kotys, Jan Polewka, Jacek Ukleja. Premiera w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Duża Scena.

W wersji oryginalnej - to znaczy tej, jaką znamy z polskich wydań "Baśni z tysiąca jednej nocy" - Sindbad zwany Żeglarzem jest zamożnym kupcem bagdadzkim. Do dalekich podróży morskich, o których opowiada swojemu imiennikowi - Sindbadowi zwanemu Tragarzem, popychała go nie tyle ciekawość świata, co żądza zysku, bogacenia się. Poznając w czasie handlowych wypraw obce kraje i miasta, tajemnicze wyspy, bohater ogląda różne cuda i dziwy. W jego opowieściach nie brak elementów fantastyki. Często jednak niezwykłość przeżyć Sindbada wiąże się z egzotyką miejsc, do których trafia nieoczekiwanie, przeważnie jako rozbitek. Zadziwiają go krajobrazy, jakich dotąd nie widywał, ludzie ras, o których istnieniu nie wiedział, obyczaje, o jakich nie słyszał. Wszystko to jest osobliwe, ale nie ma w tym żadnej czarodziejskiej cudowności. Po prostu inna, obca dotychczasowym doświadczeniom bohatera, ale realna rzeczywistość. Baśniowe są natomiast przypadki, rządzące losami bohatera w czasie jego wypraw, liczne niefortunne lub szczęśliwe zbiegi okoliczności. Niewielką rolę w życiu Sindbada odgrywają kobiety. Nie szukał on i nie przeżywał przygód erotycznych. Dwie kolejno poślubione przez niego kobiety zostały mu wyswatane przez cudzoziemskich władców, których woli nie śmiał się sprzeciwić.

Niewiele ma wspólnego z arabskim oryginałem Leśmianowska wersja baśni o Sindbadzie Żeglarzu. Bohater nie jest obrotnym kupcem lecz młodym spadkobiercą wielkiej fortuny, prowadzącym próżniaczy żywot w jednym ze swoich stu pałaców. Ani mu w głowie podróże, dopóki w jego życie nie wkracza złośliwy i podstępny Diabeł Morski. To on podsuwa młodzieńcowi, znudzonemu bezczynnością 1 towarzystwem sfiksowanego wuja, pomysł wyruszenia statkiem na pierwszą wyprawę. Bardziej od przygód i niebezpieczeństw nęcą Sindbada, czekające na niego w zaklętych krainach piękne księżniczki i królewny. Jest on bowiem niezwykle kochliwy, łatwo ulega kobiecym wdziękom. Jego podróże - to seria tragikomicznych przygód miłosnych i krótkotrwałych małżeństw - nie zawsze z księżniczkami. Prześladuje go pech. Pierwsza dama serca Sindbada, królewna Piruza, poślubia jego sobowtóra, leniwa pożeraczka diamentów - Najdroższa porzuca go, płomienna Sermina spala się we własnym ogniu na drobny proszek, dwie oblubienice - Armina i Kaskada - też giną tragicznie, od tłustej Stelli on sam ucieka. Jednym słowem wszystkie jego miłości kończą się szybko i nieszczęśliwie.

Leśmian kreuje w swojej opowieści fantastyczny świat z baśni i marzeń sennych. Świat zaludniony potworami o ludzkich i zwierzęcych kształtach, czarownikami, istotami ni z mięsa ni z pierza, które rozwiewają się jak dym. Najczystsza poezja splata się u polskiego autora z groteską, groza i absurdalnym humorem, co sprawia wrażenie, jakby Poe został ożeniony z Witkacym. Humorystycznym kontrapunktem dla każdej z przeżywanych ni to na jawie, ni we śnie, niesamowitych przygód Sindbada są perypetie jego wuja Tarabuka, poety-grafomana, wymyślającego coraz to inne sposoby utrwalania dla potomności - zawsze z żałosnym skutkiem - swoich, płodzonych tysiącami, wierszydeł. Wyobraźnia Leśmiana jest tu przebogata, pomysłowość i dowcip wprost niewyczerpane.

Opolski teatr sięgnął po rzeczywiście znakomite tworzywo literackie dla barwnego widowiska scenicznego, które może być adresowane do widzów od lat siedmiu bez górnej granicy wieku. Pierwszym warunkiem powodzenia kolejnego w bieżącym sezonie, po inscenizacji "Opowieści kanterberyjskich", śmiałego i niełatwego przedsięwzięcia i w tym wypadku była jakość adaptacji. Niestety Maciej Szybist nie poradził sobie z Leśmianem równie dobrze jak drugi kierownik literacki naszego teatru, Tadeusz Nyczek z Chaucerem. Miał - jak się wydaje - dużo kłopotu z wyborem wątków, bo pozostawił ich za dużo. Powstała z ponad 200-stronicowego tekstu "Przygód Sindbada Żeglarza" niezbyt zręcznie zmontowana konstrukcja dramaturgiczna, nie mieszcząca się w ramach czasowych normalnego wieczoru teatralnego, który nie powinien trwać dłużej niż dwie do maksimum trzech godzin. Nie zdobył się na konieczne cięcia także reżyser. Premierowe przedstawienie trwało cztery godziny, wlokąc się niemiłosiernie. Doprawdy nielada to sztuka zrobić z utworu o tak bogatej i urozmaiconej akcji spektakl tak rozwlekły, z tyloma dłużyznami. Paradoksalnie - dłużyzny powoduje właśnie to, co ma uatrakcyjniać, ubarwiać widowisko (pomyślane - jak można sądzić - jako pierwszy na placu Lenina musical własnej produkcji): śpiew i taniec. Piosenek (stosuję tu to określenie umownie) jest bardzo dużo, ale trudno dosłuchać się w nich melodii, z wyjątkiem piosenki Sindbada "Nade mną niebo, pode mną morze...", jedynej wpadającej w ucho i mającej szansę, stania się przebojem. Szkoda, że Zarycki nie skomponował do super-widowiska Hussakowskiego więcej, tego typu utworów, których melodyjność rekompensowałaby niedostatki wykonania.

Wśród śpiewanych tekstów szokujące wrażenie sprawiają wiersze Mickiewicza ("Precz z mej pamięci", "Nad wodą wielką i czystą") i Jasnorzewskiej - Pawlikowskiej (innych autorów nie udało mi się zidentyfikować), będące tu zupełnie nie na miejscu. Należało raczej pozostać konsekwentnie przy Leśmianie.

Nie można nazwać tańcem monotonnych pląsów po falach morskich pań, ukostiumowanych na ryby, ani popisu choreograficznego panów, występujących zespołowo w roli węża. Sceny taneczno-wokalne w takiej realizacji są martwymi punktami spektaklu, zatrzymującymi na długie minuty akcję.

Reżyser obsadził w prawie wszystkich pierwszoplanowych rolach tę samą młodą aktorkę, terminującą dopiero w zawodzie (drugi sezon na scenie). Uroda i smukła sylwetka predestynują Bożenę Rogalską do grywania ról pięknych księżniczek, ale nie aż siedmiu w jednym spektaklu. Do stworzenia tylu postaci, wyposażonych w jakieś indywidualne cechy, trzeba bardzo już wytrawnego warsztatu, bogatego zasobu środków. Umiejętności początkującej aktorki okazały się - inaczej nie mogło być - niewystarczające. Efekt był taki, że w księżniczkach Rogalskiej rozpoznawaliśmy Orcię z "Wenecjanki" i inne odtwarzane przez nią wcześniej postaci. Byłoby - jak sądzę - korzystniejsze dla prawidłowego rozwoju talentu p. Bożeny, gdyby otrzymała w "Snach Sindbada" tylko jedną lub dwie role i mając więcej czasu na ich solidne opracowanie, zagrała je doskonale.

Hussakowskiemu i tym razem nie brakowało pomysłów. Cóż, kiedy większość nie wypaliła w realizacji. W spektaklu nie ma ani humoru (w czasie premiery na widowni panowała wymowna cisza), ani poezji. Jest za to imponująca wystawa dekoracji i kostiumów, zaprojektowanych przez aż sześcioro scenografów, którzy współpracowali z reżyserem nad kształtem plastycznym widowiska, przewyższającego rozmachem (i zapewne nakładem sił oraz środków) "Doktora Faustusa". W nagromadzeniu efektów wizualnych, gubi się zawartość myślowa utworu Leśmiana, który po coś przecież napisał tę baśń, coś ważnego chciał w niej powiedzieć czytelnikom.

Hussakowski nie wyciągnął - jak widać - wniosków z krytycznych uwag, jakich mu nie skąpiono w związku z inscenizacją sztuki Marlowe'a. Powtórzył te same błędy, pozwalając, by forma - w założeniu maksymalnie atrakcyjna - zdominowała treść, zamiast - jeśli teatr chce mądrze bawić - jej służyć. Moim zdaniem nad spektaklem "Snów Sindbada Żeglarza" trzeba jeszcze popracować, skrócić co najmniej o jedną trzecią czas jego trwania, wyeliminować dłużyzny, a gdy już będzie gotowe w nowej, udoskonalonej wersji - warto zrobić jeszcze jedną premierę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji